Przejdź do głównej zawartości

Zależy od egzemplarza. Rozmowa z Krzysztofem Cugowskim

Krzysztof Cugowski z powodzeniem kontynuuje swoje jubileuszowe koncerty, w listopadzie zaśpiewa w takich miejscach, jak Sala Ziemi Międzynarodowych Targów Poznańskich, lubelskie Centrum Spotkania Kultur czy gdańska Filharmonia Bałtycka. A w bliskiej perspektywie: specjalne wydawnictwo płytowe, które… nie ma jeszcze tytułu, jak mi się przyznał. Poznałem też jego opinię na temat pierwszej płyty solowej syna, Piotra. Pod koniec października rozmawiałem z Cugowskim również na inne tematy. Poniżej zapis całej naszej rozmowy. 

 
- W wywiadzie, którego udzieliłeś mi w maju i który ukazał się na moim blogu, między innymi zapowiedziałeś swoją studyjną płytę z Zespołem Mistrzów. Poinformowałeś, że jesteście w trakcie nagrań. I nawet szczegółowo opowiedziałeś o repertuarze, mającym obejmować nowe opracowania mniej znanych utworów z twojego repertuaru, jak też kilka piosenek premierowych. Latem ukazała się jednak inna płyta Cugowskiego i Mistrzów, koncertowa, nagrana w listopadzie 2018 roku, wybór z twoich najbardziej charakterystycznych dokonań z czasów Budki Suflera w nowych aranżacjach… Jak doszło do wydania tego niewątpliwie udanego albumu Sen o dolinie. Koncert w Polskim Radiu Lublin? I co z albumem studyjnym?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: To wszystko właściwie się zgadza, bo zapowiadane przez mnie wydawnictwo, które nakładem Agory ukaże się w styczniu, jednak będzie dwupłytowe. Jedną z płyt będzie ta już wydana przez Radio Lublin, jeden z koncertów, jakie regularnie odbywają się w tym radiu i są nagrywane do emisji. Ale oni mieli tylko prawo do limitowanego nakładu, który rozprowadzili w swoim zakresie. My mamy prawo do normalnego, rynkowego wydania tego materiału, a razem z nim ukaże się drugi dysk, studyjny, akustyczny. Ta studyjna płyta jest już gotowa, zamknięta.

- Repertuar będzie taki, jak opisywałeś w naszej rozmowie? Czy może coś się zmieniło?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Jest dwanaście numerów, bardzo różnych. Tak jak zapowiadałem wiosną, znalazły się wśród nich: opracowany na nowo  Blues George’a Maxella, z repertuaru pierwszego, „prehistorycznego” składu Budki Suflera, i Lubię ten stary obraz z pierwszego longplaya Budki, nagrany z orkiestrą smyczkową Primuz  łódzkiej Akademii Muzycznej.

- Ta wersja Lubię ten stary obraz pewnie nie powstałaby, gdyby nie twój wspólny występ z wspomnianą żeńską orkiestrą w marcu tego roku w programie Orchestral R.O.C.K w krakowskim teatrze Varietes?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Tak. W ciągu tych dwóch wieczorów był wykonywany w smyczkowych aranżacjach bardzo skomplikowany materiał, między innymi numery King Crimson i Stinga, te dziewczyny grały takie łamańce! (śmiech). Jacek Królik (muzyk Zespołu Mistrzów – przy. wk) też brał w tych koncertach udział, grając na akustyku i dodając swoje kompozycje. Ja zaśpiewałem dwa utwory Led Zeppelin, Black Dog i Dazed And Confused, i właśnie Lubię ten stary obraz. Gdy usłyszałem, jak ich aranżer (Wojciech Lemański – przyp. wk) to zrobił, bez sekcji rytmicznej, tak mi się tak spodobało, że mówię: nagrajmy to na moją płytę! I nagraliśmy u nich, w Łodzi. A co do repertuaru nowej płyty studyjnej: rzeczywiście zmienił się. Bo to dwupłytowe wydawnictwo wyjdzie pod hasłem moich 50 lat na scenie. W związku z tym jedziemy tam chronologicznie, a taką klamrę stanowią Blues George’a Maxella i premierowy utwór Jacka Królika z tekstem Andrzeja Sikorowskiego, Jedna łza.

- Jednak zaskakujące: Sikorowski, kojarzony z poezją śpiewaną w krakowskich klimatach, pisze dla Krzysztofa Cugowskiego…

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Dlaczego nie? Jesteśmy zaprzyjaźnieni od lat. Akurat był w Grecji na wakacjach u rodziny żony i miał dużo wolnego czasu (śmiech).

