Czwarty album warszawskiego zespołu Orbita Wiru, Hipis 2020, ukazał się 20 lutego. Wtedy
na świecie odnotowanych było kilkadziesiąt tysięcy przypadków zarażenia
koronawirusem, głównie w Chinach, a w Polsce nie stwierdzono jeszcze żadnego.
Gdy w jeden ze słonecznych poranków drugiej połowy
kwietnia rozmawiam telefonicznie z
Tomaszem Serwatko, wokalistą, gitarzystą i liderem Orbity Wiru, koronawirus od
kilku tygodni nęka i paraliżuje już cały świat, potwierdzona liczba zarażonych
dobiega 2,5 miliona, zmarłych przekroczyła 150 tysięcy, zaś w naszym kraju
pierwsza liczba zbliża się do 10 tysięcy, druga do 400. I nadal nie wiadomo,
kiedy sytuacja się może się poprawić i życie wróci do normy, a szanse na
szczepionkę są niepewne i odległe w
czasie. Tak więc w tej rozmowie o Orbicie Wiru musi też pojawić się wirus…
1. BEZ JAKICHŚ PAKTÓW
- Ostatnie słowa, jakie padają na najnowszym albumie Orbity Wiru, mogą robić
szczególne wrażenie w czasach pandemii koronawirusa. Śpiewasz: Ja nie chcę tu być. Twój tekst dotyczy
nieudanego damsko-męskiego związku, ale na płycie wydanej tuż przed wybuchem w
naszym kraju tej koszmarnej epidemii wspomniane słowa mogą być odebrane jako
intrygująco profetyczne… Na dodatek
okładka albumu, z krzyżem i trupimi czaszkami obok pacyf także może być
odebrana jako swego rodzaju komentarz do obecnych trudnych czasów. A może –
jako autor projektu okładki - miałeś jakieś dziwne przeczucia? Bo to, co widać
na okładkowej ilustracji, zaskakująco ponuro uzupełnia tytuł płyty, Hipis 2020, i treść tytułowej piosenki…
TOMASZ SERWATKO: Złych przeczuć nie miałem, bo nic nie
wskazywało, że świat stanie w obliczu globalnej epidemii. Co więcej: nigdy nie byłem
w klimacie hipisowskim, chociaż pojawiało się w muzyce Orbity coś, co niektórym
kojarzyło się z psychodelią. Ten „hipis” wziął
się przede wszystkim stąd, że od kilku lat coraz bardziej chodzą za mną
rzeczy muzyczne z tamtej epoki - i w ogóle z lat 60., 70… W tym takie nagrania, których nigdy wcześniej nie słuchałem, z tego powodu,
że muzycznie dorastałam w latach 80. Na przykład ostatnio kupiłem sobie i
chętnie słucham Green Onions Booker T.
& The M.G.’s. Muzyka rockowa, czy nawet popowa tamtych czasów jest doskonale
przeze mnie przyswajana – nie wiem z czego to się u mnie wzięło? Ważnym
momentem był mój pobyt na Ibizie, która kojarzy się z muzyką house, z Davidem
Guettą, ale już od lat 60. jest również hipisowskim centrum, a hipisowski
klimat jest tam wszechobecny. Tam też, na kultowym niegdyś targu hipisowskim w
Las Dalias kupiłem wisior z pacyfami i czaszkami, ten, który jest też widoczny
na okładce naszej nowej płyty. Ogromnie spodobał mi się klimat, z którym się
zetknąłem na Ibizie i postanowiłem to jakoś pociągnąć. Zresztą cała ta estetyka
od szeregu lat wraca w różnych mutacjach estetyczno-muzycznych.
- Na płycie Hipis 2020 nie gracie jakiejś neohipisowskiej muzyki, proponujecie najbardziej udaną i dopracowaną –
jak dotąd - wersję swojej „alternative loud
music”, że użyję określenia, które
stosujecie. Bywa uderzeniowo-riffowo, bywa melodyjnie-rozlewnie, bywa ornamentowo-zaskakująco,
twoja maniera wokalna często wprowadza specyficzny klimat. Słychać, że zespół
wykorzystał w swoim rozwoju nowoczesną metalową estetykę i że potrafi
przekonująco ewoluować, wzbogacać konwencję nie tracąc rockowej stylowości… Nie ma muzycznego
neohipizmu, ale podejrzewam, że tekst utworu Hipis jednak jest w jakimś stopniu o tobie albo o postawie, którą
cenisz – choćby to we
mnie jest grzech, wolności grzech.
