Zawsze, gdy Robert Brylewski dorzucił coś istotnego do swych rockowych
dokonań, znajdowało to odzwierciedlenie na łamach naszego pisma. I w czasach
„Tylko Rocka”, i „Teraz Rocka” kibicowaliśmy mu, bo jako artysta nie obniżał
lotów, mimo różnych życiowych perturbacji. Był
jednym z tych, którzy torowali w Polsce drogę punk rockowi u schyłku lat
70. (i dość swoiście go pojmował). Był jednym z tych zawsze niezależnych
artystów. Był jednym z tych, bez których po prostu trudno było sobie wyobrazić
krajowy rock. Był jednym z jego bohaterów i jedną z jego ikon. Jedyny w swoim
rodzaju gitarzysta-kompozytor, tekściarz, realizator nagrań.
Daleki od muzycznej ortodoksji, zawsze bliski wolności w jej rozmaitych przejawach. Robert Brylewski czyli Kryzys, Brygada Kryzys, Izrael, Armia, Falarek Band, a ponadto szereg innych projektów i zespołów, też istotnych i interesujących, choć już nie tak znanych. Niektórych, niestety, już właściwie zapomnianych. Robert Brylewski - superpartner swoich muzycznych superpartnerów. Inicjator odlotów z postpunkowego-reggae’owego-elektronicznego-multiundergroundowego gruntu.
Daleki od muzycznej ortodoksji, zawsze bliski wolności w jej rozmaitych przejawach. Robert Brylewski czyli Kryzys, Brygada Kryzys, Izrael, Armia, Falarek Band, a ponadto szereg innych projektów i zespołów, też istotnych i interesujących, choć już nie tak znanych. Niektórych, niestety, już właściwie zapomnianych. Robert Brylewski - superpartner swoich muzycznych superpartnerów. Inicjator odlotów z postpunkowego-reggae’owego-elektronicznego-multiundergroundowego gruntu.
Rok 1991, w którym powstał „Tylko Rock”, były to czasy wielkiej
popularności Armii, którą Brylewski założył z Tomaszem Budzyńskim. I czasy
artystycznych osiągnięć tej ekipy, które szybko weszły do kanonu polskiej muzyki
rockowej. Album Legenda niemal od
razu stal się legendarny.
Pod koniec września 1991, po ukazaniu się pierwszego numeru „Tylko Rocka”,
Brylewski był jednym z pierwszych muzyków, od których usłyszałem pochlebne
opinie na temat naszej dziennikarskiej pracy. Zajrzałem do jego „kanciapy” w
jednym z warszawskich klubów studenckich, bo miał mi przekazać wiersz
Budzyńskiego, który chcieliśmy wydrukować. A przy okazji uraczył mnie komentarzem w swoim dosadnym stylu: Widać, że pismo fachowe, a nie jakieś obszczymurstwo (zapisałem to
wtedy sobie i dlatego to dokładny cytat).
Robert był wśród muzyków, z którymi często rozmawiałem w pierwszych latach
istnienia naszego pisma. Gdy w lutym 1993 roku spotkałem się z nim w klubie Akwarium,
rozmawialiśmy przede wszystkim o płycie Brygady Kryzys z poprzedniego roku, Cosmopolis, i o samej grupie, którą tandem
Brylewski-Lipiński reaktywował po blisko dekadzie przerwy. Robert ubrany był zgodnie z ówczesnym amerykańskim
rockowym szykiem: skórzana kurtka, baseballówka daszkiem do tyłu, ale też nie
stracił nic ze swego charakterystycznego luzu i nadal zapalał papierosy dopiero
po urwaniu filtra. Taki drobiazg, lecz jak dla mnie wspaniale go
charakteryzujący: chciał naprawdę poczuć papieros. Tak jak - co łatwo dawało
się odgadnąć – był też kimś, kto naprawdę chciał poczuć życie. Ale, jak sądzę, zawsze
chciał żyć na swoich warunkach. Dawać swobodne ujście swojej osobowości. A
tamta rozmowa w Akwarium, to było jedno z najfajniejszych i najdłuższych spotkań, jakie z nim miałem. Mówił lepiej niż
kiedykolwiek wcześniej podczas naszych rozmów, atmosfera w naturalny sposób
zrobiła sie jakby kumplowska, siedzieliśmy przy piwie, które zaproponował, i
zaczął również snuć opowieści już nie do wywiadu… Opowiedział, jak to jego żona zadzwoniła do niego ze sklepu, że przy wyjściu
czatują na nią skini. Od razu pobiegł jej na pomoc. Nakrzyczał na chuliganów
nie przebierając w słowach i - choć nie
miał imponującej postury, nie robił też wrażenia karateki – poszli sobie, scykorowali.
