Przyznam, że
niemile zdziwiło mnie, gdy jeden z autorów polskiego „Metal Hammera” zaczął
publikować bloki swych recenzji płytowych pod nagłówkiem Przesłuchanie. Akurat
tak się składa, że ów nagłówek do prasy wprowadziłem już w pierwszym numerze „Tylko
Rocka”, w 1991 roku. I pod tym nagłówkiem ukazywały się przez przeszło dekadę
istnienia tego pisma, jak też ukazują się od 2004 roku na łamach „Teraz Rocka”,
rezultaty moich rozmów z krajowymi muzykami rockowymi (choć był i Ray Manzarek).
Rozmów o ważnych dla nich nagraniach i płytach (dodam, że zasadniczo tu chodzi
o te zrealizowane przez innych artystów).
W lutowym numerze „Teraz Rocka” w mojej rubryce Przesłuchanie pojawił się Michał Stawiński, wokalista i autor tekstów NeuOberschlesien, a wcześniej Oberschlesien, grupy przez wielu uważanej, nie bez powodu, za śląską odpowiedź na metalowo-industrialne poczynania grupy Rammstein. Niemniej mój rozmówca ani razu nie wspomniał o tym słynnym niemieckim zespole: z interesującym komentarzem wymienił natomiast albumy AC/DC, Deep Purple, Kata, Iron Maiden. A jako swoją płytę „na zawsze” podał The Singles Dżemu. Przy okazji dowiedziałem się, jak ważny dla Stawińskiego jest Ryszard Riedel. Mówi o nim: jako wokalista to dla mnie guru. Do tej pory zachwyca go, że Riedel był całkowicie prawdziwy i na scenie, i poza sceną. Podczas naszej rozmowy swą opowieść o legendarnym frontmanie zakończył zwierzeniem, że udało mu się kiedyś zdobyć jego autograf i że żałuje, iż nie miał okazji z nim więcej porozmawiać.
W lutowym numerze „Teraz Rocka” w mojej rubryce Przesłuchanie pojawił się Michał Stawiński, wokalista i autor tekstów NeuOberschlesien, a wcześniej Oberschlesien, grupy przez wielu uważanej, nie bez powodu, za śląską odpowiedź na metalowo-industrialne poczynania grupy Rammstein. Niemniej mój rozmówca ani razu nie wspomniał o tym słynnym niemieckim zespole: z interesującym komentarzem wymienił natomiast albumy AC/DC, Deep Purple, Kata, Iron Maiden. A jako swoją płytę „na zawsze” podał The Singles Dżemu. Przy okazji dowiedziałem się, jak ważny dla Stawińskiego jest Ryszard Riedel. Mówi o nim: jako wokalista to dla mnie guru. Do tej pory zachwyca go, że Riedel był całkowicie prawdziwy i na scenie, i poza sceną. Podczas naszej rozmowy swą opowieść o legendarnym frontmanie zakończył zwierzeniem, że udało mu się kiedyś zdobyć jego autograf i że żałuje, iż nie miał okazji z nim więcej porozmawiać.
Przyznam: w
tym momencie przypomniały mi się moje rozmowy z Riedlem, zresztą odbywające się
w przytłaczającej większości przy okazji wywiadów. Gdy pierwszy raz rozmawiałem
z Ryśkiem – piszę „Ryśkiem”, bo od razu, bardzo naturalnie, przeszliśmy na ty –
było to blisko cztery lata po tym, jak pierwszy raz zobaczyłem go na estradzie
i usłyszałem, jak śpiewa. Chodzi o występ z marca 1981 roku, gdy z pozostałymi
muzykami ówczesnego Dżemu uczestniczył w poznańskim Folk-Blues Meetingu. W
recenzji z tej imprezy, opublikowanej w „Jazzie-Magazynie Muzycznym”, napisałem, że
zapowiada się jako duża indywidualność, bo już wówczas zrobił na mnie świetne
wrażenie. Jego talent wokalny i oryginalność jego głosu już wtedy nie ulegały
wątpliwości
A wracając do
mojej pierwszej rozmowy z nim: nie był to regularny wywiad. Poznałem go
osobiście, spotykając się z całym zespołem, w lutym 1985 roku. Przygotować
miałem dla „Magazynu Muzycznego” krótki tekst o Dżemie, z
wplecionymi wypowiedziami muzyków. Bo śląska grupa akurat zawitała do Warszawy,
aby nagrać debiutancką dużą płytę. Gdy zaczęliśmy rozmawiać, Riedel nie krył,
że najbardziej doskwiera mu marna sytuacja finansowa (w początku 1985 roku zespół dopiero zaczynał działalność na
profesjonalnych zasadach). A gdy rozmowa zeszła na temat tekstów, których był
autorem lub współautorem, zwierzył się: Staram
się, aby w nich było coś ze mnie, coś z ludzi, których znałem. Tak zupełnie na wszelki wypadek dodam, że piosenki,
które trafiły na pierwszy longplay Dżemu, Cegła,
są tego świetną ilustracją.
