Przejdź do głównej zawartości

Trzy zaproszenia

Nigdy nie myślałem, że będę miał okazje porozmawiać – i to ze trzy kwadranse - z ojcem Roberta „Litzy” Friedricha. Na dodatek: na rozmaite tematy,  od samochodów po sport.  Porozmawiać jak z dobrym znajomym , choć wcześniej  tego sympatycznego pana po siedemdziesiątce w ogóle  nie znałem. A działo się to 7 października,  na zapleczu poznańskiej hali Arena podczas LuxFestu.
I było jeszcze jednym potwierdzeniem, że  ten festiwal, który wymyślił  Litza  i który odbył  się już szósty raz, jest imprezą muzyczną, która przyciąga całe rodziny. Tegoroczny LuxFest nie tylko mógł kusić muzyką,  były też inne atrakcje, jak na przykład zajęcia plastyczne dla najmłodszych i zajęcia z żonglerami. Zaś  co do urozmaiconej muzycznej oferty luxfestowego dnia:  odsyłam do szczegółowej relacji Bartka Koziczyńskiego, która ukazała się w najnowszym, listopadowym numerze  „Teraz Rocka”  (poza tym z tego numeru, jeśli chodzi o polskie materiały, szczególnie polecam wkładkę o Comie i wywiady z muzykami Heya).  Oczywiście, także dla mnie największymi atrakcjami tegorocznego LuxFestu były występy Luxtorpedy i Kazika z Kwartetem ProForma. Oba bardzo udane. Luxtorpeda  nadal może być dla Litzy powodem do dumy, ta ekipa nadal jest w uderzeniu, a jej mniej znane numery również świetnie  sprawdzają się na żywo. Zaś Kazik ze swą poznańską grupą wypada, jak na mój gust,  coraz lepiej, 
Ja i Bartek pojawiliśmy się na LuxFeście zaproszeni przez Litzę.


