Przejdź do głównej zawartości

Orbita Wiru czyli stan jest wyjątkowy. Rozmowa z Tomaszem Serwatko.

Czwarty album warszawskiego zespołu Orbita Wiru, Hipis 2020, ukazał się 20 lutego. Wtedy na świecie odnotowanych było kilkadziesiąt tysięcy przypadków zarażenia koronawirusem, głównie w Chinach, a w Polsce nie stwierdzono jeszcze żadnego.
Gdy w jeden ze słonecznych poranków drugiej połowy kwietnia rozmawiam telefonicznie  z Tomaszem Serwatko, wokalistą, gitarzystą i liderem Orbity Wiru, koronawirus od kilku tygodni nęka i paraliżuje już cały świat, potwierdzona liczba zarażonych dobiega 2,5 miliona, zmarłych przekroczyła 150 tysięcy, zaś w naszym kraju pierwsza liczba zbliża się do 10 tysięcy, druga do 400. I nadal nie wiadomo, kiedy sytuacja się może się poprawić i życie wróci do normy, a szanse na szczepionkę są niepewne i  odległe w czasie. Tak więc w tej rozmowie o Orbicie Wiru musi też pojawić się wirus…


1. BEZ JAKICHŚ PAKTÓW     

- Ostatnie słowa, jakie padają  na najnowszym albumie Orbity Wiru, mogą robić szczególne wrażenie w czasach pandemii koronawirusa. Śpiewasz: Ja nie chcę tu być. Twój tekst dotyczy nieudanego damsko-męskiego związku, ale na płycie wydanej tuż przed wybuchem w naszym kraju tej koszmarnej epidemii wspomniane słowa mogą być odebrane jako intrygująco profetyczne…  Na dodatek okładka albumu, z krzyżem i trupimi czaszkami obok pacyf także może być odebrana jako swego rodzaju komentarz do obecnych trudnych czasów. A może – jako autor projektu okładki - miałeś jakieś dziwne przeczucia? Bo to, co widać na okładkowej ilustracji, zaskakująco ponuro uzupełnia tytuł płyty, Hipis 2020, i treść tytułowej piosenki…

TOMASZ SERWATKO: Złych przeczuć nie miałem, bo nic nie wskazywało, że świat stanie w obliczu globalnej epidemii. Co więcej: nigdy nie byłem w klimacie hipisowskim, chociaż pojawiało się w muzyce Orbity coś, co niektórym kojarzyło się z psychodelią. Ten „hipis” wziął  się przede wszystkim stąd, że od kilku lat coraz bardziej chodzą za mną rzeczy muzyczne z tamtej epoki - i w ogóle z lat 60., 70…  W tym takie nagrania, których  nigdy wcześniej nie słuchałem, z tego powodu, że muzycznie dorastałam w latach 80. Na przykład ostatnio kupiłem sobie i chętnie słucham Green Onions Booker T. & The M.G.’s. Muzyka rockowa, czy nawet popowa tamtych czasów jest doskonale przeze mnie przyswajana – nie wiem z czego to się u mnie wzięło? Ważnym momentem był mój pobyt na Ibizie, która kojarzy się z muzyką house, z Davidem Guettą, ale już od lat 60. jest również hipisowskim centrum, a hipisowski klimat jest tam wszechobecny. Tam też, na kultowym niegdyś targu hipisowskim w Las Dalias kupiłem wisior z pacyfami i czaszkami, ten, który jest też widoczny na okładce naszej nowej płyty. Ogromnie spodobał mi się klimat, z którym się zetknąłem na Ibizie i postanowiłem to jakoś pociągnąć. Zresztą cała ta estetyka od szeregu lat wraca w różnych mutacjach estetyczno-muzycznych. 