W końcu
lutego 1987 roku spotkałem się z Riedlem
przed koncertem Dżemu w klubie Dedal na warszawskim Okęciu. Tam odbyła się
nasza najdłuższa rozmowa. Był jeszcze bardziej z hipisowska „odszykowany-zaniedbany”
niż podczas poprzedniego spotkania. Jakiś kapelusz, sfatygowana podkoszulka bez
rękawów, na nogach niby-kowbojki, kolekcja pierścionków-sygnetów na palcach.
Pokazał mi ostatni nabytek – dopiero co kupiony w Warszawie srebrny sygnet z
orłem. Wcześniej zaś zainteresował się tym, który ja wtedy nosiłem: też
srebrnym, też z orłem - była to rodzinna pamiątka… Do kowbojek pasowało jego
zwierzenie, że uwielbia westerny, a szczególnie - występujących w nich
szlachetnych, długowłosych rewolwerowców.
Gdy
przeszliśmy do wywiadu dla „Magazynu Muzycznego”, okazało się, że zepsuł mi się
magnetofon. I musiałem notować jego odpowiedzi, ale na szczęście mówił powoli. I
mimo wszystko powstał duży wywiad (ukazał się na łamach „Magazynu” – z powodu
długiego cyklu redakcyjno-produkcyjnego –
dopiero w czerwcu). Riedel chętnie rozmawiał o najnowszym longplayu Dżemu, Zemsta nietoperzy. Stwierdził, że podczas
pracy w studiu utwory w realizowanej postaci niezbyt mu się podobały, ale
zmienił zdanie po wysłuchaniu materiału w całości, po miksie… Powiedział mi, że
na Zemstę trafił jeden utwór z czasów
jarocińskiego debiutu, ale przez szereg lat nie wykonywany – Uśmiech śmierci. Śmierć pojawia się tam również
w takich oto wersach: Wiem, że ona do wszystkich, do mnie też/Wejdzie dumnie
przez zamknięte drzwi… Wyjaśnił: ten tekst napisał o dziewczynie którą znał i
która w wieku 18 lat zmarła na białaczkę. Napisał dla kolegi, który się w tej
dziewczynie kochał… Oczywiście była też rozmowa o muzycznych gustach Ryszarda
Riedla. Mam w ogóle świra na punkcie
Stonesów – wyznał w pewnym momencie. I dodał, że chciałby występować i być
w formie tyle lat co oni. Tak mówił, a jak się miało okazać, było przed nim
tylko siedem lat życia… Wracając do muzyki, którą lubił: zgodnie z moim
oczekiwaniami zachwycał się Free, a szczególnie Paulem Rodgersem.
Zwierzył mi się: W grupach rockowych układ lider plus reszta jest niezdrowy (podał
Dżem jako przykład innego, bardziej „demokratycznego” i właściwego
rozwiązania). I dorzucił, że nie potrafi
odnaleźć się do końca w sytuacji, w
jakiej się znalazł – sytuacji idola. Bo chce rozmawiać z fanami normalnie. Doskwierało mu coś takiego: Trudno ludziom wytłumaczyć, że nie
potrzebuję tego całego splendoru, który może dać rock. Opowiedział mi, że w
trakcie trwającej właśnie trasy koncertowej, po występie w Radomiu długo w nocy
rozmawiał z grupą tamtejszych hipisów, którzy mówili mu, iż jego teksty to dla
nich coś ważnego. Przyznał, że nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo mogą być ważne dla kogoś słowa, które śpiewa. I naprawdę cieszy się, że śpiewane
przez niego teksty są tak odbierane, że są ludzie, którzy w jego słowa wierzą. Ale
też zaznaczył, iż na Zemście nietoperzy znalazły
się również piosenki, w których raczej
chodziło o muzykę. Nie ukrywał: tak jak wcześniej pisze mu się ciężko – po trochu, powoli. Także dlatego, że
chce, żeby to było w miarę prawdziwe,
szczere. Gdy powróciliśmy w naszej rozmowie do tematu hipisów,
zakomunikował: Mam do nich pewną słabość.
