W
brytyjskim tygodniku muzycznym „Melody Maker” - w tamtych czasach bezdyskusyjnie
opiniotwórczym - zawartość płyty spotkała się z pochlebną oceną. Recenzent, nawiązując
do kojarzącej się ze statkiem powietrznym nazwy zespołu, podsumował, że przebieg lotu wydaje się bardzo korzystny.
Natomiast inne angielskie pismo branżowe, „Sounds” , powitało ten longplay recenzją z szyderczymi uwagami. Było o nudzie i o katatonii.
Natomiast inne angielskie pismo branżowe, „Sounds” , powitało ten longplay recenzją z szyderczymi uwagami. Było o nudzie i o katatonii.
Album
od razu został uznany za rockowe arcydzieło przez – kupującą go ochoczo –
wielomilionową młodą publiczność. A z upływem lat bardzo wysoko oceniony
również przez całą rockową krytykę. I nigdy się to już nie zmieniło. I słuchany
dziś – także wypada świetnie. Powala. Czaruje. Nie tylko dlatego, że otwiera go
rewelacyjnie uderzeniowy Black Dog,
że jest tutaj ujmująco melodyjne i cudownie narastające, mające swą muzyczną dramaturgię Stairway To Heaven, i że finał stanowi przeróbka When
The Levee Breaks o wspaniale specyficznym brzmieniu, a przy tym pasującym
do bluesowej tradycji...
W
listopadzie mija 45 lat od ukazania się tej płyty, pozbawionej jakichkolwiek
napisów na okładce. Płyty bez tytułu, którą wszyscy znamy. Płyty najczęściej nazywanej
Led Zeppelin IV.
Komentarze
Prześlij komentarz
Wszystkie komentarze są moderowane.