-  Na płycie Hipis 2020 nie gracie jakiejś neohipisowskiej muzyki,  proponujecie najbardziej udaną i dopracowaną – jak dotąd - wersję swojej  „alternative loud music”,  że użyję określenia, które stosujecie. Bywa uderzeniowo-riffowo, bywa melodyjnie-rozlewnie, bywa ornamentowo-zaskakująco, twoja maniera wokalna często wprowadza specyficzny klimat. Słychać, że zespół wykorzystał w swoim rozwoju nowoczesną metalową estetykę i że potrafi przekonująco ewoluować, wzbogacać konwencję  nie tracąc rockowej stylowości… Nie ma muzycznego neohipizmu, ale podejrzewam, że tekst utworu Hipis jednak jest w jakimś stopniu o tobie albo o postawie, którą cenisz   choćby to we mnie jest grzech, wolności grzech. 

TOMASZ SERWATKO: Tak. Ten tekst jest trochę o mnie i o pozostałych chłopakach z zespołu. Ważna jest dla nas wolność tworzenia, wolność bez jakichś paktów z otoczeniem. Wszyscy żyjemy w pewnym systemie, ale nie musimy w pełni podporządkować się każdej z jego reguł. Mamy wolność tworzenia, poglądów i wierzenia, w co nam się tylko spodoba. Nie musimy podążać za stadem, możemy żyć po swojemu. I nie musimy z nikim walczyć i konkurować. 

2. NIE WKURZYŁEM SIĘ

- W związku z panującą epidemią obowiązuje hasło: „Zostań w domu – chroń życie”. Kiedy ostatnio widziałeś się z kolegami z zespołu?

TOMASZ SERWATKO: Z perkusistą, Maćkiem (Walencik – przyp. wk), niedawno. Bo mieszka blisko, parę ulic dalej. A  z basistą, Sebastianem (Górski – przyp. wk), który mieszka dużo dalej, jakieś trzy tygodnie temu. Stan jest wyjątkowy, matka natura przemówiła.

- W obecnej sytuacji odczuwasz zagrożenie?

TOMASZ SERWATKO: Nie. Może dlatego, że mam wyższe wykształcenie biologiczne i wierzę w potęgę nauki, szczególnie w obecnych czasach. Poza tym mam rodziców lekarzy. Ojciec jest po osiemdziesiątce, ale nadal pracuje. Nosi maseczkę. Nie ma czarnych wizji – moja mama także... Uważam, że trzeba jakoś żyć z tą epidemią, zachowywać się rozumnie i zapobiegawczo, stosować się do medycznych zaleceń, zachować izolację i umiar w życiu zewnętrznym, przystosować się do nowej, wciąż niebezpiecznej sytuacji. Nie będzie ona trwać wiecznie – jeszcze sobie odbijemy!  Mam trójkę dzieci w wieku nastoletnim, mówię im, że żyją w ciekawych czasach, bo świat bardzo się zmieni. Najstarszy syn ma 19 lat, wiek, w którym już trudno kogoś upilnować. Ale oczywiście zakłada maskę, gdy wychodzi z domu.

- Jak na co dzień znosisz tę ogólnonarodową kwarantannę, mniejsze lub większe zamknięcie, ograniczenia?

TOMASZ SERWATKO: Mieszkam na Ursynowie, w zwykłym wielorodzinnym domu. Nie mam tarasu, ale mam balkon, co też jest zaletą. Za bardzo nie cierpię z powodu obecnej epidemii. Na rower zdarza mi się wyjść, obok mojego domu jest gdzie pojeździć… Uważam, że rozsądek powinien grać tu główną rolę i nie ma co się wkurzać na sytuację, która od nas nie zależy. Epidemia jest czymś, na co trzeba koniecznie uważać. Ja i moi koledzy z zespołu jesteśmy rock’n’rollowcami, jesteśmy ludźmi wolnymi, ale też ludźmi myślącymi, świadomymi obywatelami świata. Trzeba się do pewnych rzeczy dostosować. I dlatego w Polsce nie podoba mi się ignorowanie ostrzeżeń przez ludzi często na wysokich stanowiskach państwowych, którzy uważają, że to ich nie dotyczy… Ja nie wkurzyłem się, że zablokowano koncerty. I że nie mogłem pojechać do Austrii, gdzie się od roku wybierałem. Prawdę mówiąc, dla mnie niewiele się zmieniło. Bo z racji tego, że już tyle lat  zajmuję się muzyką, mam w domu studio. W ogóle w domu pracuję, bo zajmuje się od wielu lat ogólnie pojętą grafiką komputerową. Co prawda mam ostatnio mniej zleceń, ale dzięki temu mam czas, aby grać na ukulele, które niedawno sobie kupiłem i jest to super instrument, szczególnie dla gitarzysty. Częściej odpalam moje studio, więcej nagrywam. 

