Franciszek
Walicki… Wiadomo: z jego barwnego, bogatego, przeszło 90-letniego życia (także
z zaskakująco kontrastującymi ze sobą wątkami i nawet obejmującego służbę oficerską
w marynarce wojennej), na pierwszy plan wysuwa się to, co sprawiło, iż stał się
jedną z wyjątkowych postaci polskiej sceny muzycznej. Walicki – przypomnę już
tylko z myślą o osobach dotąd omijających szerokim łukiem tematy popkulturowe -
był najważniejszym animatorem rodzimej muzyki młodzieżowej w latach 50. i 60.
Był założycielem pierwszej polskiej grupy rock’n’rollowej, skrywającej się pod nazwą Rhythm & Blues. Był ojcem kompromisowej, ale i tak porywającej wówczas nastolatków, swojskiej pochodnej rock’n’rolla, czyli big beatu. Jako Jacek Grań był kierownikiem programowo-artystycznym Niebiesko-Czarnych, królujących razem z Czerwono-Czarnymi (zresztą też przez niego nieco utworzonymi) i w big beatowej epoce stanowiących ów bardziej rockowy od czerwono-czarnej konkurencji biegun „mocnego uderzenia”. A potem trzymanie ręki na pulsie „kultury młodzieżowej” przywiodło Pana Franciszka do roli artystycznego opiekuna wczesnego Breakoutu i początkującego SBB. Na tym polegał jego wkład w narodziny w rockową rewolucję w naszym kraju, wkład w narodziny polskiego rocka. Wkład nie do przecenienia.
Był założycielem pierwszej polskiej grupy rock’n’rollowej, skrywającej się pod nazwą Rhythm & Blues. Był ojcem kompromisowej, ale i tak porywającej wówczas nastolatków, swojskiej pochodnej rock’n’rolla, czyli big beatu. Jako Jacek Grań był kierownikiem programowo-artystycznym Niebiesko-Czarnych, królujących razem z Czerwono-Czarnymi (zresztą też przez niego nieco utworzonymi) i w big beatowej epoce stanowiących ów bardziej rockowy od czerwono-czarnej konkurencji biegun „mocnego uderzenia”. A potem trzymanie ręki na pulsie „kultury młodzieżowej” przywiodło Pana Franciszka do roli artystycznego opiekuna wczesnego Breakoutu i początkującego SBB. Na tym polegał jego wkład w narodziny w rockową rewolucję w naszym kraju, wkład w narodziny polskiego rocka. Wkład nie do przecenienia.
Walickiego
poznałem osobiście w marcu 1974 roku, przy okazji pierwszego warszawskiego
koncertu SBB. Trio Józefa Skrzeka
zagrało wtedy jako support węgierskiego, wtedy ogromnie i u nas popularnego
Locomotivu GT, w sali kina Mazowsze na Woli. Bluesrockowy set SBB wypadł lepiej
niż występ Węgrów (z których Tamas Somlo był wyraźnie niedysponowany i musiał
być wyprowadzony przez kolegę na zaplecze). Po koncercie, dzięki zaświadczeniu o
współpracy, otrzymanym od naczelnego „Jazzu”, redaktora Józefa Balceraka (tym
bardziej miły to był dokument, bo – ja, wtedy student historii - dopiero
niedawno zacząłem publikować w tym miesięczniku), dotarłem do garderoby muzyków
i przeprowadziłem wywiad z Józefem Skrzekiem. Skrzek odpowiadał na moje pytania jedząc jakąś zupę z
menażki, robił wrażenie zmęczonego i okazał się rozpaczliwie mało rozmowny
(pewnie i okoliczności naszego spotkania, i jego stres, wynikający z początku
działalności na własny rachunek, też musiały mieć wpływ – od następnego razu
„wywiadowało” mi się go bardzo dobrze…) . Obok muzyków kręcił się groźnie
wyglądający pan, którego też trochę obłaskawiło pismo redaktora Balceraka: był
to właśnie Franciszek Walicki. Ale
również okazało się, że musiałem spisać ten nieudany wywiad
błyskawicznie i przynieść do autoryzacji
już następnego dnia. W wyznaczonym miejscu, w hallu stołecznego hotelu Bristol,
rozmawiałem tylko z samym Walickim. I tylko on, emanując pewnością „co artysta
chciał powiedzieć” (nie pozostawiało to wątpliwości co do jego wyjątkowej roli
w tym układzie…), zautoryzował - co
oznaczało: podredagował - wypowiedzi Skrzeka z mojego maszynopisu, w którym
starałem się jak najwierniej oddać wypowiedzi muzyka. Tekst pewnie na tym
zyskał, ale i tak nie byłem z niego zadowolony. Walicki, jak mogłem podejrzewać,
też. Pełen wątpliwości zaniosłem zautoryzowany w powyższych okolicznościach,