Litza zresztą w jednym ze swych zagajeń między utworami sympatycznie wspomniał o „Teraz Rocku”, wszyscy obecni też dowiedzieli się,  że nadal pamięta  wywiad, który z nim przeprowadziłem na temat płyty Mywaswynas. Ja dobrze pamiętam  również  naszą bodaj najwcześniejszą dłuższą rozmowę, której rezultat trafił na łamy „Tylko Rocka” - w czerwcu 1995 roku. Litza był wtedy w Acid Drinkers, a opowiadał mi  o swoich ulubionych płytach. Zanim doszedł  do Metalliki, Pantery i Faith No More, zachwycał się  pozycjami, od których zaczęła się jego muzyczna pasja:  debiutancką  epką Dezertera i pierwszym albumem Brygady Kryzys. Zapewniał, że ciągle wraca do tych płyt. Bo, jak mi powiedział, w ogóle nie zdezaktualizowały się. Jestem przekonany, że i dorobek jego Luxtorpedy też  nie zdezaktualizuje się z upływem lat.  Dzięki swej rockowej, zasadniczo metalowo-hardcore’owej  stylowości (przekonująco podbarwionej hiphopowym wkładem Hansa) i pozytywnemu przesłaniu tekstowemu. Wydany ostatnio koncertowy album grupy, LuxLive,  też mnie w tym utwierdza.
Tydzień później trafiłem do warszawskiego Remontu, zaproszony przez Krzysztofa Jaryczewskiego na jego występ-benefis, z okazji 40 rocznicy wejścia na rockową scenę.  Nasz weteran  wyglądał doskonale i był w świetnej formie wykonawczej. Coś fantastycznego, że tak się czuje po swych poważnych kłopotach ze zdrowiem. Jaryczewskiego poznałem osobiście tuż po tym, jak ukazał się pierwszy longplay Oddziału Zamkniętego i  zaczęło się szaleństwo na punkcie tej grupy, z zablokowaniem stołecznego Nowego Światu przez tłum fanów, kupujących płyty i czekających na autografy (jedno z najbardziej spektakularnych zdarzeń naszego rockowego boomu lat 80.). Jary miał już wtedy opinię  niezbyt obliczalnego  frontmana,  lecz  gdy z nim rozmawiałem dla „Magazynu Muzycznego” zrobił na mnie pozytywne wrażenie:  kogoś przede wszystkim zainteresowanego uprawianiem muzyki, a nie gwiazdorzeniem. Zapewniał mnie: Kiedy jeszcze byłem „szczawiem”  już rock chodził mi po głowie. Odkąd pamiętam, miałem dostęp do gitary. I jeszcze spokojnie  odpowiedział na  opinie  gazetowych recenzentów, którzy wówczas krytykowali jego teksty piosenek jako infantylne: Celowo tak piszę. Inna sprawa, że – jak pewnie wszyscy wiemy -  sukces Oddziału ostatecznie okazał się dla niego niemal zabójczy, wkrótce potem na długo wpadł w pułapkę nałogów i przez szereg lat nie mógł się z niej wydobyć.  Ale w końcu zdołał. Wrócił. Ma swoje miejsce w obecnym krajowym rocku. Szacunek     
Trzecie zaproszenie, o którym chciałbym tu napisać. Grzesiek Kalinowski zaprosił mnie na spotkanie, które odbędzie się  6 listopada, z okazji wydania przez Muzę  jego nowej powieści Pogromca grzeszników. Po trylogii  Śmierć frajerom popełnił kryminał retro i pewnie będzie to jego kolejny rynkowy sukces.  I kolejny dowód, że udała się ta metamorfoza  dziennikarza  sportowego w autora literatury popularnej.  Grześka poznałem przeszło ćwierć wieku temu (jednak dziwnie coś takiego napisać - jak ten czas leci…), wtedy był dziennikarzem i prezenterem w Radiu Solidarność (wkrótce potem: Radio „S”),  w nowej, warszawskiej, lokalnej stacji, jakoś odwołującej się do tradycji podziemnej radiostacji o tejże nazwie. Tak na marginesie: z upływem czasu  radio to coraz bardziej  dryfowało w stronę współczesnej antenowej „normy” i ostatecznie przekształciło w Radio Eska.  Rozstałem się z Radiem „S” wiosną 1992 roku,  kiedy okazało się, że na  antenowe zajmowanie się muzyką  nie mam już czasu, z powodu nowego, coraz bardziej absorbującego zajęcia, o którym będzie poniżej.
Gdy „overgroundowe” Radio Solidarność ruszyło, wtedy w ledwie dwóch pokoikach  na Konwiktorskiej, wynajętych od Polskiego Związku Niewidomych, dostałem propozycję prowadzenia stałej, autorskiej audycji muzycznej, rockowej. Organizujący radio Jerzy Farner widział w programie miejsce także na coś takiego, a że polecił mnie  nasz wspólny znajomy, jeden z inicjatorów  (o czym zresztą długo nie miałem pojęcia) nielegalnych audycji  Radia Solidarność w stanie wojennym, nie przeszkadzało, że pracowałem w „Magazynie Muzycznym”,  tytule z minionej epoki, z PRL-owskiej prasowej półki. I tak w czerwcu 1990 roku miałem pierwszą  audycję.
Grzesiek Kalinowski  pojawił się w Radiu Solidarność jako reprezentant  ambitnej dziennikarskiej młodzieży i świetnie sobie radził, zajmując się różnymi tematami (podobnie jak, też rozpoczynająca  dziennikarską karierę w tej stacji, Dorota Wellman).  W  styczniu 1991 roku zaprosiłem Grześka  na piwo do siebie, do domu. Dopiero co wrócił z Wilna, gdzie wybijający się na niepodległość Litwini bronili wieży telewizyjnej przed Armią Radziecką. Dzielił się wrażeniami ze stolicy Litwy, opowiadał bardzo obrazowo. Może kiedyś opisze co tam widział - w którejś ze swoich książek? Dodam, że był wtedy nie tylko rozbieganym radiowym reporterem, ale pracował jeszcze jako nauczyciel historii w jednym ze stołecznych liceów. Ja w styczniu 1991 roku zacząłem też prowadzić druga moją stałą audycje na falach Radia  Solidarność – tylko o polskim rocku, przypominałem muzykę z winyli, bo nie był to jeszcze u nas czas reedycji na CD.  W początku kwietniu wspomnianego roku, w związku z dziesiątą rocznicą śmierci Krzysztofa Klenczona, przygotowałem razem z Grześkiem swego rodzaju spektakl antenowy.  Rozmawialiśmy o Klenczonie, o jego dorobku, puszczaliśmy jego nagrania i telefonowaliśmy do osób, które Klenczona znały i zgodziły się powspominać go na antenie, odpowiedzieć na nasze pytania . Tak jak wszystkie audycje w Radiu „S” i ta szła na żywo, atmosfera była wspaniała, kontrastująca z zazwyczaj drętwym wtedy Polskim Radiem. Wśród naszych rozmówców nie zabrakło Franciszka Walickiego, no i oczywiście byli muzycy Czerwonych Gitar. Pamiętam, Bernard Dornowski był bardzo poruszony, opowiadając o nieżyjącym koledze. Natomiast Jerzy Kossela porażająco szczerze, ze słyszalnym w głosie bólem, wspominał swój konflikt z Klenczonem. Po tym niezwykłym wieczorze, rozpocząłem cykl „wywiadowczych” audycji na zasadzie: zapraszam znanego muzyka do studia,  razem słuchamy jego ulubionych nagrań i o nich rozmawiamy. Jeszcze w kwietniu 1991 roku moimi gośćmi byli Czesław Niemen i Tadeusz Nalepa.  Brał też w tych audycjach  udział Grzesiek, który bardzo cenił obu artystów i chciał im zadać swoje pytania. Obie audycje bardzo się udały, a potwierdziły to telefony od słuchaczy w trakcie ich trwania. Nawet nie zabrakło dzwoniących z prośbą, aby audycja trwała jak najdłużej… W tymże kwietniu obmyślałem już z Wieśkiem Weissem rockowy miesięcznik, przyszły „Tylko Rock” , bo pod koniec marca byliśmy na rozmowie u wydawcy, który zainteresował się publikowaniem takiego czasopisma. Pod koniec  kwietnia zawiadomiłem naczelnego „Magazynu Muzycznego”, że odchodzę, zaś kilka dni później, odbyliśmy decydujące spotkanie w Res Publice Press. Czyli „Tylko Rock” ruszył, zaczęliśmy pracę nad pierwszym numerem. Wśród osób, które zaprosiłem do grona naszych współpracowników był Grzesiek Kalinowski. Nie miałem wątpliwości, że interesując się muzyką rockową  również potrafi zgrabnie o niej pisać. Potrafił. A dowody na to łatwo znaleźć we wczesnych numerach „Tylko Rocka”. Już w pierwszym numerze opublikowaliśmy jego ciekawy wywiad z Garym Kempem ze Spandau Ballet, w drugim – relację z jarocińskiego festiwalu i rozmowę z muzykami Ziyo…  Współpraca wygasła, bo pochłonęły go bez reszty inne, nierockowe, tematy, ale po wieloletniej przerwie, w zeszłym roku znalazł czas, aby napisać dla naszego miesięcznika recenzję z koncertu AC/DC w nowojorskim Madison Square Garden.