TOMASZ SERWATKO: Tak. Ten tekst jest trochę o mnie i o
pozostałych chłopakach z zespołu. Ważna jest dla nas wolność tworzenia, wolność
bez jakichś paktów z otoczeniem. Wszyscy żyjemy w pewnym systemie, ale nie
musimy w pełni podporządkować się każdej z jego reguł. Mamy wolność tworzenia,
poglądów i wierzenia, w co nam się tylko spodoba. Nie musimy podążać za stadem,
możemy żyć po swojemu. I nie musimy z nikim walczyć i konkurować.
2. NIE WKURZYŁEM SIĘ
- W związku z panującą epidemią obowiązuje hasło: „Zostań
w domu – chroń życie”. Kiedy ostatnio widziałeś się z kolegami z zespołu?
TOMASZ SERWATKO: Z perkusistą, Maćkiem (Walencik – przyp.
wk), niedawno. Bo mieszka blisko, parę ulic dalej. A z basistą, Sebastianem (Górski – przyp. wk),
który mieszka dużo dalej, jakieś trzy tygodnie temu. Stan jest wyjątkowy, matka
natura przemówiła.
- W obecnej sytuacji odczuwasz zagrożenie?
TOMASZ SERWATKO: Nie. Może dlatego, że mam wyższe wykształcenie
biologiczne i wierzę w potęgę nauki, szczególnie w obecnych czasach. Poza tym
mam rodziców lekarzy. Ojciec jest po osiemdziesiątce, ale nadal pracuje. Nosi
maseczkę. Nie ma czarnych wizji – moja mama także... Uważam, że trzeba jakoś
żyć z tą epidemią, zachowywać się rozumnie i zapobiegawczo, stosować się do
medycznych zaleceń, zachować izolację i umiar w życiu zewnętrznym, przystosować
się do nowej, wciąż niebezpiecznej sytuacji. Nie będzie ona trwać wiecznie –
jeszcze sobie odbijemy! Mam trójkę
dzieci w wieku nastoletnim, mówię im, że żyją w ciekawych czasach, bo świat
bardzo się zmieni. Najstarszy syn ma 19 lat, wiek, w którym już trudno kogoś
upilnować. Ale oczywiście zakłada maskę, gdy wychodzi z domu.
- Jak na co dzień znosisz tę ogólnonarodową kwarantannę, mniejsze
lub większe zamknięcie, ograniczenia?
TOMASZ SERWATKO: Mieszkam na Ursynowie, w zwykłym wielorodzinnym
domu. Nie mam tarasu, ale mam balkon, co też jest zaletą. Za bardzo nie cierpię
z powodu obecnej epidemii. Na rower zdarza mi się wyjść, obok mojego domu jest
gdzie pojeździć… Uważam, że rozsądek powinien grać tu główną rolę i nie ma co
się wkurzać na sytuację, która od nas nie zależy. Epidemia jest czymś, na co
trzeba koniecznie uważać. Ja i moi koledzy z zespołu jesteśmy rock’n’rollowcami,
jesteśmy ludźmi wolnymi, ale też ludźmi myślącymi, świadomymi obywatelami
świata. Trzeba się do pewnych rzeczy dostosować. I dlatego w Polsce nie podoba
mi się ignorowanie ostrzeżeń przez ludzi często na wysokich stanowiskach
państwowych, którzy uważają, że to ich nie dotyczy… Ja nie wkurzyłem się, że zablokowano
koncerty. I że nie mogłem pojechać do Austrii, gdzie się od roku wybierałem. Prawdę
mówiąc, dla mnie niewiele się zmieniło. Bo z racji tego, że już tyle lat zajmuję się muzyką, mam w domu studio. W ogóle
w domu pracuję, bo zajmuje się od wielu lat ogólnie pojętą grafiką komputerową.
