Przejdź do głównej zawartości

Berlin i płyty lata 2019

W Berlinie, na Kurfurstendamm czy na Alexanderplatz, widziałem mniej zgrabnych dziewczyn i o wiele mniej elektrycznych hulajnóg niż w centrum Warszawy. Ale może co urodziwsze miejscowe dziewczęta wybrały się na wakacje, zaś atrakcyjne turystki wychodziły na miasto o innych porach niż ja? A co do hulajnóg: mają tu tablice rejestracyjne niczym motocykle i skutery, a także – słuszny! - zakaz jazdy po chodnikach. Inne zaskoczenie: pierwszy raz zdarzyło mi się, że kręcąc się po Berlinie trzy dni ani razu nie usłyszałem języka polskiego. Rodacy akurat preferowali inne miejsca? Ale żeby sprawa nie była taka prosta, chciałbym dodać, że w pociągu relacji Warszawa-Berlin, którym jechałem, było tradycyjnie ciasno.

Moje inne berlińskie wrażenia z sierpnia 2019 roku, o których chciałbym teraz napisać, dotyczą sklepów z płytami. Moich krótkich, corocznych, berlińskich wakacji nie spędzam – oczywiście - tylko w takich przybytkach. Także nad Sprewą warto przecież trochę pozwiedzać (w Neues Museum ponadczasowo piękne i zadziwiająco współczesne popiersie Nefertiti gotów jestem oglądać za każdym pobytem…). Jednak, choć oczywiście zdarza mi się kupować płyty przez internet, tradycyjny sklep płytowy to nadal dla mnie atrakcja. Po prostu lubię popatrzeć co na półkach, sprawdzić, czy jest jakaś płyta, która przydałaby mi się. Albo trafić na jakąś fajną wydawniczą niespodziankę w dobrej cenie - z internetowych stron sklepów przecież nie można się dowiedzieć wszystkiego. Ale też w sumie to taki nawyk z czasów przed netem. Jest w tym również odreagowywanie lat, gdy w Polsce nie było w normalnym handlu zachodnich płyt, nagrań muzyki ze świata, co najwyżej tylko jakieś szczątkowe i przypadkowe „importy” i „licencje”. Nie było też antykwariatów muzycznych (w książkowym antykwariacie kupiłem moje pierwsze longplaye jazzowych klasyków…), a okazjonalne giełdy płytowe zastąpić ich nie mogły. Teraz antykwariaty z płytami są: w Warszawie znam co najmniej dwa godne polecenia i na tyle dobre, że w Berlinie nie ciągnie mnie specjalnie do takich miejsc. Zresztą tak się składa, że moje pobyty w stolicy Niemiec są bardzo krótkie. Dlatego w czasie ostatniego zrealizowałem tylko mój muzyczny program minimum i zajrzałem do płytowych stoisk sieci Saturn – przy Ku’dammie (w Europa Center) i w budynku przy Alexanderplatz. Oba te berlińskie Saturny, choć ich oferta daleka jest od imponującej (i od tego, co można było zobaczyć w nich jeszcze parę lat temu), są, jak sądzę, jednymi z najlepszych zwykłych sklepów płytowych w Europie Środkowej. W każdym razie na pewno nadal można tu odreagować tę mizerię warszawskich stoisk płytowych wielkich sieci handlowych. Dodam, że tak marnie jak w ostatnich miesiącach jeszcze w stolicy nie było. To, że gdzieś tam znów w przecenie pokazały się niektóre albumy Franka Zappy czy kilka tytułów Stonesów – to tylko coś na otarcie łez.
A we wspomnianych obu berlińskich sklepach na półkach pojawiają się pozycje nie do kupienia u nas, niedostępne w tradycyjnym i internetowym handlu (w tym także na największej platformie aukcyjnej online w naszym kraju). No, ewentualnie dostępne, lecz używane i zazwyczaj za wygórowaną cenę... Ceny! Berlin to nie tylko większy wybór kompaktów i winyli, jeśli chodzi o rock, jazz i muzykę poważną, ale też często płyty bywają tańsze i to nawet w porównaniu z tym, ile trzeba zapłacić w stoiskach płytowych siostrzanej sieci Saturna, obecnego w Polsce MediaMarktu . Szczególnie warto pogrzebać w tytułach z promocji-przecen wykładanych na stołach, tytuły tylko częściowo pokrywają się z tym, co w warszawskich MediaMarktach proponowane jest za 19,99 zł. Niestety, wybór supernagrań muzyki poważnej w tej promocyjnej cenie zastałem mocno pomniejszony w porównaniu z rewelacyjnym zestawem z jesieni zeszłego roku. A ogólnie – „powaga” choć nieporównywalnie lepiej reprezentowana tu na oferowanych CD niż w Warszawie, jednak jest w wyraźnym odwrocie. Zaś z jazzem na kompaktach – też gorzej i na przecenie, i na półkach z normalnymi cenami. Natomiast tradycyjnie najdroższe płyty rockowych megaklasyków (The Beatles, Led Zeppelin, Pink Floyd) mają ceny podobne jak u nas. A światowe nowości rockowe wydane na kompaktach nadal na ogół są równie drogie jak w Polsce – co w Berlinie oznacza: po kilkanaście euro. Muzyka na płytach jako część jednego, globalnego biznesu. Zasada naczyń połączonych. Wiadomo.