Ale z tego w jakimś stopniu się wyrasta. I zapewnił mnie: Poglądów na życie zasadniczo nie
zmieniłem, ale staram się żyć rozsądniej. Stuknęło mi 30 lat. Czasy „odjazdów”
już się dla mnie skończyły. Trzeba zejść na ziemię. Dodał, że chciałby na
następnej studyjnej płycie Dżemu opowiedzieć o tym, co przeżył. Przestrzec. O związku tego ze swoim
uzależnieniem od narkotyków wtedy nie wspomniał, nawet „poza wywiadem”. Mówił tylko
o „włóczęgowskim” życiu. Jego ówczesny menażer, Marcin Jacobson, powiedział mi
kiedyś, że Rysiek wstydził się niszczącego nałogu.
Kiedy w
styczniu 1991 roku - też dla „Magazynu Muzycznego” - rozmawiałem z muzykami
Dżemu przed ich koncertem w Remoncie, Riedel miał lepsze kowbojskie buty i
gorszy nastrój. Narzekał, że męczy go jeżdżenie na koncerty wynajętym,
ciasnym mikrobusem… Rock’n’roll jakoś stracił napęd… Dziwny moment, szukania. Trochę stanęliśmy
– charakteryzował sytuację. Jednak
z tej frustracji miało wyniknąć coś dobrego. Już w kwietniu Dżem nagrał jeden z
najlepszych albumów w swoim dorobku –
Detox. Zresztą Rysiek poinformował mnie
w styczniu, że repertuar jest prawie gotowy, tylko on sam – jak zwykle -
nie nadąża z tekstami. Ale też gładząc brodę nadal upierścienioną ręką podsumował,
chyba uspokajając samego siebie: Jakoś to
popędzimy… Nie krył przede mną, jak bardzo dotknęło go, gdy jedno z czasopism
obwieściło kilka lat wcześniej, że stał się narkomanem. Zapewniał, że teraz –
mimo tego poirytowania ogólną sytuacją - jest w lepszej formie. Jednak kilka miesięcy później, w tym samym 1991
roku, w wywiadzie, którego udzielił innemu miesięcznikowi muzycznemu, znalazło się
coś takiego: na pytanie: Bierzesz
jeszcze? odpowiedział: Czasami… Zaś
wracając do mojej z nim rozmowy na zapleczu Remontu: narzekał też na nowe
pokolenie kontestatorów, które również dojrzało w nim swego idola: Przychodzą jeszcze do mnie coraz to nowi,
coraz to młodsi. Ale oni nie wiedzą, o co im chodzi… Jak dawniej spytałeś
faceta z długimi piórami o te sprawy, to wiedział: miłość, pokój. A oni nie
mogą porozumieć się między sobą... Zaś potem był bardzo udany,
entuzjastycznie przyjęty koncert Dżemu,
w wypełnionej do granic możliwości salce Remontu, w repertuarze którego nie zabrakło utworów przeznaczonych na album Detox.
Następnym
razem rozmawiałem z Riedlem już dla „Tylko Rocka”. Tak jak i innych muzyków
grupy, pytałem go wówczas, na temat każdego
z dotąd nagranych albumów. I o Detoxie powiedział mi, że lubi tę płytę.
Przypomnę: album z tytułowym utworem,
opatrzonym jego porażająco osobistym tekstem. Z wyznaniem: który to odwyk, sam nie wiem, nie. Z radami,
z których sam, niestety, nie potrafił skorzystać: tam na detoxie musisz walczyć sam/tylko twa wiara pomoże ci/wiara i
siła, by wygrać z tym. To
była rozmowa z grudnia 1993 roku, na zapleczu sali widowiskowej warszawskiego
akademika Riviera, też przed koncertem,
też udanym. Choć tak źle, tak
mizernie wyglądającego Riedla jak wtedy, nigdy wcześniej nie widziałem. Ale o
tym w publikowanym tekście nie wspomniałem. Uważałem, że nawet jakaś aluzja do
tego, co dostrzegłem, nie byłaby wtedy fair wobec Ryśka. Nie mówi się choremu,
że wygląda jak chory.
A pół roku później żegnałem Riedla w „Tylko Rocku” artykułem-nekrologiem.