Co prawda mam ostatnio mniej zleceń, ale dzięki temu mam czas, aby grać na
ukulele, które niedawno sobie kupiłem i jest to super instrument, szczególnie
dla gitarzysty. Częściej odpalam moje studio, więcej nagrywam.
- Nowe piosenki?
TOMASZ SERWATKO: Tak. Z tym że nie wszystkie dla Orbity
Wiru, bo tworzę dla siebie spontanicznie też lżejsze klimaty, zobaczymy, jak to
wyjdzie. Mamy już kilka nowych numerów Orbity, które chcielibyśmy nagrać. U nas
w momencie wydawania nowej płyty mamy przygotowany szkielet następnej i tak
jest też teraz. Mamy osiem nowych piosenek, w zasadzie należałoby napisać teksty
i je zacząć nagrywać.
3. JAKOŚ WYPOŚRODKOWAĆ
- Planujecie, jak robią to inni, dać koncert w necie?
TOMASZ SERWATKO: Tak. Już zastanawialiśmy się, czy nie
zrobić takiego regularnego koncertu bez publiczności, tylko z samą emisją na Internet - jak to
zrobiła Łydka Grubasa. Ale zaraz potem
okazało się, że z racji wprowadzonych przepisów nie możemy, zatem pomysł spalił
na panewce. Coś na pewno wykombinujemy.
- Kiedy zagraliście ostatni koncert przed obowiązującymi
teraz zakazami?
TOMASZ SEWATKO: Było to 29 lutego w Ciechanowie,
supportowaliśmy Braci Figo Fagot. W marcu mieliśmy zagrać w Białymstoku jako
jeden z zespołów uczestniczących w trasie Farben Lehre „Punky Reggae Live”, ale ten koncert został
już odwołany w związku z epidemią w kraju i przełożony na październik.
- W sieci od kwietnia można obejrzeć wasz najnowszy,
ujmująco „przyrodniczy” teledysk do utworu Hipis
z najnowszej płyty. Dzięki teledyskom utwory Stop - złość i Będzie lepiej były już znane
przed ukazaniem się tego albumu. A czy na koncertach zdążyliście ograć
cały repertuar z Hipisa 2020?
TOMASZ SERWATKO: Tak. Te utwory gramy już od blisko dwóch
lat, było spore opóźnienie premiery płyty. Zespoły zawsze najbardziej lubią prezentować to, co nowe, a publiczność
woli to, co już zna. Trzeba to jakoś wypośrodkować.
4. NAJLEPSZY SPOSÓB
- Jak powstawały piosenki na płytę Hipis 2020?
TOMASZ SERWATKO: Od razu muszę zaznaczyć, że część
została nagrana jeszcze z naszym poprzednim basistą, Jackiem Wiśniewskim. Długo
powstawała ta płyta, ładnych kilka lat, bo mieliśmy różne problemy, jak to
życiu: zmęczenie, sprawy codzienne, ale pojawienie się basisty Sebastiana
Górskiego dało nam kopa do skończenia płyty i ruszenia z koncertami. Nasze
utwory powstają podczas prób, zespołowo. Nie ma takich rytuałów, że ktoś
przynosi pomysł na utwór i od razu też wie, jak będą w nim brzmiały pozostałe instrumenty. Nie ma w Orbicie Wiru muzycznego
zamordyzmu. Razem wszyscy dopieszczamy te kompozycje i razem się pod nimi podpisujemy.
Myślę, że to najlepszy sposób na to, aby ludzie dobrze czuli się w zespole.
- Ale teksty, tak jak w przypadku poprzednich albumów,
napisałeś tylko ty.
TOMASZ SERWATKO: Warstwa tekstowa należy do mnie, to
wielki przywilej móc wyśpiewać, wykrzyczeć to, co zalega na sercu i… usłyszeć od drugiej
osoby, że ona ma tak samo. Aby nowy utwór powstał musi też być zalążek fajnej
linii wokalnej, co z oczywistego powodu jest moim obowiązkiem jako śpiewającego.