- Nowe piosenki?

TOMASZ SERWATKO: Tak. Z tym że nie wszystkie dla Orbity Wiru, bo tworzę dla siebie spontanicznie też lżejsze klimaty, zobaczymy, jak to wyjdzie. Mamy już kilka nowych numerów Orbity, które chcielibyśmy nagrać. U nas w momencie wydawania nowej płyty mamy przygotowany szkielet następnej i tak jest też teraz. Mamy osiem nowych piosenek, w zasadzie należałoby napisać teksty i je zacząć nagrywać.

3. JAKOŚ WYPOŚRODKOWAĆ

- Planujecie, jak robią to inni, dać koncert w necie?

TOMASZ SERWATKO: Tak. Już zastanawialiśmy się, czy nie zrobić takiego regularnego koncertu bez publiczności,  tylko z samą emisją na Internet - jak to zrobiła  Łydka Grubasa. Ale zaraz potem okazało się, że z racji wprowadzonych przepisów nie możemy, zatem pomysł spalił na panewce. Coś na pewno wykombinujemy.

- Kiedy zagraliście ostatni koncert przed obowiązującymi teraz zakazami?

TOMASZ SEWATKO: Było to 29 lutego w Ciechanowie, supportowaliśmy Braci Figo Fagot. W marcu mieliśmy zagrać w Białymstoku jako jeden z zespołów uczestniczących w trasie Farben Lehre  „Punky Reggae Live”, ale ten koncert został już odwołany w związku z epidemią w kraju i przełożony na październik.

- W sieci od kwietnia można obejrzeć wasz najnowszy, ujmująco „przyrodniczy” teledysk do utworu Hipis z najnowszej płyty. Dzięki teledyskom utwory Stop - złość i Będzie lepiej były już znane  przed ukazaniem się tego albumu. A czy na koncertach zdążyliście ograć cały repertuar z Hipisa 2020?

TOMASZ SERWATKO: Tak. Te utwory gramy już od blisko dwóch lat, było spore opóźnienie premiery płyty. Zespoły zawsze  najbardziej lubią prezentować to, co nowe, a publiczność woli to, co już zna. Trzeba to jakoś wypośrodkować.

4. NAJLEPSZY SPOSÓB

- Jak powstawały piosenki na płytę Hipis 2020

TOMASZ SERWATKO: Od razu muszę zaznaczyć, że część została nagrana jeszcze z naszym poprzednim basistą, Jackiem Wiśniewskim. Długo powstawała ta płyta, ładnych kilka lat, bo mieliśmy różne problemy, jak to życiu: zmęczenie, sprawy codzienne, ale pojawienie się basisty Sebastiana Górskiego dało nam kopa do skończenia płyty i ruszenia z koncertami. Nasze utwory powstają podczas prób, zespołowo. Nie ma takich rytuałów, że ktoś przynosi pomysł na utwór i od razu też wie, jak będą w nim brzmiały pozostałe  instrumenty. Nie ma w Orbicie Wiru muzycznego zamordyzmu. Razem wszyscy dopieszczamy te kompozycje i razem się pod nimi podpisujemy. Myślę, że to najlepszy sposób na to, aby ludzie dobrze czuli się w zespole. 

- Ale teksty, tak jak w przypadku poprzednich albumów, napisałeś tylko ty. 

TOMASZ SERWATKO: Warstwa tekstowa należy do mnie, to wielki przywilej móc wyśpiewać, wykrzyczeć  to, co zalega na sercu i… usłyszeć od drugiej osoby, że ona ma tak samo. Aby nowy utwór powstał musi też być zalążek fajnej linii wokalnej, co z oczywistego powodu jest moim obowiązkiem jako śpiewającego. Musimy to mieć  na samym początku, bo jest to coś, co u nas ciągnie całą kompozycję. Z tym, że zaczynam od tego, że śpiewam po „norwesku”, a w czasie, gdy utwór nabiera formy, znajduję pomysł na tekst i piszę słowa. Czasami trwa to bardzo długo i dopiero konieczność nagrania tego w studiu zmusza mnie do skupienia się i dokończenia tekstu.