nadal wątły wywiad do redakcji. Ostatecznie na łamach „Jazzu” ukazał się wywiad
innego autora z muzykami SBB, co mnie nie zdziwiło, ani zmartwiło, a i też nie
miało wpływu na dalszą moją współpracę z pismem, która nadal utrzymywała się na pewnym poziomie
regularności. A z Franciszkiem Walickim w następnych latach miewałem przelotne,
dziennikarskie kontakty, przy okazji wspominkowych festiwali w Sopocie,
poczynając od jego Old Rock Meetingu w 1986 roku, z którego przywiozłem wywiady
z frontmanami Rhythm & Bluesa i Niebiesko-Czarnych, z Bogusławem Wyrobkiem
i Wojciechem Kordą. Wywiady opublikowane następnie w „Magazynie Muzycznym”,
który na mocy odgórnej decyzji zastąpił już metodycznie jazzowo-rockowy „Jazz”
redaktora Janusza Mechanisza, gdzie z Jurkiem Rzewuskim etatowo mogliśmy się poświęcać
naszym zainteresowaniom (zresztą od schyłku lat 70., pismo wychodziło z podtytułem „Magazyn Muzyczny”). Dodam
jeszcze, że w początku 1989 roku otrzymałem od Walickiego dwa sympatyczne
listy, w związku z tym, że przygotowałem dla „Magazynu” duży artykuł o Rhythm &
Bluesie, na 30 rocznicę początków rock’n’rolla w Polsce. Między innymi odniósł
się przy tej okazji do dotychczasowych prób pisania o muzyce młodzieżowej czasów gomułkowskiego PRL-u: Jednym z argumentów, używanych przez
publicystów, penetrujących lata 60., jest „miałkość” tekstów ówczesnych
piosenek i porównywanie dawnych
tekstów, do tekstów dzisiejszych zespołów. Błąd! Istotą „muzycznej rewolucji”
nastolatków lat 60. nie były teksty, bo cenzura wyłapywała najmniejsze próby
naruszania obowiązujących reguł. Tym, co drażniło decydentów najbardziej, była
muzyka…
Walicki, pod wspomnianym
pseudonimem Jacek Grań, zgrabnie pisywał teksty piosenek dla zespołów, którymi
się zajmował. W przypadku Niebiesko-Czarnych i ich solistów, wśród nich Czesława
Niemena, były to zazwyczaj proste, młodzieżowo-pogodne czy młodzieńczo-miłosne
kawałki, których tytuły już właściwie oddawały całą treść: Niedziela będzie dla nas, Zabawa
w ciuciubabkę, Nie pukaj do moich
drzwi… Walicki wyposażał swoich śpiewających podopiecznych w teksty mające
pasować do estradowego emploi, jakie wtedy mieli, dlatego poważniej wyglądający
od innych niebiesko-czarnych solistów Niemen niekiedy obdarowywany był dawką
dojrzalszego sentymentalizmu, dowodem choćby Coś, co kocham najwięcej (próbka: tam wśród kwiatów zostawiłem wspomnienia…).Walicki, choć miał na
swoim koncie ciężkawo dydaktyczne i potępiające noszenie „kudłów” Nie bądź taki bitels, w początku 1968
roku - reagując na przemiany zachodzące w kulturze młodzieżowej - ulokował w
repertuarze Niebiesko-Czarnych tekst Mamy
dla was kwiaty, którego publikacja na płycie i koncertowe wykonywanie
musiały zadziwiać, biorąc pod uwagę PRL-owskie realia, z cenzurowaniem
napływających z Zachodu mód. Był to bowiem biorący w obronę długowłosych tekst,
który… popularyzował hasła hippisowskiej flower power, ówczesnej pokoleniowej
kontestacji ze świata. Na dodatek zespół pod okiem swego programowego
kierownika podał owe słowa z dynamiczną rockowo-soulową muzyką. A szło to tak: Mówią:
"Długie włosy, krótki rozum", mówią, że nie mamy ideałów, że myślimy wciąż o sobie, dziś więc coś miłego dla was
mamy. Mamy dla was kwiaty…
I dalej: Kwiatem nikt nikogo nie zabije, kwiatem nikt nikomu nie zaszkodzi, w jednej parze chodzą kwiat i miłość, w jednej parze chodzą kwiat i młodość
I dalej: Kwiatem nikt nikogo nie zabije, kwiatem nikt nikomu nie zaszkodzi, w jednej parze chodzą kwiat i miłość, w jednej parze chodzą kwiat i młodość
Ale na longplayu, nagranym w kwietniu 1968 roku i zatytułowanym jak ta
piosenka, obok wspomnianego utworu znalazło się Przeprośmy walca, ze tekstem Walickiego-Grania o takim właśnie
przesłaniu i zachowawczo-stosownym brzmieniu pop-walca. A i na płycie Niebiesko-Czarnych Mamy dla was kwiaty pojawiło się „dzieło” innego tekściarza,
najwyraźniej mające stanowić kontrę do pacyfistycznego wydźwięku tytułowego
utworu, piosenka-apel Chłopcy do wojska.