- A co jeszcze ostatecznie trafiło na twoją najnowszą płytę?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Będzie – jak już zapowiadałem – piosenka z filmu Demony wojny, będą trzy rzeczy z repertuaru Crossu (zespół Cugowskiego z początku lat 80. – przyp. wk), będzie tytułowa piosenka z mojej solowej płyty Przebudzenie, będzie też kilka Budkowych rzeczy, jak Wino, śpiew i łzy czy Nowa wieża Babel. Rzeczy, które po prostu lubię. Wszystko w kompletnie innych aranżacjach, akustycznych. Z elektrycznych instrumentów tylko fortepian Fendera… W związku z tym, że razem z zespołem zdecydowałem się na płytę akustyczną – prawdopodobnie w następnym roku wypuścimy elektryczny album, z całkowicie premierowym repertuarem. Tam też trafią nowe piosenki, o których wspominałem wiosną w wywiadzie.

- 25 maja byłem na twoim koncercie na Torwarze. Było po prostu bardzo rockowo, bardzo przekonująco zabrzmiały nowe aranżacje twoich przebojów w wykonaniu Zespołu Mistrzów. A szczególnie zwracała uwagę twoja świetna forma wokalna, te wszystkie wspaniale „góry”. Na tym samym Torwarze osiem lat wcześniej miałem okazję posłuchać Roberta Planta, który w trakcie występu po jednej z wokalnych szarż zaczął się oszczędzać… Na twoje gardło upływ czasu najwyraźniej nie działa. Jak to osiągasz?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Nie potrafię ci odpowiedzieć. Tak się składa, że faktycznie jestem w dobrej formie. To pewnie zależy od egzemplarza (śmiech). Wiem, że na przykład Dio do końca życia doskonale śpiewał na koncertach.

- Słyszałem go też na Torwarze, z zespołem Heaven And Hell, na trzy lata przed jego śmiercią. I rzeczywiście wypadł świetnie... Ale może jednak jakoś specjalnie dbasz o swój głos?

KRZYSZTOF CUGOWSKI:  A na czym miałoby to polegać? Fakt, nie palę od 34 lat, w ten sposób, jak sądzę, rzeczywiście bardzo wiele zrobiłem dla swojego głosu, dla gardła, bo palenie demoluje struny głosowe. Jest ten fatalny osad…

-  Alkohol?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Nie piję tak często, jak bym chciał (śmiech). Alkohol o tyle mi szkodzi, że jak się opiję, to trzy dni jestem nieczynny, bo jestem chory. Ale jeżeli chodzi o ilość, to mogę przyjąć tyle, ile za młodych lat. Natomiast konsekwencje tego są coraz bardziej przykre. Dlatego pijam alkohol bardzo rzadko.

- Dopiero co wystąpiłeś w łódzkiej Atlas Arenie, w ramach nadal trwającej  trasy z okazji 50-lecia twojej działalności artystycznej. Pojawiły się świetne recenzje, a ja zapytam: jak się czujesz przed występami w tak dużym obiektach? Dochodzi dodatkowy stres?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Co mi za różnica, gdzie występuję? Dla mnie jako wykonawcy nie ma różnicy czy na widowni jest 500 osób czy 5 tysięcy. Jak zawsze wykonuję swoje na maksa, na ile mogę danego dnia… Pewien stres jest zawsze. Kiedyś przeczytałem we wspomnieniach Pavarottiego, że jedyne, czego się obawia to, że na jakiejś „górze” głos mu się załamie i nie będzie mógł śpiewać. I - zachowując wszelkie proporcje między nim a mną - powiem, że to jest coś, czego także się obawiam. Że coś się może nie uda zaśpiewać i nie będę miał na to wpływu. I jeszcze jeden problem: mój brak pamięci do tekstów. Dlatego pomagam sobie prompterem. Zdarza mi się nawet nie pamiętać jakichś słów w piosenkach, które wykonywałem tysiące razy. Przychodzi jakiś fragment – i nic, biała plama! Ale przecież nie jestem maszyną, jestem człowiekiem! A w takich sytuacjach wtrącam inne dwa, trzy słowa – wtedy głowa się resetuje i już spokojnie jadę dalej.

- Czy w ostatnich miesiącach miałeś jakieś kontakty z muzykami reaktywowanej Budki Suflera?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Żadnych. W maju czy czerwcu zadzwoniłem do Romualda (Lipko – przyp. wk) do szpitala, ale potem – że tak powiem „poszedł po bandzie”, zaczął te swoje dziwne opowieści. Nie komentuję tego, bo myślę, że gdyby był zdrowy, to by tak nie mówił.

- Słuchałeś premierowej piosenki, nagranej przez wskrzeszoną Budkę, przed trasą koncertową z nowym wokalistą Robertem Żarczyńskim, Gdyby jutra nie było?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Jacek Królik, który cały czas siedzi w internecie, odtworzył mi to. Razem posłuchaliśmy, pokiwaliśmy głowami i… przestaliśmy się tym zajmować (śmiech).

