Teraz wszystko ma dla mnie szczególny
charakter. Także te piosenki, które nagrałem na najnowszą płytę, i teksty,
które do nich napisałem. Bo, dzięki Bogu, wyszedłem z bardzo trudnej sytuacji - zwierzył mi się niedawno Muniek
Staszczyk, podczas dłuższej rozmowy. Wszyscy życzyli mu szybkiego powrotu do
zdrowia, po tym jak ostatniego lata podczas pobytu w Londynie (gdzie był na
koncercie Boba Dylana) doznał wylewu. A teraz wszyscy mogą posłuchać jego
najnowszej płyty Syn miasta, którą
zdążył nagrać wcześniej, a nad którą kończył pracę w warszawskim szpitalu.
Album reklamowany przez wydawcę jako mocno
uczuciowy, chwalony przez recenzentów jako chyba najbardziej dojrzała propozycja Muńka, był oczywiście głównym
tematem poniższego wywiadu.
- Na okładce
twojej wydanej ostatnio, drugiej płyty
solowej znalazło się sympatyczne zdjęcie twojego psa. Ale dlaczego zatytułowałeś
ją Syn miasta? Oczywiście pamiętam,
że tekst o takim tytule napisałeś kiedyś dla T.Love, jednak nie bardzo mogę
doszukać się tam czegoś, co mogłoby posłużyć jako komentarz do zawartości
nowego albumu…
MUNIEK
STASZCZYK: Jak robiliśmy tę płytę to długo nie było tytułu. W przypadku albumów T. Love wcześniej zawsze miałem
gotowy „pakiet”, przynajmniej tytuł i ideę. Tak było z Pociskiem miłości, Kingiem,
Prymitywem czy Old Is Gold. Było to, co sugerowało jakoś zawartość powstającego wydawnictwa… A tutaj, w związku
z tym, że w 2018 roku wszystko zacząłem „od nowa” - po zawieszeniu działalności T. Love - sytuacja
była inna. Z moim nowym menażerem, Pawłem Walickim, szukałem nowych ludzi , z
którymi mógłbym tę płytę zrobić. A kiedy jeszcze nie było repertuaru wpadł mi do głowy pewien tytuł w związku z
tym, że moja córka, Marysia, ma narzeczonego Włocha i jeździ do niego. Ja, mimo
że mieszkam w warszawskich Włochach, też do tamtych Włoch jeżdżę (śmiech), a w
lutym pojechałem tam do córki. I miło było, poznałem rodzinę narzeczonego,
sympatyczna włoska rodzina. Zrobili pizzę z pieca, były jakieś rozmowy przy
winie i było „tutto bene”, wszystko dobrze. Stwierdziłem, że ponieważ nie mam innego
pomysłu na tytuł nowej płyty, niech będzie tutto bene. Chciałem też, żeby na
okładce był mój mops Gluś, bo wówczas stawało się to przekorne: to taki pies,
który ma swój charakter, niekoniecznie „bene”. Ale też zawsze mam zwyczaj, że
testuję sprawy jak wybór tytułu płyty i pokazałem przyjaciołom próbną okładkę. Nie
byli przekonani, a niektórzy sądzili, że chodzi o jakąś kontynuację Ala Capone T.Love’u. Pomyślałem więc, że trzeba coś zmienić. Ponieważ
płyta jest tematycznie raczej „miejska”, a Syn
miasta może się ze mną kojarzyć, bo tak zatytułowałem kiedyś mój tekst do
t.love’owej wersji Out Of Time Man zespołu Mano Nagra – zdecydowałem się też tak
zatytułować album. A Gluś został na okładce, bo jest dla mnie jak członek
rodziny, też jest z miasta i jest fotogeniczny (śmiech). I taka, może dziwna, zbitka powstała, która
dla mnie stanowi pewną logiczną całość, jednak nie ma zapowiadać jakiejś muzyczno-słownej
całości, jakiegoś „konceptu”, bo te utwory powstawały w różnym czasie i
dostałem je od różnych kompozytorów. Ale
dostrzegam też, że ta różnorodność słuchaczom
się podoba. I może to tutto bene także by pasowało jako tytuł? (śmiech).