Taki był.
Inny doskonały przyczynek do charakterystyki Roberta: gdy odpowiadał na
pytania czytelników „Teraz Rocka”, jesienią 2010 roku w rubryce Strip-tease, w pewnym momencie podkreślił:
Jestem zwolennikiem teorii, ze muzykę gra
się głową, a nie rękami. Też ważne: na pytanie, jakie książki ma na półce,
wymienił album Maciejowskiego, biografie Milesa Davisa, Marlona Brando i
Jimiego Hendrixa, Transatlantyk
Gombrowicza, Piękni dwudziestoletni
Hłaski, Trud istnienia Dąbrowskiego, Syreny z Tytana Vonneguta…
To było wtedy tak, że zatelefonowałem i nagrywałem jego odpowiedzi na
nadesłane do niego na adres redakcji pytania. Był najwyraźniej w świetnej formie,
mówił precyzyjnie, pewnym tonem, ciekawie, czasami ubarwiając to anegdotami,
czasami rzucając swoje złote myśli, w rodzaju: Dla mnie punk rock to takie bezczelne wyważenie, z kopa, zamkniętych
drzwi. Zapytany przez któregoś z naszych czytelników, czy nie zmienił
zdania na temat marihuany, zapewnił, jak to miał w zwyczaju: Potwierdzam niską szkodliwość konopi w
porównaniu z alkoholem czy nikotyną. W tym zawodzie, gdybym pił, to już by mnie
nie było…
Przy okazji tego długiego telefonicznego kontaktu opowiedział mi, jak wtedy mieszkał: w
kawalerce, gdzie to, czego najbardziej potrzebował, miał obok łóżka, pod ręką.
Czyli komputer, monitor, gitary, basy… Nagrywam
sobie po parę śladów, zostawiam na kilka dni, a potem otwieram, słucham i od
razu wiem, czy się nadaje, czy do śmieci – tłumaczył. Tak żył muzyką i z
muzyką.
Także we wspomnianym wywiadzie z 1993 roku powiedział wiele ciekawego. Opisał
mi swoją ulubioną metodę twórczą – dużo tworzenia już w studiu, na bieżąco, na
raty: Takie czekanie na dobry moment. Bo
jak numer jest od razu napisany – to koniec! Wyjaśnił, że na Cosmopolis Brygady nagrali swoją wersję
dylanowskiego All Along The Watchtower,
bo jest to piosenka mistyczna i pasuje do naszego zespołu. O pierwszym
longplayu Brygady Kryzys powiedział
wprost: to dla mnie kluczowa płyta. Komentując
swoje rozmaite aktywności muzyczne, działania z różnymi grupami, stwierdził: Ja w ogóle jestem potworem. To wszystko,
to dla mnie za mało. Chętnie pograłbym jeszcze blues, jeszcze jakiś funk. Gdybym
miał jeszcze jedno życie to zostałbym saksofonistą skrzyżowanym z perkusistą,
bo teraz mi już na to nie starczy czasu.
Robert, piszę o tobie w takim momencie, gdy to „jeszcze jedno życie” po
prostu przydałoby ci się, abyś mógł być z nami i narzekać na brak czasu na
swoje niezrealizowane dotąd plany. Straszny moment, bo wszyscy wiemy, że już
nie zrealizujesz nigdy choćby najdrobniejszego zamierzenia. Okrutne słowo
„nigdy” już przylgnęło na zawsze do ciebie.
Robert Brylewski w numerze „Tylko Rocka” z maja 1993 roku, wspomniany
wyżej mój z nim wywiad, przyozdobiony kapitalnym zdjęciem autorstwa Andrzeja
Georgiewa. Też już, niestety, na zawsze nieobecnego.
Komentarze
Prześlij komentarz
Wszystkie komentarze są moderowane.