Moje zakupy… Ładnie wydany - plastikowe pudełko plus tekturowa skuwka - kompakt Undertones, reedycja pierwszej płyty tych legendarnych północnoirlandzkich punkowców (z dużą dawką bonusów), za zdecydowanie poniżej 10 euro. Drugi zakup: tak inspirujące kiedyś dla rockmanów Moanin’ In The Moonlight, bluesowego mistrza Holwlin’ Wolfa, w postaci „mini vinyl replica”, za nieco powyżej 10 euro. W kraju nawet przez internet nowych egzemplarzy bym taniej nie trafił (zaś na półkach sklepowych na pewno nie ujrzał).
Jeszcze o winylach. Zajmują tyle samo miejsca w berlińskich Saturnach, co w zeszłym roku, czyli wybór tytułów naprawdę spory jak na ten nośnik. W dziale płytowym w Europa Center potrójne półki z longplayami (plus półka „ekspozycyjna”) ciągną się przez całą długość sklepowych ścian… Ceny na ogół bardzo zbliżone do cen winylowych longplayów w stoiskach płytowych wielkich sieci handlowych w Polsce. W ofercie wybór klasyki muzycznych gatunków, oczywiście w dużym stopniu dyktowany najnowszymi reedycjami, plus dawka nowości. Ale co ważne: są też stałe przeceny godnych uwagi rockowych winyli, w zestawie nie pokrywającym się z ogólnorynkowymi, obejmującymi też nasz kraj, akcjami promocyjnymi. Na regale z napisem „Aktion” zobaczyłem longplaye po 12 euro (na przykład debiut Bon Jovi), po 14 (na przykład Cosmo’s Factory Creedence Clearwater Revival) i po 16 (na przykład Closer Joy Division). Może by tak w Polsce w handlu czarnymi płytami wprowadzić coś takiego?
Nie będę ukrywał. Z rockowych nowości nic sobie w Belinie nie kupiłem. Nie brak dobrej premierowej muzyki rockowej ze świata, ale… Ani razu nie poczułem tego „muszę to mieć!”. Żaden z albumów z ostatnich miesięcy nie zainteresowała mnie tak jak, powiedzmy, Rainier Fog Alice In Chains, który okazałą się dla mnie jedną z płyt lata 2018 (i całego minionego roku, o czym już zresztą pisałem).
Pozostając przy temacie „płyt lata” – na zakończenie mogę podać kilka ostatnio wydanych albumów z zagranicznym rockiem, których najchętniej słuchałem. Poniżej moja piątka płyt lata 2019, kolejność przypadkowa.
- Help Us Stranger The Raconteurs. Jack White, Brendan Benson i pozostali dwaj koledzy trzymają swój kurs na „nowe-stare”, zgrabnie kłaniają się klasycznemu rockowi. Bywa riffowo, bywa balladowo. I jak to w projektach White’a – zawsze stylowo i z odpowiednim nerwem. Taka płyta jak ta mogłaby podobać się w latach 70, lecz też przekonuje obecnie.
- All Blues Peter Frampton Band. Frampton już dawno nie ma wyglądu rockowego „pięknego chłopca”, ale - jak potwierdzają te nagrania - ze swoim zespołem potrafi pięknie wypaść w repertuarze złożonym ze standardów. A już szczególnie ujmująco brzmi instrumentalna wersja Georgia On My Mind z jego gitarowym popisem.
- Servants Of The Sun Chris Robinson Brotherhood. Zhippisiały Chris Robinson nie traci formy i swego charakterystycznego głosu. I nie zaskakuje. Również na najnowszej płycie swojej ekipy proponuje muzykę fajnie osadzoną w amerykańskiej rockowej tradycji, ale też taką którą kiedyś mógłby kiedyś wykonywać brytyjski Traffic.
- Hotel Last Resort Violent Femmes. Ta wiekowa grupa Gordona Gano, klasyfikowana przez niektórych jako „punk folk”, nadal może przykuć uwagę wyluzowanymi propozycjami w folkowym klimacie.
- Infest The Rats’ Nest King Gizzard &The Lizard Wizard. Zakręcony, mocno kojarzony z psychodelią, ciekawy zespół z Australii (o dorobku obejmującym już kilkanaście albumów) na tej płycie zdecydowanie zwrócił się w stronę metalu. Jednak nie wypadło to sztucznie, tylko świeżo. Nawet w upalne lato przyjemnie było podnieść sobie temperaturę taką muzyką.