- Nową płytę,
wydaną w październiku, z wielkim
powodzeniem zapowiedziała piosenka Pola,
mająca to, co najbardziej ujmujące w Muńkowym klimacie i głosie, i… kilkanaście
milionów wyświetleń w sieci od czerwca. Piosenka z twoim tekstem będącym komentarzem
na temat obecnej polskiej sytuacji i z muzyką, w którą wkład miał Dawid
Podsiadło. Czy rzeczywiście jemu
pierwszemu zaproponowałeś współpracę przy nowym albumie?
MUNIEK
STASZCZYK: Zacząłem od Wagla (Wojciech Waglewski – przyp. wk). Miał kilka gotowych
kompozycji i mi je dał. Myślałem też, że
może zaaranżuje mi Grechutę, bo koniecznie chciałem dać na płytę jego Krajobraz z wilgą i ludzie, od lat jeden
z moich ulubionych numerów, już kiedyś przeze mnie wykonywany. A Wagiel jak to on: dał mi swoje kawałki i
powiedział: Rób z tym, co chcesz i na tym się skończyło (śmiech).
Do jego muzyki napisałem tekst Bo życie
jest… i ten numer trafił na płytę.
- Zaczyna się
od : O piękny mój dniu, dzięki, że
powitałeś mnie… Publicznie stwierdziłeś , że ta afirmacja życia i
codzienności najlepiej współgra z twoim obecnym stanem ducha. Ale wróćmy do
Podsiadły.
MUNIEK
STASZCZYK: Prywatnie poznałem Dawida jakieś trzy lata temu. Poznaliśmy się na
festiwalu popowym w Sopocie. Najpierw podchodziłem do niego z pewną rezerwą –
myślałem, że nie pogada się z nim, a tu okazało się, że chłopak słucha w
zasadzie tych samych kapel co ja. Jak jeszcze powiedział, że gdy był młodszy,
T.Love to była muzyka dla jego rówieśników, miło mi się zrobiło. Potem wziął
udział w akcji T.Cover i nagrał swoją
świetną wersję numeru T.Love’u - Bóg,
która niestety z przyczyn prawno-kontraktowych nie trafiła na coverowy album.
Wymieniliśmy się z Dawidem numerami telefonów, zadzwoniłem do niego, czy może
miałby coś dla mnie, i trochę to trwało.
Podsiadło przysłał mi muzykę jakoś po roku, ale to nie było tak, że musiałem
dzwonić i mu przypominać… I tak konkretnie
zacząłem pracować właśnie z nim jako pierwszym. Pola była pierwsza, to była pierwsza melodia, do której napisałem
tekst na nową płytę. Z Dawidem Podsiadłą i Bartkiem Dziedzicem jako producentem
zrobiłem singel, który miał promować płytę. Wiedziałem, że chcę mieć utwór,
który może pociągnąć za sobą rynkowo album, ale na takiej szlachetnej zasadzie
– tak jak kiedyś Blur zrobił trochę ciężki album 13, a pilotował to kapitalny Tender.
Czyli wiedziałem, jaki chcę mieć utwór do radia, a nie wiedziałem jeszcze, jaka
płyta będzie. I to dość długo trwało... A
numerem, który wskoczył na nową płytę i trochę nadał jej kierunek był Ta piosenka nie jest dla ciebie, też z
ważnym dla mnie tekstem, o rozterkach: O czym tu śpiewać, gdy się nic nie wie? Gitarzysta
zespołu, z którym nagrywałem płytę, Jurek Zagórski wprowadził tu bluesowo-rockowy
klimat. Powiedziałem mu, gdy tę muzykę usłyszałem: Mnie to pasi, jak jeszcze masz tego rodzaju kawałki, to daj… I
potem dołożył jeszcze dwa, do których napisałem teksty Ołów i Wszyscy umarli.
- Ołów jest ma dość zadziorny, prowokujący
wydźwięk, bohater tekstu deklaruje: Planuję
swoje songi, skalpy i nagrody. Drugi tekst jest bardzo ponury, śpiewasz: Dźwigać
musimy smutnych czasów brzemię. Po prostu muzyka, którą dostałeś, tak cię
nastrajała?
