Przejdź do głównej zawartości

Płyta z Cedetu

Jadę tramwajem Alejami Jerozolimskimi i widzę: jeden z najbardziej charakterystycznych budynków Warszawy z pierwszej powojennej dekady już nie zasłonięty rusztowaniami. Wygląda niemal dokładnie tak, jak kiedyś. A jeszcze nie tak dawno na rogu Jerozolimskich i Brackiej tylko stał wypatroszony szkielet i można było się obawiać, czy obietnica odtworzenia tego efektownego, kilkupiętrowego „pudełka” o zaokrąglonych narożnikach i bardzo przeszklonych ścianach, zostanie dotrzymana. Czyli Cedet wrócił. „Cedet” -  tak zwykle nazywany był przez warszawiaków ten budynek , pod taką nazwa poznałem go w dzieciństwie. Cedet - od Centralny Dom Towarowy. Potem był to Centralny Dom Dziecka, dom towarowy z rzeczami dla najmłodszych, a w końcu - niemal to  samo, ale pod inną nazwą:  dom towarowy Smyk. A następnie zaczął się „remont”, który robił takie wrażenie, jakby Cedet miał zostać zburzony…

Cedet znów jest, a od wiosny na parterze i pierwszym piętrze ma ponownie działać „Smyk” . Inna sprawa, jak budynek będzie wyglądał w środku, czy będzie jakieś nawiązanie do dawnego Cedetu? Jakoś nigdzie się nie doczytałem. Ale czy w ogóle warto, żeby te wnętrza odtwarzać? Ja, prawdę mówiąc, do tych wnętrz nie mam sentymentu, mam do samej, charakterystycznej bryły i fasady budynku.  Które okazały się nieplanowaną architektoniczną, modernistyczną  kontrą do socrealistycznej, nowej Warszawy. No, gotów jestem tylko napisać, że wewnątrz Cedetu były schody ruchome, drugie w stolicy po tych obok tunelu Trasy W-Z, i fajna była kawiarnia na antresoli, z której tarasu można było popatrzeć  z góry na Aleje i wsłuchać się w wielkomiejskie odgłosy, oczywiście nieporównywalne z hałasem generowanym obecnie przez przejeżdżające fale pojazdów, wtedy był to głównie hałas tramwajowo-autobusowy. W kawiarni tej byłem kilka razy w dzieciństwie, z rodzicami i ich znajomymi.  Kawiarnia na górze Cedetu została zresztą uwieczniona w jakimś polskim filmie fabularnym, tytułu nie mogę teraz sobie przypomnieć. A pozostając przy rodzimej produkcji fabularnej i temacie domu towarowego: właściwe wnętrze Cedetu, to z solidnym wykończeniem, sprzed wielkiego pożaru z  1975 roku, można zobaczyć w Ósmym dniu tygodnia.– będącym długi czas na indeksie z powodu scenariusza według opowiadania Marka Hłaski. Para bohaterów, która nie ma się gdzie podziać, grana przez Zbigniewa Cybulskiego i Sonję Ziemann,  pozostaje w zamkniętym na noc  domu towarowym. Film ten Aleksander Ford nakręcił pod koniec lat  50. Ja mam pewne wspomnienie z Cedetu  późniejsze o dekadę i związane z muzyką. To był rok 1968, jesień. Chodzimy w trójkę – ojciec, matka i ja – od stoiska do stoiska. Jak to w dużym domu towarowym - asortyment był przeróżny. Moja uwagę szczególnie przykuło to, w którym sprzedawano płyty. Bo tak mniej więcej od wakacji 1968 roku zacząłem serio interesować się muzyką zwaną wtedy big-beatem (choć już jako dziewięciolatek twistowałem przy Malowanej piosence w wykonaniu Karin Stanek  i wiedziałem, kto to Czerwono-Czarni). Zaczłąem interesować się serio, a sprawiły to przede wszystkim riffy gitarowe i improwizatorski luz Cream (zasłyszane z magnetofonu kolegi i potem przegrane na Melodię moich rodziców - Sunshine Of Your Love…), a także - ekspresyjny, elektryzujący śpiew Czesława Niemena (pamiętam, że usłyszałem z radia Płonącą stodołę i po prostu zafascynowała mnie jako niezwykłe muzyczne uderzenie…). Czyli ten big beat, który porywał wtedy młodzież, dopiero zaczął być „moją muzyką”, gdy stawał się blues rockiem i urockowionym soulem. Ale przenieśmy się znów do Cedetu. W ramach prób przybliżania siermiężności PRL-owskiego handlu do norm europejskich (czyli do normalności) na stoisku były wyeksponowane okładki niektórych nowych longplayów, a wśród nich jedna wprost kłuła w oczy, godziła w nijakość i szarzyznę, które przeważały w tamtej rodzimej rzeczywistości. Kontrastowe zestawienia kolorów. Kojarzące się z ówczesnymi zachodnimi wydawnictwami muzyki młodzieżowej, żółte fantazyjne, rozbuchane litery na niebieskim tle. A w środku frontowej strony okładki – zdjęcie Czesława Niemena w beatlesowskiej fryzurze, w pstrokato-ozdobnym kożuszku, w papuzio barwnej koszuli i czerwonych spodniach. Takiej feerii barw na nikim innym w tym kraju nie można było wtedy  zobaczyć.



