Do
sięgnięcia po lutowy numer miesięcznika „Pani” skusiły mnie dwa wywiady. Z
Edytą Bartosiewicz i z Wojciechem Waglewskim. Oba przeczytałem z
zainteresowaniem. Nie tylko z powodu wyjątkowej pozycji Bartosiewicz i
Waglewskiego w nurcie polskiego rocka.
Rozmowa z Waglewskim z
„Pani”, sprowokowana ukazaniem się nowego albumu Voo Voo, Za niebawem, o zawartość tej płyty ledwie zahacza (ci, których zainteresował
publicystyczny aspekt albumu, mogą sięgnąć po
„Teraz Rock” czy „Wprost”, gdzie także ukazały się rozmowy z artystą).
Ale wspomniany wywiad z miesięcznika dla pań ma tę niewątpliwą zaletę, że
pozwala przekonać się, iż Waglewski równie zajmująco potrafi mówić o swoim
dzieciństwie, o przestrzeganiu wybranej diety, o życiowej wolności czy o tym,
czym jest dla niego muzyka. Waglewski, który jest wyluzowanym i zarazem… bardzo
wymagającym rozmówcą, gdy przekona się do osoby zadającej mu pytania, odpowiada
obszernie i okazuje się, że ma oryginalne, ciekawe spojrzenie na wiele spraw. Osobiście doświadczyłem tego kilkakrotnie, przeprowadzając
z nim wywiady od połowy lat 80. I na
przykład, siedząc kiedyś w przyozdobionym egzotycznymi instrumentami living
roomie jego mieszkania na Ursynowie, dowiedziałem się, że uważa, iż wszystkie używki typu dragi kłamią.
Próby nagrywania z pomocą mocniejszych używek dają olbrzymią radość w trakcie, jednak ich rezultaty z reguły są nie do zniesienia. A praca w studiu jest
olbrzymim kompromisem, rock’n’roll naprawdę realizuje się w czasie koncertów
(Waglewski określa cały rock niefrasobliwym „rock’n’roll”). Ale kiedy muzycy
wychodzą i po prostu prezentują piosenki, których się wyuczyli, nie ma to nic
wspólnego z rock’n’rollem. On sam rock’n’rolla mało słucha, dużo słucha muzyki zupełnie innej. Zachwyca go pakistański
śpiewak Nusrat Ali Khan, bo w jego
śpiewie jest prawdziwa energia. Tego między innymi dowiedziałem się od WW,
lidera grupy Voo Voo, który również uważa, że nie ma demokracji w działaniach
artystycznych, lecz zarazem ideałem jest, gdy szef zespołu przyjaźni się z
muzykami.
Edyta Bartosiewicz, o której współpracujący z nią muzycy mówią po prostu „szefowa”, robi wrażenie bardzo emocjonalnej osoby i w swojej twórczości, i podczas wywiadu. Nie raz miałem okazję przekonać się, że potrafi wybuchowo skomentować jakieś dotyczące jej zdarzenie z odległej przeszłości. Bartosiewicz we wspomnianym wywiadzie na łamach lutowej „Pani” opowiada o własnych życiowych perturbacjach, jak też zapewnia, że rozpoczyna „wszystko od nowa”, że jest obecnie na właściwej drodze. I zapowiada nowy album, w nowym stylu, mający się ukazać na początku tego roku.
Edyta Bartosiewicz, o której współpracujący z nią muzycy mówią po prostu „szefowa”, robi wrażenie bardzo emocjonalnej osoby i w swojej twórczości, i podczas wywiadu. Nie raz miałem okazję przekonać się, że potrafi wybuchowo skomentować jakieś dotyczące jej zdarzenie z odległej przeszłości. Bartosiewicz we wspomnianym wywiadzie na łamach lutowej „Pani” opowiada o własnych życiowych perturbacjach, jak też zapewnia, że rozpoczyna „wszystko od nowa”, że jest obecnie na właściwej drodze. I zapowiada nowy album, w nowym stylu, mający się ukazać na początku tego roku.
W październiku 2013 roku, w związku z wydaniem - po kilkunastoletniej
przerwie – premierowego, moim zdaniem: bardzo udanego, albumu Renovatio, spotkałem się z Edytą, aby nagrać
wywiad dla „Teraz Rocka”. Trochę robiła wrażenie dobrej czarodziejki z
nietypowej bajki. Przyszła na spotkanie w niezbyt pasującej do pogody tego dnia
zimowej czapce i w przeciwsłonecznych okularach, dużo uśmiechała się, a gdy
skończyliśmy rozmawiać o jej muzycznych sprawach zrobiła mi sympatyczny wykład
na temat konieczności optymistycznego podejścia
do życia. Wcześniej powiedziała o „nowej jakości” w swoim postrzeganiu świata i
tak też zatytułowałem wywiad z nią. Jak się zwierzyła w pewnym momencie podczas
naszej długiej rozmowy w wybranej przez nią, małej warszawskiej restauracji Jak
Pragnę Wina (ale piła tam tylko kawę i wodę z cytryną…): Ta płyta miała mnie przewieźć z jednego brzegu na drugi, lepszy. W
trakcie tego wywiadu sprzed przeszło pięciu lat usłyszałem też o następnej
nowej płycie. Ona już właściwie jest –
zapewniła. Materiału na kolejny album od
dawna jest sporo. Na pewno by też doszło coś nowego.