MUNIEK
STASZCZYK: Tu - można powiedzieć - rzeczywiście
bardzo wpływała na mnie muzyka, którą otrzymałem. Bo na wszystkich płytach
T.Love melodie wokalne były w dużym stopniu moje.
- Gdy w 2010
roku przeprowadzałem z tobą wywiad w związku z premierą twojego pierwszego -
bardzo udanego moim zdaniem - albumu solowego Muniek, zaznaczyłeś, że wyjątkowo dużo, 80 procent, linii wokalnych
jest autorstwa kompozytora utworów, Janka Benedeka.
MUNIEK
STASZCZYK: Tak. A tutaj śpiewali coś po swojemu autorzy muzyki, potem ja
zaśpiewałem do tego, co dostałem,
minimalnie zmieniając te linie wokalne. Natomiast w 100 procentach
jestem odpowiedzialny za dobór materiału muzycznego i za teksty, chociaż niekiedy
występuję jako współautor (na przykład Szwy
mają tekst wspólny Muńka i autora muzyki Błażeja Króla – przyp. wk). Jak
zawiesiłem T. Love, to zmieniło się dla mnie wszystko. Nie tylko rozstałem się
z chłopakami, ale zmieniłem też management i otoczenie. Moim menażerem został Paweł Walicki, który
pracuje z Voo Voo czy Fiszem i Emade. Z
tym, że znaliśmy się już z lat 90., z Pomatonu, bo pracował wtedy przy promocji
albumów T.Love. Wiedziałem, że powinienem coś zmienić w mojej działalności
muzycznej , ale nie wiedziałem co… Na początku pojechałem w trasę akustyczną ,
w trio, pod szyldem Muniek i Przyjaciele, z którego już kiedyś korzystałem.
Wybrałem się z Jankiem Pęczakiem i jego kumplem Cezarym – zobaczyć, jak to
będzie funkcjonować. Koncerty zostały zarejestrowane,
możliwe, że kiedyś się wyda ten materiał. I to było fajne, ale pomyślałem, że
powinienem zrobić coś bardziej rockowego… Przy okazji tej trasy zrobiłem dwie
piosenki z Jankiem Pęczakiem, Zakurzone
tynki Petersburga i Edith Piaf. Janek
Pęczak tak naturalnie został ze mną po zawieszeniu T.Love’u i równie naturalnie napisałem z nim te
numery. Oczywiście powstały w wersji akustycznej, ale potem mój zespół, który
zagrał na płycie Syn miasta, przerobił
je, przearanżował...
- Łatwo ci
było dopiąć cały longplay? Poprzednio
twój solowy album był po prostu dziełem sprawdzonej spółki autorskiej - ty plus Janek Benedek, były muzyk. T. Love i
zresztą kompozytor megahitu Warszawa z Pocisku miłości. Zgodziłeś się też, aby
Benedek miał decydujący głos przy doborze instrumentalistów.
MUNIEK
STASZCZYK: Przy Synu miasta na
początku w studiu była sytuacja takiego obwąchiwania się. Muzycy czuli do mnie
pewien respekt, ale też nie byli pewni, czy jednak nie jestem jakąś
mainstreamowi gwiazdą, która będzie ich rozstawiać po kątach (śmiech). A ja nie
chciałem mieć płyty na zasadzie – ja plus sidemani. Chciałem, żeby był na płycie
zespół. No i żeby tak było, wiosną
zaczęliśmy próbować. Gitarzysta Jurek Zagórski, który pojawił się pierwszy,
zasugerował mi wybór sekcji rytmicznej Stawiński-Staruszkiewicz, a potem udział
Kasi Piszek (klawisze – przyp. wk).
- Są pomiędzy indie a popem - tak kiedyś
określiłeś tych muzyków, znanych ze współpracy z ambitnymi, markowymi
solistami, jak Natalia Przybysz czy Artur Rojek.