Dodałem do tego artykułu wypowiedzi
rodzimych muzyków rockowych o Ryśku. Z tych, do których się zwróciłem,
nie odmówił nikt.
Rozmawialiśmy
nie tylko o muzyce, tekstach i idolowaniu. Pod koniec spotkania na zapleczu
warszawskiego klubu Remont, w styczniu 1991 roku, Rysiek Riedel pokazał mi
kozik, który sobie sprawił. Do czego go używał? Na pewno mi powiedział, ale
tego już nie pamiętam. Pamiętam, że to zdjęcie z kozikiem zrobiła nam Monika
Dzieran. Wielkie dzięki.
O ile pamiętam, o nałogu Riedla jako pierwszy napisał miesięcznik "Non Stop" w 1988 r., zresztą piórem późniejszego autora książki o Dżemie, i to zapewne ten artykuł tak zdenerwował wokalistę (zresztą w następnym numerze ukazał się list podpisany przez cały zespół, stanowczo dementujący sugestie zawarte w artykule). A kilka lat po śmierci Riedla bardzo ciekawy i wnikliwy tekst poświęcił mu też na łamach "TR" Marcin Gajewski, zresztą chyba największy fan Dżemu w Waszej redakcji :). Serdeczne pozdrowienia od stałego czytelnika znad morza.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że dementowanie nie okazało się prawdą.
OdpowiedzUsuńDziękuję za artykuł.
Wspominaliście w rozmowie coś jeszcze o Zemście nietoperzy poza tym co jest we wpisie? Jestem ciekawy, to mój ulubiony album.
OdpowiedzUsuńPrzeprowadzając w 1987 roku wywiad z Ryszardem Riedlem (ukazał się w czerwcu w "Magazynie Muzycznym", pod tytułem "Zejść na ziemię") rozmawiałem z nim sporo o "Zemście nietoperzy". Między innymi opowiedział mi, jak zapamiętał wybór tytułu longplaya: "Kiedyś jechalismy samochodem, byliśmy w świetnym humorze i zastanawialiśmy się, jak nazwać naszą płytę. Ktoś rzucił: "Zemsta nietoperzy", wszystkim spodobało się. "Nietoperz" - tak się czasami mówi na pewnych ludzi. Takich, którzy niezbyt pasują do zwykłego życia..." Na moją uwagę, ze ten tytuł może robić mylace wrażenie, bo longplay jest bardzo serio, odpowiedział: "Rzeczywiście, może "Zemsta nietoperzy" niezbyt do tej płyty pasuje . Ale powiedziałem sobie, że tytuł nie jest aż tak bardzo istotny...Wczoraj po koncercie w Radomiu, długo w nocy rozmawiałem z grupą tamtejszych hippiesów. Wynikło z tej rozmowy, że teksty, które śpiewam, to dla nich coś ważnego. Nawet nie zdawałem sobie sprawy - jak bardzo...Chcę, żeby to było w miarę prawdziwe, szczere i naprawde cieszę się, że moje słowa trafiają, że są ludzie, którzy w nie wierzą...Na płycie "Zemsta nietoperzy" znalazły się także utwory z tekstami bardziej "na luzie". Piosenki, w których raczej chodziło o muzykę." Dowiedziałem się też, dlaczego nie jest autorem wszystkich tekstów z longplaya: "Niestety, nie potrafię się tego "nauczyć". Nie ma mowy, żebym sypał tekstami jak z rękawa... Piszę do "rybki". Zwykle po trochu, powoli. To coś mi się przypomni z mojego życia, to wezmę coś z jakiejś rozmowy." Zapytany przeze mnie, czy rzeczywiście bywa czasami taki sfrustrowany, jak wynika z utworu "Koszmarna noc", stwierdził: "Miałem właśnie taki moment. Nawet nie chciało mi się wstać z łóżka, żeby wyłączyć telewizor." Jeśli chodzi o styl muzyki z "Zemsty nietoperzy" (z okazjonalnymi przypomnieniami o upodobaniu do rytmu reggae i do country rocka), podsumował go tak oto: "Uważam, że przede wszystkim gramy rock. Ale nadal chętnie wracamy do bluesa i bardzo lubimy go słuchać." Zapewnił też mnie: Może muzyka, którą wykonujemy jest "stara", ale wszystko brzmi po naszemu." A co do autorstwa kompozycji z "Zemsty" wyjaśnił: "Pomysł jest osoby podpisanej pod utworem, ale każdy coś od siebie dodaje".
Usuń