PRL dał o sobie znać i tak…
Breakout ,
powstały na bazie bigbeatowego Blackoutu,
po powrocie z grania w holenderskich klubach, od schyłku 1968 roku, to pierwszy prawdziwie rockowy zespół polskiej estrady. Z
odpowiednim sprzętem, brzmieniem i stylowym repertuarem. A w pierwszej połowie następnego
roku, w utworach z udziałem saksofonisty-flecisty Włodzimierza Nahornego,
dochodzący do poziomu jazzującej awangardy rockowej z Zachodu tamtych czasów.
Breakout był artystyczną kreacją Tadeusza Nalepy jako komponującego gitarzysty
i Franciszka Walickiego jako „ideologa” i autora najbardziej
charakterystycznych tekstów w repertuarze grupy. Walicki, nadal podpisujący się
pod swoimi słowami piosenek jako Jacek Grań, nie tylko zadowalał się wtedy
prostymi komunikatami, które
„zachodniej” muzyce Nalepy jakby miały przydać jakiegoś refleksu swojskiej
„ludowości”, przyśpiewki, jak w Gdybyś
kochał, hej! czy w Poszłabym za tobą. Wchodził też na poziom bardziej literacki i
jakoś eksperymentalny, popełnił kapitalny,
niejednoznaczny tekst utworu Na drugim
brzegu tęczy. Tytułowego utworu debiutanckiego longplaya Breakoutu. Była to
pierwszą rodzima propozycja w konwencji – można powiedzieć - tekstu „psychodelicznego”, z owym tak pasującym do nowych czasów pełnych
nowych wrażeń przepłynąć poprzez tęczę,
na jej nieznany drugi brzeg…. Druga – oględnie mówiąc – jeszcze bardziej
„psychodeliczna” propozycja tekstowa Walickiego, Dziwny weekend, z wersami zostaw
czas i zostaw przestrzeń, zabierz tylko serca rytm trafiła na nagrany w
początku 1970 drugi album Breakoutów, 70
a. Oj, naprawdę dziwne, że taki
tekst został nagrany wtedy w PRL przez zespół młodzieżowy na longplay i nawet
doczekał się emisji w Polskim Radiu (sam słyszałem)… Tadeusz Nalepa powstanie
tych „psychodelicznych” tekstów Walickiego tłumaczył mi jego świetną orientacją
w tym, co akurat działo się w rocku na świecie, a ich publikację - jego darem przekonywania i niezwykłą siłą
przebicia, czuwający cenzorzy
młodzieżowej muzyki - o których Walicki wspominał
po latach w cytowanym wyżej w liście do mnie – najwyraźniej dali się
wyprowadzić w pole albo zlekceważyli sprawę…
Po ukazaniu
się w 1993 roku pierwszego wydania mojej książki o Tadeuszu Nalepie, Breakout absolutnie, Franciszek Walicki przesłał mi kserokopię swojego sympatycznego listu do Nalepy, który
napisał po lekturze wywiadu-rzeki z Nalepą, stanowiącego główną część tej
publikacji. Zaś fragmenty moich felietonów o płytach z Breakout absolutnie
zacytował w Szukaj, burz, buduj, jak
i w swoich następnych książkach. Po śmierci Tadeusza, był jedną z osób, które
udzieliły mi wypowiedzi do o tym nieodżałowanym muzyku do nowego poszerzonego wydania Breakout absolutnie. Nie skomentował
swoich słów piosenek, pisanych dla Nalepy, ale w pewnym momencie rzucił coś, co
tłumaczyło to upodobanie do tekstowej „psychodelii” (o swej słabości do tej muzycznej, co z zaowocowało na starcie
Breakoutu wpływem Vanilla Fudge,
