Autoryzacja wywiadów to nasza polska specyfika, wynik rodzimego prawa prasowego. Ale dla mnie to po prostu naturalne i logiczne, mniejsza o obwarowania prawne. Jestem za autoryzacją wywiadów. Przeprowadziłem ich w moim dziennikarsko-prasowym życiu mnóstwo i ani jednego nie dałem do druku, zanim mój rozmówca nie sprawdził, jak spisałem jego słowa (oczywiście wyjątek stanowili zagraniczni muzycy, ci czegoś takiego przy okazji wywiadu nie oczekują…). Jako redagujący dział krajowy „Teraz Rocka” pilnuję też autoryzacji wywiadów robionych przez naszych autorów.
Dbam o autoryzację nawet jeśli chodzi o krótkie wypowiedzi. Bo „mowa mówiona” nie zawsze nadaje się na „mowę zapisaną”. Co też istotne: przepytywany niekiedy nie jest w stanie na poczekaniu wyrazić się dokładnie tak, jak chciał. Poza tym, gdy wie, że w razie czego na pewno będzie mógł poprawić czy uzupełnić to, co powiedział, jest mniej zestresowany. Czasami zresztą indagowani artyści po otrzymaniu tekstu wywiadu w znacznym stopniu przerabiają swe wypowiedzi. Mogę tu jednak zaraz zaręczyć, że w przytłaczającej większości przypadków wychodzi to tekstowi na korzyść. Są też tacy, którzy niemal zawsze akceptują wszystko to, co zostało spisane, bo mówią tak precyzyjnie. Albo - bardziej zależy im na ogólnym wydźwięku niż na poszczególnych sformułowaniach..
Od
szeregu lat autoryzuję moje wywiady przez internet, natomiast staram się unikać
kontaktu na zasadzie – „ ja ci wyślę mailem pytania, ty mi przyślesz wypowiedzi”.
Wywiad to przecież rozmowa, mająca swą atmosferę. Najlepiej rozmowa twarzą w
twarz, a gdy to akurat niemożliwe - przez telefon czy skype’a.
Gdy
w latach 70. zacząłem przeprowadzać wywiady dla „Jazzu”, zasadniczo nie nagrywało
się rozmów przez telefon, trzeba było się spotkać z artystą i to – oczywiście nie
tylko dla mnie – bardzo podnosiło atrakcyjność dziennikarskiego zajęcia. Pamiętam,
że aby przeprowadzić wywiad z Markiem Grechutą, jesienią 1974 roku (dla działu „Rytm i Piosenka” wspomnianego miesięcznika), specjalnie
pojechałem do Krakowa, a on przyjął mnie w swoim pięknym mieszkaniu, w
kamienicy przy ulicy Szlak . Zaczął od tego, że puścił - jako „muzykę w tle”- płytę organisty
Jimmy’ego Smitha i jeszcze zapytał, co sądzę o SBB, które właśnie wspaniale
zabłysło w nurcie rodzimej muzyki młodzieżowej. A potem – przy herbacie i krakersach - był już Grechutą, jakiego się spodziewałem. Artysta,
który zafascynował mnie swym eksperymentalnym, jazzrockowym etapem z zespołem
WIEM, okazał się skupionym, cały czas bardzo poważnym rozmówcą.
Tomasz Stańko i Zbigniew Namysłowski też umówili się ze mną w swoich ówczesnych
miejscach zamieszkania (w przypadku pierwszego była to już autoryzacja rozmowy nagranej w hotelu). Z Tadeuszem Woźniakiem spotkałem się w warszawskiej kawiarni,
przy placu Grzybowskim. Przyszedł z dzieckiem – co nie przeszkodziło nam
wychylić po lampce koniaku, żeby się lepiej rozmawiało.…
Natomiast
autoryzacji wywiadu służyło - jak już to zasygnalizowałem - drugie spotkanie. No, chyba że muzyk mieszkał w
innym mieście i w tym czasie stolicy się nie wybierał. Grechuta odesłał mi pocztą
– tu i ówdzie poprawiony i z napisaną na
nowo odpowiedzią na jedno z pytań - maszynopis wywiadu, z sympatycznym
komentarzem, zaczynającym się od Przepraszam
za skreślenia… Tę przesyłkę od niego przechowuję do dziś….