Miły widok. W płytowym Saturnie w berlińskim Europa Center na kompakty Riverside można trafić tuż obok płyt The Rolling Stones.

Komentarze

  1. Dziękuję serdecznie za wieści muzyczne z nad Szprewy i pozdrawiam serdecznie.
    Waldemar miłośnik muzyki wszelakiej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

Coś ze mnie

Przyznam, że niemile zdziwiło mnie, gdy jeden z autorów polskiego „Metal Hammera” zaczął publikować bloki swych recenzji płytowych pod nagłówkiem Przesłuchanie. Akurat tak się składa, że ów nagłówek do prasy wprowadziłem już w pierwszym numerze „Tylko Rocka”, w 1991 roku. I pod tym nagłówkiem ukazywały się przez przeszło dekadę istnienia tego pisma, jak też ukazują się od 2004 roku na łamach „ Teraz Rocka ”, rezultaty moich rozmów z krajowymi muzykami rockowymi (choć był i Ray Manzarek). Rozmów o ważnych dla nich nagraniach i płytach (dodam, że zasadniczo tu chodzi o te zrealizowane przez innych artystów).

Ważne rzeczy warto mówić. Rozmowa z Robertem Szymańskim.

- Rozmawiamy tuż po tegorocznym festiwalu opolskim. Wzięło w nim udział zaskakująco wiele zespołów z kręgu rodzimego rocka, nawet nadal punkowo-uderzeniowy Proletaryat, dla którego zresztą, mimo blisko czterdziestoletniej działalności, był to pierwszy występ na tej długowiecznej imprezie. Sobotni koncert okazał się bardzo udanym przeglądem dokonań rockowych weteranów, którzy w latach 80. tworzyli u nas estradową czołówkę, ich przeboje świetnie zniosły próbę czasu. Tytuł z pierwszej strony „Super Expressu”: Legendy rocka porwały Opole nie miał w sobie ani trochę przesady.