Musimy to mieć na samym początku, bo
jest to coś, co u nas ciągnie całą kompozycję. Z tym, że zaczynam od tego, że
śpiewam po „norwesku”, a w czasie, gdy utwór nabiera formy, znajduję pomysł na
tekst i piszę słowa. Czasami trwa to bardzo długo i dopiero konieczność
nagrania tego w studiu zmusza mnie do skupienia się i dokończenia tekstu.
- Także na nowym albumie często poruszasz poważne tematy,
jak polskie przywary (tak czy siak musimy
mieć zawsze wroga) czy wymagające poprawy stosunki międzyludzkie (stop - gdy czujesz złość, samokontrolę włącz).
Dajesz też ważne rady (żyj tak by nie
pochylać łba, żyj tak by nikt przez ciebie nie cierpiał), a przy okazji
krytyki dzisiejszego świata aplikujesz dawkę optymizmu (najlepsze wciąż przed nami jeszcze, jak dzieciak w to wierzę).
TOMASZ SERWATKO: Byłem zdziwiony, że po pierwszych
przesłuchaniach niektórzy mówili mi, że ta płyta jest smutna. Nie chodziło mi o
to! Ale żyjąc w Warszawie, widząc ten bezustanny „wyścig szczurów” wokół,
zacząłem się zastanawiać, czy aby mam rację pisząc, że czas kurczy w nas pragnienie posiadania? Może mylę się, że z
upływem lat pojawia się w człowieku ta postępująca
asceza, ceni coraz bardziej sprawy niematerialne? Wiele wyśpiewywanych
przeze mnie idei jest raczej optymistyczną wizją świata i mało pokrywa się z
rzeczywistością. A śpiewam o polskich przywarach i obłędach, bo nie umiem o
nich nie zaśpiewać – to jest coś co zatyka moralnie i mentalnie nas jako naród.
Dużo jest złości, nadęcia i bezsensownej buty, mało empatii i zwykłej
codziennej życzliwości. Ale tak jak
zacytowałeś: najlepsze wciąż przed
nami jeszcze, jak dzieciak w to wierzę. Będzie lepiej.
5. WSPANIAŁA PRZYGODA
- Jesteś bardziej zadowolony z Hipisa 2020 niż z poprzedniej płyty My maszyny?
TOMASZ SERWATKO: Tak. Tamta powstawała trochę „po
godzinach”. Pracowałem wtedy jeszcze w agencji reklamowej i musiałem się
wcześniej zwalniać, żeby mieć czas nagrywać w studiu. Na tamtej płycie nie
miałem dostatecznego wpływu na brzmieniowe detale, choć tego już potrzebowałem
jako muzyk. Płyta jednak jest bardzo dopracowana pod względem brzmieniowym,
mastering był robiony w San Francisco w fajnym studio masteringowym. Była ona
dużym krokiem do przodu dla zespołu. Pierwszy dzień nagrań płyty My maszyny przypadł 10 kwietnia 2010,
jadąc do studia dowiedziałem się z radia o pamiętnej katastrofie.
- Album Hipis 2020
robi na mnie wrażenie lepiej wyprodukowanego. O ile mi wiadomo, pierwszy raz wystąpiłeś
jako producent płyty?
TOMASZ SERWATKO: Wcześniej tylko robiłem miksy
pojedynczych nagrań - na przykład na potrzeby radia. A podjąłem się nagrać i
wyprodukować całą płytę, włącznie z miksem i masteringiem. Lubię ogarniać rzeczy duże. Jestem też
grafikiem komputerowym, z tego żyję, ale od tworzenia małych ulotek reklamowych,
wolę zrobić skład grubej, ilustrowanej książki. To coś, co daje mi satysfakcję...
Bardzo pochłonęła mnie praca nad najnowszą płytą. Po nagraniu perkusji i basu
przyszła kolej na mnie. Jesień-zima-wiosna, dom na wsi, zmieniająca się
przyroda i nagrywanie gitar, potem wokali. Wiele poprawek instrumentalnych i
aranżacyjnych, potem praca w Warszawie: miksowanie materiału – wspaniała
przygoda. Trzeba było te utwory brzmieniowo połączyć, ale tak, żeby nie było to
brzmienie jednostajne, w każdym numerze takie samo, bo byłoby to nudne.