PS. Żeby było co pooglądać, załączam  reprodukcję okładki wspomnianej wyżej najnowszej płyty Luxtorpedy, LuxLive. A także -  zdjęcie, zrobione podczas tradycyjnej, dorocznej imprezy „Tylko Rocka”  dla muzycznej branży,  tu akurat tej z  grudnia 1994 roku.  Ekipa jednej z telewizji namówiła mnie, abym o coś zapytał Litzę,  już nie pamiętam o co. Pamiętam za to, że odpowiedział jak to on ma w zwyczaju: zdecydowanym tonem, w bardzo przemyślany sposób. Dziękuję autorowi zdjęcia, był nim jeden z fotoreporterów, którzy współpracowali wtedy z „Tylko Rockiem”, ale – niestety – nie wiem, który z nich.
   

Komentarze

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na zdrowie” wypiją wszyscy. Rozmowa z Wojciechem Wojdą.

Podobno osoby urodzone 28 grudnia dzięki gorliwości, wytrwałości i umiejętności koncentrowania się na swej pracy mogą liczyć na powodzenie.   Nie jestem jakimś zwolennikiem astrologii, ale skoro tak uważał Jan Starża Dzierżbicki prezes przedwojennego Polskiego Towarzystwa Astrologicznego, niekwestionowany autorytet… Ktoś, kto w czasach, gdy jeszcze nie było na świecie największych klasyków rocka, przypisał osobom urodzonym 8 grudnia jak Jim Morrison,   frontman The Doors, zdolności muzyczne i zbyt silne poczucie niezależności , osobom urodzonym 9 października   jak John Lennon – umysł czujny, ostry, oryginalny i bardzo aktywny , zaś tym, którzy przyszli na świat 19 stycznia jak Janis Joplin -   charakter niezależny, obdarzony wiarą w siebie, nieraz ekscentryczny… Mój rozmówca urodził się właśnie 28 grudnia i – jak sądzę – faktycznie może mówić o życiowym powodzeniu. Od przeszło   30 lat jako śpiewający frontman i współautor repertuaru z powodzeniem prowadzi zespół Farben   Lehre, mają