MUNIEK
STASZCZYK: O to mi chodziło. I już była nas piątka, co mi wystarczało, bo nie
chciałem, żeby było nas więcej , tak jak w T.Love. Piątka to jest fajna liczba,
także na scenie – wtedy myślałem oczywiście również o koncertach... Z zespołu,
poza Jurkiem, przynosiła mi swoje kompozycje też Kasia. A reszta numerów to
miały być piosenki różnych kompozytorów z zewnątrz. A ci chyba byli ciekawi,
jakie teksty napiszę do ich muzyki, ale… nie było żadnych uwag! Nie miałem
takiego „szkicu”, z kim ta nowa płyta będzie robiona. Powiedziałem tylko sobie,
że nie zwiążę się z jednym kompozytorem,
jak było przy moim pierwszym solowym
albumie. Nie chciałem też, żeby niektóre utwory miały taki wyraźny smak
t.love’owy.
- Ale na
nowej płycie są takie, które mogą spodobać
się tym, którzy lubią mocno zakorzeniony w rockowej tradycji, sięgający
do rockowych źródeł T.Love z albumu Old
Is Gold.
MUNIEK
STASZCZYK: Wiadomo, ze trudno mi od T.Love’u zupełnie uciec, już choćby z
powodu mojego śpiewu. Jednak jak jest gitarzysta jak Benedek, to od razu jego
brzmienie jest rozpoznawalne. A ja chciałem pójść w taka nową przygodę, bo
pojawiło się dużo nowego myślenia o muzyce, związanego z hip hopem czy
odnawianiem rockowej tradycji pod wpływem Jacka White’a, i pojawiło wielu
nowych muzyków. Jak u nas – na przykład Jurek Zagórski. Jednak o podobnym do
mojego guście, dzięki czemu szybko zacząłem się z nim dogadywać. To było tak, że
podczas pracy nad płytą rządziłem, ustawiałem jak reżyser, miałem swoje ego i
swoje producenckie ambicje. Ale dałem muzykom przestrzeń, a producentem
muzycznym został Zagórski.
- Nie było trudnych momentów podczas współpracy
z nowym zespołem?
MUNIEK
STASZCZYK: Tylko byłem z początku nieufny do
ich wersji tego wybranego przez mnie
utworu Grechuty do wiersza Tadeusza Nowaka, Krajobraz z wilgą i ludzie (warto przypomnieć: Muniek miał
już na swoim koncie cover zaśpiewany przy okazji Projektu Grechuta – przyp. wk).
Chciałem to zrobić bliżej oryginału. Ale finalnie kupiłem ten aranż, dorzucając
lekko „davisowską” trąbkę (śmiech). Tak
naprawdę to z zespołem najbardziej zbliżyłem się, gdy już byłem w szpitalach,
pisali do mnie... A jak się już spotkałem z nimi w klubie przy okazji
odsłuchu płyty, to potem razem poszliśmy na wywiad i zrobiło się jeszcze
fajniej. Poczułem, że naprawdę mam swój zespół. Bo z początku trochę mnie przestraszyli.
Okazało się, że to ludzie, którzy pracują inaczej niż ja, którzy mają dużo
„dżobów”. Chcieli zrobić tylko dziewięć prób przed nagraniem płyty, kiedy ja w
takiej sytuacji robiłem z T.Love dziewięćdziesiąt dziewięć (śmiech). Byłem
pracuś, lubiłem długo ćwiczyć. Nie rozumiałem takiego stylu pracy, jak na
przykład Kaśki Nosowskiej, która mi kiedyś mówiła, że pisze dopiero w studiu niektóre swoje teksty, w ostatnim
momencie. Ale oczywiście każdy ma inną
metodę… A ja tym muzykom zaufałem – zrobiliśmy dokładnie jedenaście prób całego
materiału! Weszliśmy do studia w maju. W czerwcu, niedługo przed tym moim
feralnym wyjazdem do Londynu, dograłem jeszcze wokale, poza Polą, którą skończyliśmy wcześniej. I
jak się okazało, była w studiu ta świeżość, słychać to cieszenie się nagraniem.
I fajnie.
- A nie było
ani razu tak, że praca nad otrzymaną od zewnętrznego autora kompozycją się
przeciągała? Że trzeba jednak było coś
konsultować, dopasowywać czy nawet odrzucić?