- Jako producent korzystałeś z czyichś rad?
TOMASZ SERWATKO: Postanowiłem zrobić to sam, tak, jak
czułem. Tylko w końcowej fazie puściłem Maćkowi Walencikowi całą płytę i
przekazał mi wtedy swoje sugestie, dotyczące poziomów głośności. I to mi się
bardzo przydało, bo byłem na tyle głęboko w tym materiale, że mogłem czegoś nie
wychwycić.
6. POLEGAM NA SPRAWDZONYCH RZECZACH
- Gitarowo i wokalnie na najnowszej płycie też wypadasz
lepiej niż na poprzednich.
TOMASZ SERWATKO: Dziękuję. Kiedyś uczęszczałem na emisję
głosu do Tadzia Konadora i na dodatkowe zajęcia do jego córki Agaty. I mam co robić
do dzisiaj według ich wskazówek. Ćwiczę nadal, staram się dbać o głos, dużo
śpiewam, dlatego linie wokalne wydają się być coraz ciekawsze. Jak ćwiczę
wokal, to z gitarą, bo taka synchronizacja też mi pomaga. Natomiast nie siadam
z instrumentem, żeby ćwiczyć solówki, one powstają w zasadzie podczas nagrań,
na gorąco.
- To druga płyta Orbity nagrana w trio, wcześniejsze dwa albumy przedstawiały zespół w składzie
czteroosobowym. Nie myślałeś o powrocie do składu z dwoma gitarzystami?
TOMASZ SERWATKO: Jeżeli pojawi się właściwy człowiek do
składu - to czemu nie? Początkowo nie byliśmy pewni, czy nasze utwory z jedną
gitarą będą dobrze brzmiały na koncertach, ale zagraliśmy duży plener i poszło
- wszystko było OK, postanowiliśmy
pozostać przy mniejszym składzie. Jest bardziej klarownie, a przy nagrywaniu
płyty zawsze można dograć dodatkowe partie gitary, pododawać „ambienty”
gitarowe. Płyta rządzi się innymi prawami. Ale też w studiu, tak jak na
koncertach, jestem zwolennikiem
klasycznego sprzętu: jeśli wzmacniacz lampowy to Vox AC30 i Mesa Boogie, jak gitary to Fender Stratocaster,
Gibson Les Paul, Gibson Firebird. Nie
lubię w tej dziedzinie eksperymentować, polegam na sprawdzonych rzeczach. Poprzednia
nasza płyta powstawała przy wsparciu cyfrowych
pluginów gitarowych i w naszym wydaniu nie do końca mi się to podobało. Jednak
wiele zespołów rockowych opiera się na cyfrowych brzmieniach gitarowych i
doskonale się to sprawdza.
7. NIE MIAŁEM WCZEŚNIEJ DOSTĘPU
- Może porozmawiajmy chwilę o twoich muzycznych
upodobaniach. Gdy wypowiadałeś się w 2013 roku do redagowanej przez mnie w
„Teraz Rocku” rubryki Przesłuchanie, jako swoją płytę „na zawsze” wymieniłeś Somewhere In Time Iron Maiden. Czy nadal
tak uważasz?
TOMASZ SERWATKO: Myślę, że po kolejnych siedmiu latach słuchania
coraz to nowej muzyki tę moją listę z „Teraz Rocka” bym zmienił. W momencie
pojawienia się serwisów streamingowych poznałem wiele zespołów i płyt, do których
nie miałem wcześniej dostępu. Wymieniłbym Royal Blood, Five Finger Death Punch,
Prophets of Rage, Leprous, rodzime Decapitated i Tides From Nebula. Pojawiło
się też wiele nowych, znakomitych płyt artystów, w których już dawniej zdążyłem
się zakochać, jak Korn, Beck, A Perfect Circle. A córka podsunęła mi fajną płytę
Astroworld Travisa Scotta… Może teraz
zastanowiłbym się również nad innym wyborem albumu „na zawsze”, ale na pewno
Iron Maiden to zespół, na którego muzyce się wychowywałem. Somewhere In Time to był mój czas liceum i do dziś, jak tej płyty
słucham, czuję te same co kiedyś, fajne emocje. To, co robili później, było już
odcinaniem kuponów, wykorzystywaniem tych samych schematów.