Mój pierwszy wywiad z Czesławem
Niemenem przeprowadziłem (też dla „Jazzu”, dla „Rytmu i Piosenki”) przed jego koncertem w poznańskiej Arenie, na
zapleczu obiektu (było to w 1976 roku), a na autoryzację wybrałem się do jego
kawalerki przy ulicy Niecałej. Spodobał mu się duży monolog, jaki ułożyłem z
jego odpowiedzi, miał tylko uwagę, że w kilku fragmentach zostawiłem
chropawości stylistyczne, naturalne dla rozmowy. Oczywiście poprawiłem, jak
chciał. Natomiast mój pierwszy wywiad z Tadeuszem Nalepą (z 1974 roku), był w
ogóle pierwszym wywiadem, jaki zrobiłem z muzykiem rockowym. Nalepa zaprosił
mnie wtedy do mieszkania, które wynajmował w bloku naprzeciwko stołecznego
klubu Stodoła (piszę o tym spotkaniu obszerniej w mojej książce „Tadeusz
Nalepa. Breakout absolutnie”). W jakich okolicznościach to potem było
autoryzowane, już nie pamiętam..
Natomiast autoryzacja mojego drugiego wywiadu z nim (z początku 1978 roku) miała miejsce w kawiarni
hotelu Bristol. Szybko zapoznał się z tekstem, jeśli coś poprawił był to jakiś
drobiazg, a potem dał się wciągnąć w dłuższą, „luźną” rozmowę. Jednak w którymś momencie spokojnym
tonem zapytał, czy już możemy skończyć,
bo… przy hotelu czeka na niego taksówka, którą przyjechał z Józefowa (tam już wtedy mieszkał i w jego charakterystycznej
willi nagrałem ten wywiad).
Natomiast
mój pierwszy wywiad z Grzegorzem Ciechowskim
przeprowadziłem – na spółkę z Jurkiem Rzewuskim – w moim mieszkaniu. Elegancko
ubrany Ciechowski (to była składowa jego image’u) przyjechał z ekscentrycznie,
w militarnym stylu odzianą Małgorzatą Potocką (którą wtedy niektórzy uważali za
Yoko Ono Republiki), a rezultaty tej obszernej rozmowy opublikowane zostały w „Magazynie Muzycznym” w 1986 roku. Oczywiście
starannie zautoryzowane przez Grzegorza, który ubarwił w kilku miejscach swój
styl, wprowadzając dopiski w rodzaju: Prezentując
„Ciało” w TV straciliśmy nasze telewizyjne dziewictwo i uważam, że zrobiliśmy
to z klasą, której przy tym akcie nie powstydziłaby się najstaranniej wychowana
panna. iPo raz
drugi, już sam, „wywiadowałem”
Ciechowskiego po wydaniu albumu Tak!
Tak!. A następny raz rozmawiałem z nim w związku z ukazaniem się soundtrackowego longplaya
Stan strachu spotkałem się z
Ciechowskim w studiu S-4, w grudniu 1989 roku (rozmowa dotyczyła też jego współpracy
z Dieterem Meierem, znanym z Yello). Natomiast
autoryzacja wywiadu, który wtedy powstał, odbyła się już w następnym miesiącu, w
salonie Polskich Nagrań, wydawcy wspomnianej płyty, tuż przed tym, jak Grzegorz
zaczął dawać autografy na egzemplarzach swoich longplayów (i mimo to potrafił
się świetnie skupić na podsuniętym mu tekście).
Ów odszykowany i lepiej
zaopatrzony „salon”, ze stanowiskami odsłuchowymi, jak też spotkania klientów z muzykami
nagrywającymi dla tej państwowej firmy, miały służyć wprowadzeniu bardziej
cywilizowanej atmosfery do krajowego handlu płytami, być odtrutką na
dotychczasową bylejakość (pamiętam wcześniejsze gonitwy po warszawskich
sklepach za nowymi longplayami, które już ukazały się, jednak nigdzie ich nie
było, a sprzedawcy nie potrafili nic poradzić…). Ale, oczywiście, prawdziwa
rewolucja w tej dziedzinie miała nastąpić wraz z nadciągającą zmianą ustrojową.
Powyższy
odcinek mojego bloga pozwoliłem sobie zilustrować ostatnią ze stron mojego wywiadu z Markiem Grechutą, z jego autoryzacją,
potwierdzoną podpisem. Dodałem też zdjęcie
z salonu Polskich Nagrań przy
warszawskim Nowym Świecie, ze stycznia 1990 (podziękowania dla Moniki Dzieran):
Ciechowski autoryzuje, ja czekam na tekst gotowy do druku.
Komentarze
Prześlij komentarz
Wszystkie komentarze są moderowane.