Choć
bardziej wyluzowana podczas naszej rozmowy, niż w trakcie wywiadów, które
przedtem z nią przeprowadzałem, przy okazji autoryzacji postąpiła, jak to miała
wcześniej w zwyczaju. I kilka ze swoich odpowiedzi napisała na nowo, nie
zmieniając ich sensu, lecz poprawiając styl na „bardziej dopracowany” i
doprecyzowując szczegóły. Cóż, bardzo dba o jakość nie tylko, jeśli chodzi o
własne utwory i ich nagrania... Zrozumiałe.
A
wracając do moich poprzednich wywiadów z Edytą, jeszcze dla „Tylko Rocka”:
ostatni z nich przeprowadziłem w grudniu 1999 roku, z wyjątkowego powodu. Nasze
redakcyjne gremium przyznało wówczas nie tylko tradycyjne dla „Tylko Rocka”,
doroczne nagrody w kategoriach Debiut Płytowy i Nowa Twarz, ale też pięć nagród
specjalnych, Za Rock Lat 90. Dla tych, którzy w czasie wspomnianej dekady
wypracowali własny styl i odgrywali bardzo znaczącą rolę na rodzimej scenie
rockowej. Otrzymali od nas owe nagrody Acid Drinkers, Hey, O.N.A., Kazik
Staszewski solo i właśnie Edyta Bartosiewicz. A we wspomnianym wywiadzie o tak ważnym w jej
dorobku albumie Sen powiedziała, że
był przełomowy, ale… nigdy nie byłam z
niego zadowolona artystycznie. Przyznała, że ze swoich płyt najczęściej
słucha utworów, które – jak sądzi – położyła.
I że spodziewa się, iż dużo zmieni się
w jej muzyce.
Teraz
znów zapowiada zmiany.
Co
zaproponuje z duetem producenckim Pezda-Leniart, z Agressivy 69, z którym
przygotowała nowy album? Już pewną próbką, możliwości tego aliansu był utwór
autorstwa Bodka Pezdy i Bartosiewicz znany ze ścieżki dźwiękowej filmu
fabularnego Egoiści, utwór o tymże
tytule, powstały - jak ten obraz - w 2000 roku. Utwór nadal robiący intrygujące
wrażenie (w czasie naszej rozmowy w 2013 roku Edyta nie ukrywała, że jest
zadowolona z tego nagrania, przy okazji stwierdziła też, że lubi łączenie różnych muzycznych światów, zresztą już na mocno rockowym albumie Szok’n’Show zdarzyło się jej skorzystać
z loopów…). W Egoistach jest i
Bartosiewicz ze swoim charakterystycznym głosem i muzycznym niepokojem, jest i
natarczywy, ale też urozmaicony i „eksperymentalny” elektroniczny podkład. A
jedno z drugim kontrastuje, ale nie kłóci się… Jakąś zapowiedź nowej płyty stanowi autorski utwór Lovesong, opublikowany w sieci ostatniej jesieni, łączący chwytliwy
i prawdziwy liryzm artystki z elektroniką, tyle że bardziej sformatowaną:
akompaniament, choć mocno perkusyjny, skłania się w tradycyjnie synthpopową
stronę. Również ten zaskakujący kierunek może być ciekawą odmianą u Edyty, która
tak ceni sobie folk (powiedziała mi nawet: Ja
jestem „folk-blues”. Moja dusza jest bluesowa) i która przez większą cześć
swej działalności zgrabnie lokowała się po swojemu w okolicach anglosaskiej
tradycji „singer-songwriter”. No i pasuje mi do indierockowej śmiałości, którą
można było dostrzec w niektórych jej poczynaniach.
Pytanie,
czy rzeczywiście nowy album ukaże się wkrótce, bo pamiętając o dużych ambicjach
i samokrytycyzmie Bartosiewicz nie byłbym tego pewien. Ale na pewno warto
czekać cierpliwie.
Grudzień
1999 roku, coroczna impreza „Tylko Rocka” w warszawskim hotelu Forum. Rozmawiam
z Edytą Bartosiewicz, która tego wieczoru otrzymała od naszej redakcji nagrodę
Za Rock Lat 90. Zdjęcie otrzymałem od Darka Kawki.
Komentarze
Prześlij komentarz
Wszystkie komentarze są moderowane.