- Wskazałeś też siedem lat temu album Time ELO jako jedną z najważniejszych płyt, które poznałeś „na
początku”, opowiedziałeś o Zidane
Mogwai jako o twojej płycie „na rano” i o Sounds
Of A Playground Fading In Flames jako doskonałej płycie „na podróż".
TOMASZ SERWATKO: Time
ELO nadal uważam za świetny album. Mogwai to wciąż ważny dla mnie zespól -
kupiłem od czasu tamtego wywiadu parę ich płyt. In Flames już mniej słucham, z
tym że Sounds nadal uważam za ich najlepszy
album, wciąż miażdży energią i melodiami, na równi z See You On The Other Side Korna.
8. TRZEBA PRZECZEKAĆ
- Nie jesteś jedyny na rodzimej muzycznej scenie w takiej
trochę paradoksalnej sytuacji: gdyby nie
pozamuzyczny sposób zarobkowania nie mógłbyś tyle lat zajmować się
rockiem na profesjonalnym poziomie…
TOMASZ SERWATKO: Wszyscy
trzej nie utrzymujemy się z muzyki, ale z innych zajęć, które doskonale da się
wykorzystać przy funkcjonowaniu zespołu: grafik, montażysta filmowy i dziennikarz.
Pozwala nam to robić muzykę z czystej pasji. Czasami trzeba kombinować, żeby
grać koncerty, żeby zorganizować fundusze na nagranie płyty, ale pewne sprawy
można sobie ułożyć. Trzeba to świadomie kontrolować.
- Poprzednie płyt Orbity Wiru, też publikowane przez
twoje Serwat Art Factory, dystrybuowały liczące się wydawnictwa, jak Metal Mind.
TOMASZ SERWATKO: Jeśli chodzi o samodzielne wydawanie
płyt, to już nie uważam, żeby to była taka super sprawa. Chętnie w przyszłości
bym to komuś oddał, jakiejś firmie fonograficznej, z dużą siłą promocyjną,
przynajmniej dystrybucję płyt. Dystrybucja to trudny temat, szczególnie w
czasach, kiedy płyta CD nie jest nośnikiem zbyt popularnym. Ciężkie są
rozliczenia z firmami dystrybucyjnymi, ale jednak dalej większość zespołów
wydaje swoje nowe nagrania w tradycyjny sposób, co więcej: powrócił czas winylu.
- Najwierniejsi fani pokonają każdą przeszkodę. Ale
jednak epidemia najprawdopodobniej jeszcze spotęguje spadek sprzedaży płyt
wszystkich muzyków, mimo zalet internetowego handlu.
TOMASZ SERWATKO: Trzeba przeczekać ten okres, nie mamy
innego wyjścia. Sprzedaż internetowa w tym momencie jest dla nas właściwe
jedyną możliwością zbytu naszej twórczości, zarówno w formie elektronicznej,
jak i tej namacalnej, na płytach CD.
- Nie obawiasz się że nadciągający kryzys gospodarczy, spowodowany pandemią
koronawirusa, także bardzo mocno uderzy
w środowisko rockowe w naszym kraju? Zubożali słuchacze, jeśli zdecydują się
wydać pieniądze, to raczej tylko na koncerty największych gwiazd, wiele klubów nie
przetrwa, rynek bardzo się zmieni.
TOMASZ SERWATKO: To już się dzieje. Bez ciągłego cyklu
koncertowego wielu ludzi będzie musiało zająć się czymś innym. Ale… koncerty,
gdy już będzie można je grać, mogą ostro ruszyć, bo ludzie będą mega spragnieni
takiego wyjścia z domu. Wszystkim zatem mówię: do zobaczenia na koncertach.
Komentarze
Prześlij komentarz
Wszystkie komentarze są moderowane.