przypomniał nawet kiedyś w liście do „Tylko Rocka”). Otóż w wypowiedzi
do mojej książki stwierdził: Byłem zafascynowany kalifornijskim zagłębiem
rockowym. A tam, jeśli o tekst piosenek chodzi, wiadomo… Choćby Jefferson
Airplane ze swoimi „surrealistycznymi pigułkami”. Ale też właściwie wyjaśnił w
taki oto sposób te barwy, te fantasmagorie, tę specyficzna metaforykę; jego i Nalepy Breakout był przekornym wezwaniem do przeciwstawieniem
się skostniałej i szarej rzeczywistości,
zachętą do wyprawy na symboliczny „drugi brzeg”… Powiedział też o nurcie
tęczowym w swoim pisaniu tekstów i jako kolejny przykład podał Odlecieć z wami, napisane dla SBB.
Niestety,
nigdy nie przybliżył mi okoliczności powstania tych najciekawszych, „najdziwniejszych”
tekstów, jakie stworzył dla Breakoutu. Bardziej jednak zaskoczyło mnie, że w
swoich książkach, podawał zmienione, nieco
różniące się od tych nagranych przez grupę Nalepy wersje tych piosenek. I
tak zarówno w Szukaj, burz, buduj, w Epitafium na śmierć rock’n’rolla, jak
też w Franciszek Walicki we wspomnieniach
Anioła Stróża, pierwsza zwrotka Na
drugim brzegu tęczy zaczyna się: Przychodzisz do mnie wieczorem i rozpraszasz
mrok. Natomiast w nagraniu z
longplaya Mira Kubasińska śpiewa: Przychodzisz
zawsze do mnie, gdy zapada zmrok. Z kolei w trzeciej zwrotce słyszymy: Królika trzymać w dłoniach i głaskać dłonią jego sierść, zaś Walicki w swoich książkach podaje: Królika trzymać w dłoniach i głaskać jego
miękką sierść…
Skąd te
zmiany? Chodziło po latach o doskonalszą wersję? A może już w 1969 roku istniały
dwie różne wersje, a Nalepa i Kubasińska wybrali inną niż ostatecznie wolał
autor?
Jeszcze
inaczej jest z Dziwnym weekendem…
Publikując tekst tej piosenki w Szukaj,
burz, buduj, w drugiej zwrotce Walicki umieścił wers coraz dalej, coraz śmielej płyń, gdy w wersji nagranej jest : coraz wyżej, coraz dalej płyń. I tak też
zostało wydrukowane w ostatniej książce Pana Franciszka, Franciszek Walicki we wspomnieniach Anioła Stróża. Zarazem jednak brak
tu jakże charakterystycznego refrenu (przytoczonego w Szukaj, burz, buduj) z zaskakującą wizją czerwonych drzew i lasu wykutego
ze skał. Zamiast tego pojawia się czterowiersz: Zobaczysz nagle kwiaty, zobaczysz dziwne drzewa, zobaczysz świat w
kolorach, których naprawdę nie ma. Jak wytłumaczyć tę różnicę? Chyba tak samo jak zmiany w Na drugim brzegu tęczy.
Zmiany
zmianami, ale… Panie Franciszku, wszyscy
fani polskiego rocka powinni Panu podziękować za te niezwykłe teksty jak na polską
estradę tamtych czasów, jak na polski ówczesny rock… Ja zawsze byłem wdzięczny.
Zawsze były dla mnie niezbywalnym składnikiem stylowości wczesnego Breakoutu.
PS. Pozwalam
sobie dołączyć reprodukcje dedykacji, z którymi otrzymałem od Franciszka Walickiego jego
książki. To dla mnie jedne z cenniejszych pamiątek, jakie mam z tych
kilkudziesięciu lat w dziennikarsko-muzycznym kręgu.
Komentarze
Prześlij komentarz
Wszystkie komentarze są moderowane.