MUNIEK
STASZCZYK: Był tylko jeden taki przypadek. Bardzo chciałem jeszcze zrobić numer z muzyką
Gaby Kulki. Ale dała coś, co było takie „dżezawe”, a ja nie chciałem nagrywać
niczego na siłę. Podobało mi się, jednak pomyślałem, że w takim utworze byłbym
śmieszny. Mimo wszystko trochę mocowałem się z jej utworem, próbowałem nagrywać
demo.
- Gratuluję
ci płyty. Należę do tych, którzy uważają Syna
miasta za jedno z twoich największych osiągnięć. Świetne potwierdzenie
twojej szczególnej pozycji na rodzimej scenie, twojej artystycznej
oryginalności. Może jakoś podsumowałbyś temat tego albumu?
MUNIEK
STASZCZYK: Jestem bardzo szczęśliwy, że
ta płyta wyszła i że wielu ludziom się podoba. Tym bardziej, że dużo pracy w
nią włożyliśmy – ja i moi nowi muzycy. Jest 10 utworów, ilość idealnie pasująca
na winylowe wydanie, które ukazuje się po CD, w listopadzie. Uważam, że ta
dziesiątka to całkowicie wystarczająca
ilość numerów i jak teraz ich słucham, czuję się całkowicie spełniony. W tekstach z Syna miasta jest dokładnie to, co chciałem powiedzieć. Jurek
Zagórski sprawdził się jako szef nagrywającego zespołu i jako producent. Na
dodatek Emade jako autor miksu zaskoczył mnie jeszcze bardziej pozytywnie, niż
się spodziewałem. Mimo szczególnej sytuacji, uwzględnił moje uwagi - ze
szpitalnego łóżka mogłem brać udział w miksowaniu nagrań. Gdy już się lepiej
czułem, do szpitala na Sobieskiego, gdzie leżałem, menażer przyniósł boombox i
słuchawki... Pytałem neurofizjologów, czy mogę tak pracować, a oni powiedzieli,
że to jest nawet forma rehabilitacji. Dobrze, że także w ten sposób mózg
pracuje… Powtórzę: jestem szczęśliwy, że mimo tej szpitalnej sytuacji wszystko
się udało. I właściwie to nie zmieniłbym nic na tej płycie.
- Zapowiadasz
wznowienie występów za rok. Czy możesz już robić jakieś inne plany muzyczne?
Czy nadal jeszcze za wcześnie?
MUNIEK
STASZCZYK: Za wcześnie. Dużo jeszcze badań przede mną, kolejnych tomografii. Długa
rehabilitacja. Ten mój koncert, który miał się odbyć w Stodole w listopadzie,
zabukowaliśmy więc na listopad przyszłego roku, uznając, że jeśli wszystko ze
mną będzie dobrze, to można będzie jeden taki opóźniony promocyjny koncert Syna miasta zagrać. A w międzyczasie
mogę sobie spokojnie zmiksować z Jankiem Pęczakiem tę płytę akustyczna, która
ukaże się jako Muniek i Przyjaciele. Na płycie Muńka i Przyjaciół będą tylko cztery nowe kawałki, a reszta to
numery T.Love w innych aranżacjach. Nie wiadomo jeszcze, kiedy ten album
wyjdzie, ale wiem już, że takie miksowanie nagrań „na dochodząco”, to nie jest
dla mnie ciężka praca. Na pewno dam radę. Poza tym to zajęcie, które zawsze
lubiłem.
Przed Synem miasta, był pierwszy solowy album
Muńka Staszczyka, Muniek. Też miałem
okazję porozmawiać z Muńkiem o tej
płycie. Rozmawiałem z nim w warszawskim hotelu Sobieski, wywiad ukazał się w „Teraz
Rocku” w marcu 2010 roku, a o spotkaniu tym przypomina mi także kilka zdjęć.
Oto jedno z nich. Za foto dziękuję Ani.
Muniek, zdrowia! Czekam teraz na płyte z Przyjaciołmi
OdpowiedzUsuń