Przejdź do głównej zawartości

Poprawnie sformułowane

W rubryce You Really Got Me, z nowego, październikowego „Teraz Rocka”, wystąpił Janusz Panasewicz. Rozmawiałem z nim o cudzych utworach, które wybrałem i puściłem mu (zgodnie z zasadami wspomnianej rubryki).
To odgadł  wykonawcę, to tytuł, a przy okazji dzielił się swoimi wrażeniami słuchacza i wspomnieniami. Gdy byliśmy przy Communication Breakdown Led Zeppelin, przypomniałem mu, że kiedyś, podczas wywiadu, zwierzył mi się, iż w wieku kilkunastu lat wyobrażał sobie, że będzie takim wokalistą jak Robert Plant, ale… z gitarą.  Uściślę teraz: powiedział mi to podczas pierwszego wywiadu, jaki z nim przeprowadziłem. 




„Zwykłych” dużych wywiadów  z Januszem Panasewiczem  mam na koncie wiele, za każdym razem rozmowa przebiegała w sympatycznej atmosferze, a rezultaty trafiały  na łamy „Tylko Rocka” i „Teraz Rocka”. Z tym że pierwszą moją rozmowę z Januszem przeprowadziłem jeszcze dla „Magazynu Muzycznego”, w początku 1987 roku. A ukazała się drukiem obok moich dwóch innych tekstów: wywiadu z Janem Borysewiczem i reportażowo-felietonowego materiału o powrocie Lady Pank, osnutego wokół koncertu zespołu,  z 21 stycznia 1987 roku, w podwarszawskim Ursusie. Pierwszego koncertu po kilkumiesięcznej przerwie w działalności, spowodowanej incydentem podczas koncertu na wrocławskim  stadionie w Dzień Dziecka.
Ale wrócę do owej rozmowy z Panasewiczem.  Spotkał się ze mną w mieszkaniu, które wówczas wynajmował w śródmieściu Warszawy. Wcześniej nie miałem wątpliwości, że wybieram właściwy przycisk domofonu, bo obok czyjaś ręka, zapewne fanki, wykaligrafowała długopisem:  Januszku! Jak się zaraz potem  dowiedziałem od wokalisty Lady Pank: ta część bramy pokryta była gęsto podobną, skierowaną do niego „korespondencją” i chcąc dobrze żyć z innymi lokatorami, któregoś dnia własnoręcznie zamalował  te wyznania wielbicielek. Co do muzyki: Janusz Panasewicz zaskoczył mnie zwierzeniem, że przerwę w działalności Lady Pank wykorzystał na przygotowywanie repertuaru na swój pierwszy solowy album. Debiutancka płyta Panasewicza solo,  jak śledzącym polską scenę rockową  na pewno wiadomo,  ukazała się jednak wiele lat później, już w obecnym stuleciu (i z innymi utworami).  Zaś Janusza wtedy pochłonęła  bez reszty działalność z odrodzoną i zreorganizowaną  – po tym niespodziewanym załamaniu kariery - Lady Pank. A zdecydował się do grupy ponownie dołączyć, bo – jak mi podczas naszego spotkania tłumaczył : Ten zespół dużo zrobił dla mnie i dużo się w nim nauczyłem. Co by o Janku nie mówić – ma wyjątkowo rzetelne podejście do muzyki. Tu mała dygresja: ja sam mogłem się o tym bezpośrednio przekonać obserwując Jana Bo podczas  próby grupy w piwnicy jednorodzinnego domu w Pruszkowie, w którym  „przechowywał się”  przed estradowym powrotem. Ale też sporo wcześniej    podczas wrocławskiego Rocka Na Wyspie, w sierpniu 1983 roku, gdy to po raz pierwszy słuchałem Lady Pank w koncertowej akcji: nie było wątpliwości, że ekipa Borysewicza to coś więcej niż fabryka radiowych rockowych przebojów ze zgrabnymi tekstami Andrzeja Mogielnickiego, że w wersji „live” to stylowy i bardzo sprawny zespół , który podczas wspomnianej imprezy zupełnie przyćmił inne formacje z ówczesnej krajowej czołówki, przy czym sam Borysewicz cały czas błyszczał jako gitarzysta…
Podczas mojego pierwszego wywiadu z Panasewiczem, dowiedziałem się też jak zapatrywał się na aurę „lubiących zaszaleć rockowców”, którą - obok wielkiego rynkowego powodzenia - zyskała grupa.  Nie tylko nam się przytrafiały takie „kłopoty”, ale z powodu naszej popularności najbardziej rzucaliśmy się w oczy i chyba najczęściej byliśmy prowokowani. Inna sprawa, że ten zespół ma w sobie coś takiego, że musi odpowiedzieć na zaczepkę… Pamiętam, nieco wcześniej widziałem trzech czy czterech ladypankowców – w tym Janusza - w powszedni dzień, na tyłach warszawskiego Nowego Światu. Stali tam, paląc papierosy i czekając na kogoś, a że byli w ramoneskach, kolorowych spodniach i szpanerskich butach, wyglądali w burym, nudnym stołecznym pejzażu tamtych czasów - i dość egzotycznie, i tak, że „lepiej nie podchodź”. Jakby najprawdziwszy desant rockowych rozrabiaków z Zachodu…  Mój rozmówca skomentował  ową „inność” następująco: Gdybyśmy nie byli inni, to pewnie nie byłoby takiej muzyki. I dlatego trochę obawiam się wznowienia koncertów. Boję się, a bardzo chcę.
No i, jak wszyscy wiemy, powiodło się. Grupa Borysewicza i Panasewicza do dziś gra dużo, wydłuża listę swych przebojów i powiększyła  swą dyskografię o wiele udanych albumów, a po dłuższej  przerwie w działalności w pierwszej połowie lat 90. potrafiła powrócić w nowym składzie i w świetnym stylu.  Co prawda przez ten czas także nie obyło się bez kilku zdarzeń z rodzaju „niekoniecznie” (i stanowiących pożywkę dla plotkarskich mediów), które życzliwi zespołowi mogą zapisać na konto ladypankowego luzu i temperamentu.
Może faktycznie ta Lady ma w sobie coś takiego?
Ten zespół nie musi być grupą, która coś rzeczywiście w rocku odkrywa – powiedział wtedy, w 1987 roku, Panasewicz na zakończenie naszej rozmowy. Po prostu numery „muszą się bujać”, a Lady Pank powinna trzymać się pewnej konwencji i pracować. Sprawdziło się.
Po ukazaniu się tego mojego bloku tekstów o Lady Pank dostałem kilka listów od fanek grupy z podziękowaniami za obiektywne pisanie i z pozdrowieniami. W liście od czytelniczki z Radomia, znalazło się ponadto: Bardzo dziękuję za wywiad ze wspaniałym Januszem P.! Rozmawiając z nim chyba sam Pan zauważył , że jest to wspaniały człowiek! Dba o to, aby każde wypowiedziane przez Niego zdanie było poprawnie sformułowane i oddawało to, co w danej chwili On czuje.
I również taka korespondencja przychodziła do mnie na adres redakcji w tamtych, przedinternetowych czasach.  