Mój ojciec był  już trochę za stary (i za bardzo wojennie-kombatancko doświadczony), aby ulec rock’n’rollowej magii Presleya, należał oczywiście do tych dorosłych, których denerwował krzykliwy śpiew Niemena. Tym bardziej więc krzywo spojrzał na mnie, gdy kupowałem sobie tę płytę. Oczywiście chodziło o Sukces. Longplay, szczerze mówiąc, mogący drażnić też swoim tytułem (trzeba było wsłuchać się w tak zatytułowaną  piosenkę, aby zorientować się, że Niemen pięknie dystansował się od estradowo-finansowych konotacji słowa „sukces”).
Po latach, gdy rozmawiałem z Czesławem Niemenem dla „Tylko Rocka” o tej płycie, powiedział o swoim projekcie koperty: Z premedytacją zrobiłem taki psychodeliczny art… Sukces ze swą wyjątkową okładką był też wyjątkową płytą w moim życiu. Bo to pierwszy longplay, który kupiłem. Byłem  wtedy 15-letnim licealistą  mającym skromne kieszonkowe, które wystarczało mi na te książki, jakie koniecznie chciałem posiadać – głównie historyczne . Zaś longplay kosztował wtedy jak dwie, trzy książki w antykwariacie, od którego się uzależniłem – bagatela, 80 złotych! Do tego czasu nagrywałem więc płyty na „rodzinne” taśmy magnetofonowe i to niezbyt często, z powodu niewielkiego ich zasobu. A ten longplay Niemena kupiłem dzięki mojej mamie, która lubiła piosenkarzy o mocnych, charakterystycznych głosach, ona mi dała pieniądze. Zaraz, zaraz – a  może przekonała ojca, żeby sfinansował tę moją zachciankę? Tego już nie pamiętam dokładnie. Nie pamiętam też, czy ze mną posłuchała Sukcesu. Czy jej się ta płyta spodobała? Bo niektóre piosenki Niemena bardzo jej się podobały i to z nią, rok później byłem na koncercie grupy Niemen Enigmatic w Sali Kongresowej.
Jeśli o mnie chodzi,  byłem bardzo zadowolony z zakupu. Nie tylko miałem własną Płonącą stodołę z jej soluowo-rock’n’rollowo-nibyludowym odjazdem, liryczne, ale również wybuchowe Klęcząc przed tobą, „bachowsko”-soulowy utwór tytułowy, podbarwione gitarowym wah wah Tyle jest dróg czy podkręcone nieco hendrixowską wstawką Jeżeli… Na tej płycie  dokumentującej  – jak mogę napisać z obecnej perspektywy – kulminacyjny okres  fascynacji Niemena czarną, soulową  muzyką, ale też podbudowującej jego indywidualny styl,  nie przekonały mnie tylko dwa utwory.  Allilah z dawką robiącego tu sztuczne wrażenie „uniwersalnego Orientu” i Spiżowy krzyk  z powodu, że współpracujący tu z muzykiem tekściarz najwyraźniej chciał sprokurować jakieś „słuszne” uzasadnienie do - „kontestatorskiej” u nas w tamtych czasach - wokalnej megaekspresji Niemena. Machnął po prostu antywojenny kawałek.
Wrócę do mojej rozmowy z Czesławem Niemenem o longplayu Sukces. Nie krył, że od początku uważał, iż płyta została źle zrealizowana przez speców z Polskich Nagrań, jednak także stwierdził, ze ją sobie ceni, bo… „Dziwny jest ten świat miał świetne przyjęcie, ale to jednak „Sukces” ostatecznie przekonał mnie  co do słuszności tego, co robiłem. (Warto tu przypomnieć: była to kolejna po Dziwnym świecie jego Złota Płyta). A w komentarzu do zremasterowanejj przez siebie wersji Sukcesu  - dodam: mającym swój pierwodruk w jego stałej rubryce w „Tylko Rocku” – zwierzył się: Zaskakuje mnie samego jakaś nieznana (lub może zapomniana) siła ekspresji, która wyróżnia ten album korzystniej niż przypuszczałem. Tyle o płycie, której 50. rocznica nagrania przypadnie wiosną tego roku, a wydania – latem (proces produkcyjny trwał rekordowo szybko jak na ówczesne, PRL-owskie normy).
Natomiast kilka dni temu minęła najsmutniejsza z Niemenowskich rocznic. To już czternaście lat odkąd Artysta opuścił nas na zawsze.                       
   
            

Komentarze

  1. Z muzycznego punktu widzenia najlepszym nawiązaniem do starego Cedetu byłoby stoisko z winylami. Jeśli takie powstanie, na pewno je odwiedzę, gdy będę w Warszawie :). Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na zdrowie” wypiją wszyscy. Rozmowa z Wojciechem Wojdą.

Podobno osoby urodzone 28 grudnia dzięki gorliwości, wytrwałości i umiejętności koncentrowania się na swej pracy mogą liczyć na powodzenie.   Nie jestem jakimś zwolennikiem astrologii, ale skoro tak uważał Jan Starża Dzierżbicki prezes przedwojennego Polskiego Towarzystwa Astrologicznego, niekwestionowany autorytet… Ktoś, kto w czasach, gdy jeszcze nie było na świecie największych klasyków rocka, przypisał osobom urodzonym 8 grudnia jak Jim Morrison,   frontman The Doors, zdolności muzyczne i zbyt silne poczucie niezależności , osobom urodzonym 9 października   jak John Lennon – umysł czujny, ostry, oryginalny i bardzo aktywny , zaś tym, którzy przyszli na świat 19 stycznia jak Janis Joplin -   charakter niezależny, obdarzony wiarą w siebie, nieraz ekscentryczny… Mój rozmówca urodził się właśnie 28 grudnia i – jak sądzę – faktycznie może mówić o życiowym powodzeniu. Od przeszło   30 lat jako śpiewający frontman i współautor repertuaru z powodzeniem prowadzi zespół Farben   Lehre, mają