- Cofnijmy się do prapoczątków Budki. W książeczce Antologii 1974-99 można trafić na zdjęcie z 1970 roku. Pięciu chłopaków pozuje na lubelskiej ulicy, przy jakimś oknie wystawowym, ty z  papierosem w ręku i z szelmowskim spojrzeniem. Obok ciebie czwórka Brozi-Odorowicz-Pędzisz-Grun czyli widzimy pełny skład pierwszej, amatorskiej Budki Suflera. Pamiętasz okoliczności powstania tej fotografii?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: To był taki rodzaj sesji, żebyśmy mieli zdjęcie naszego zespołu. Wcześniej, w zimie 70 roku, próbowaliśmy też zrobić sobie zdjęcia, ale byliśmy w paltach i tak wyglądaliśmy, że trudno nas było rozpoznać (śmiech).  Poza mną z tego towarzystwa żyje jedynie Janusz Pędzisz. Zaprosiłem go w tym roku do Opola na mój jubileuszowy koncert podczas festiwalu. I zagrał – na gitarze basowej - z Zespołem Mistrzów w Bluesie George’a Maxella, w którym grał w 70 roku. Przy okazji popłakał się ze wzruszenia, bo od tamtej pory nie miał nic wspólnego z muzykowaniem, jest chemikiem. Taka sentymentalna, bardzo sympatyczna historia.

- Jak podaje Cezary Mróz, w książce Cugowski, Janusz Pędzisz był jednym z dwóch muzyków, z którymi latem 1969 roku rozpocząłeś muzykowanie, które doprowadziło do powstania zespołu o nazwie Prompter’s Box, ostatecznie zastąpionej jej polskim tłumaczeniem (Jak wspominałeś po latach: Wszyscy pytali co to jest ta Budka Suflera, cóż to jest za nazwa...). W styczniu 1970,  już w pięcioosobowym składzie zaczęliście regularne próby w osiedlowym klubie Azory. A czy pamiętasz pierwszy występ tamtej, pierwszej Budki Suflera?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Nie pamiętam. Pamiętam jeden z naszych pierwszych publicznych koncertów. W początku 1970 roku w Lubelskim Domu Kultury odbył się nasz mecz muzyczny z grupą Romualda Lipki, Stowarzyszenie Cnót Wszelakich. Po występach publiczność głosowała na zespoły i wygraliśmy z przytłaczającą przewagą, chociaż u Lipki grał wtedy bardzo dobry, późniejszy gitarzysta Budki, Andrzej Ziółkowski… Gdy moja Budka rozeszła się z różnych powodów, połączyłem siły z Romualdem i Andrzejem. A dlaczego jako Budka Suflera? Bo Budka była już wtedy w Lublinie znanym, nietuzinkowym zespołem, wszyscy wiedzieli, że gramy blues-rockowe rzeczy. Wtedy w naszym mieście nikt tak nie grał: Mayall, Free, Ten Years After, Taste… Ciekawostka: z klubu studenckiego Arcus, gdzie ćwiczyliśmy, wysłali nas na dwa miesiące do Giżycka, w którym odbywał  się międzynarodowy obóz studencki. Graliśmy tam regularnie i któregoś dnia jakiś student obcokrajowiec zapytał nas, skąd jesteśmy. Ja mówię, że z Lublina, a on zrozumiał, że z Dublina i wcale go to nie zdziwiło. Więc musieliśmy wtedy nieźle grać, a mój angielski nie był taki koszmarny.

- Porozmawiajmy jeszcze o jednej płycie. Twój syn, Piotr, od szeregu lat jeden z najlepszych wokalistów w nurcie krajowego rocka i jeszcze nie tak dawno twój muzyczny partner w zespole Cugowscy, niedawno doczekał się nowego, pierwszego solowego albumu – 40. Piotr zachwyca się w wywiadach twoją świetną kondycją estradową, może więc też radził się ciebie przed nagraniem? Na przykład - co do repertuaru?

KRZYSZTOF CUGOWSKI: Było tak, że przysłał mi całą płytę na długo przed jej premierą. Posłuchałem i powiedziałem: synu, jeśli chciałeś bardziej iść w pop, to ja to rozumiem, bo muzyka rockowa ostatnimi czasy staje się niszą i ci którzy zajmują się nią na poważnie, mają trudne życie. Może więc należy nagrać płytę po prostu popową, a nie próbować  godzić jedno z drugim? Ale też doszedłem do wniosku, że w tym konkretnym przypadku rezultat mnie przekonuje. Okazuje się, że jednak Piotr miał rację. 
         


Tak było podczas  jednej z moich wcześniejszych rozmów z Krzysztofem Cugowskim. Miejsce: siedziba Pomaton EMI, rok: 2001. Autor zdjęcia: Grzesiek Kszczotek. 

Komentarze

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na cały świat”( o najlepszych płytach 2023 roku i nie tylko…). Rozmowa z Michałem Wilczyńskim

Początek roku to, jak wiadomo, świetna pora na podsumowania. Także na rozmowę o najciekawszych płytach minionego roku. Z oczywistych powodów będzie to rozmowa głównie o albumach rockowych, bo przede wszystkim rockiem zajmuję się na moim blogu. Na rozmówcę wybrałem - jak w zeszłym roku - Michała Wilczyńskiego, założyciela i szefa wytwórni GAD Records, która także w 2023 roku dorzuciła sporo ciekawego do oferty fonograficznej, dostępnej na naszym rynku.