PS. Oczywiście nie wszystkie moje rozmowy z Januszem Panasewiczem z tych trzydziestu lat znajomości, były związane z wywiadami. Zdarzało się, że porozmawialiśmy sobie zupełnie niezobowiązująco, jak choćby podczas jednej z corocznych imprez „Tylko Rocka” w warszawskim hotelu Forum, w latach 90. Co zostało utrwalone  na zdjęciu, które załączam (podziękowania dla M.W. za foto).    

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

Ważne rzeczy warto mówić. Rozmowa z Robertem Szymańskim.

- Rozmawiamy tuż po tegorocznym festiwalu opolskim. Wzięło w nim udział zaskakująco wiele zespołów z kręgu rodzimego rocka, nawet nadal punkowo-uderzeniowy Proletaryat, dla którego zresztą, mimo blisko czterdziestoletniej działalności, był to pierwszy występ na tej długowiecznej imprezie. Sobotni koncert okazał się bardzo udanym przeglądem dokonań rockowych weteranów, którzy w latach 80. tworzyli u nas estradową czołówkę, ich przeboje świetnie zniosły próbę czasu. Tytuł z pierwszej strony „Super Expressu”: Legendy rocka porwały Opole nie miał w sobie ani trochę przesady.

Coś ze mnie

Przyznam, że niemile zdziwiło mnie, gdy jeden z autorów polskiego „Metal Hammera” zaczął publikować bloki swych recenzji płytowych pod nagłówkiem Przesłuchanie. Akurat tak się składa, że ów nagłówek do prasy wprowadziłem już w pierwszym numerze „Tylko Rocka”, w 1991 roku. I pod tym nagłówkiem ukazywały się przez przeszło dekadę istnienia tego pisma, jak też ukazują się od 2004 roku na łamach „ Teraz Rocka ”, rezultaty moich rozmów z krajowymi muzykami rockowymi (choć był i Ray Manzarek). Rozmów o ważnych dla nich nagraniach i płytach (dodam, że zasadniczo tu chodzi o te zrealizowane przez innych artystów).