- Także na nowym albumie często poruszasz poważne tematy, jak polskie przywary (tak czy siak musimy mieć zawsze wroga) czy wymagające poprawy stosunki międzyludzkie (stop - gdy czujesz złość, samokontrolę włącz). Dajesz też ważne rady (żyj tak by nie pochylać łba, żyj tak by nikt przez ciebie nie cierpiał), a przy okazji krytyki dzisiejszego świata aplikujesz dawkę optymizmu (najlepsze wciąż przed nami jeszcze, jak dzieciak w to wierzę).

TOMASZ SERWATKO: Byłem zdziwiony, że po pierwszych przesłuchaniach niektórzy mówili mi, że ta płyta jest smutna. Nie chodziło mi o to! Ale żyjąc w Warszawie, widząc ten bezustanny „wyścig szczurów” wokół, zacząłem się zastanawiać, czy aby mam rację pisząc, że czas kurczy w nas pragnienie posiadania? Może mylę się, że z upływem lat pojawia się w człowieku ta postępująca asceza, ceni coraz bardziej sprawy niematerialne? Wiele wyśpiewywanych przeze mnie idei jest raczej optymistyczną wizją świata i mało pokrywa się z rzeczywistością. A śpiewam o polskich przywarach i obłędach, bo nie umiem o nich nie zaśpiewać – to jest coś co zatyka moralnie i mentalnie nas jako naród. Dużo jest złości, nadęcia i bezsensownej buty, mało empatii i zwykłej codziennej życzliwości. Ale tak jak  zacytowałeś: najlepsze wciąż przed nami jeszcze, jak dzieciak w to wierzę. Będzie lepiej.



5. WSPANIAŁA PRZYGODA

- Jesteś bardziej zadowolony z Hipisa 2020 niż z poprzedniej płyty My maszyny?

TOMASZ SERWATKO: Tak. Tamta powstawała trochę „po godzinach”. Pracowałem wtedy jeszcze w agencji reklamowej i musiałem się wcześniej zwalniać, żeby mieć czas nagrywać w studiu. Na tamtej płycie nie miałem dostatecznego wpływu na brzmieniowe detale, choć tego już potrzebowałem jako muzyk. Płyta jednak jest bardzo dopracowana pod względem brzmieniowym, mastering był robiony w San Francisco w fajnym studio masteringowym. Była ona dużym krokiem do przodu dla zespołu. Pierwszy dzień nagrań płyty My maszyny przypadł 10 kwietnia 2010, jadąc do studia dowiedziałem się z radia o pamiętnej katastrofie.
- Album Hipis 2020 robi na mnie wrażenie lepiej wyprodukowanego. O ile mi wiadomo, pierwszy raz wystąpiłeś jako producent płyty?

TOMASZ SERWATKO: Wcześniej tylko robiłem miksy pojedynczych nagrań - na przykład na potrzeby radia. A podjąłem się nagrać i wyprodukować całą płytę, włącznie z miksem i masteringiem.  Lubię ogarniać rzeczy duże. Jestem też grafikiem komputerowym, z tego żyję, ale od tworzenia małych ulotek reklamowych, wolę zrobić skład grubej, ilustrowanej książki. To coś, co daje mi satysfakcję... Bardzo pochłonęła mnie praca nad najnowszą płytą. Po nagraniu perkusji i basu przyszła kolej na mnie. Jesień-zima-wiosna, dom na wsi, zmieniająca się przyroda i nagrywanie gitar, potem wokali. Wiele poprawek instrumentalnych i aranżacyjnych, potem praca w Warszawie: miksowanie materiału – wspaniała przygoda. Trzeba było te utwory brzmieniowo połączyć, ale tak, żeby nie było to brzmienie jednostajne, w każdym numerze takie samo, bo byłoby to nudne.

- Jako producent korzystałeś z czyichś rad?

TOMASZ SERWATKO: Postanowiłem zrobić to sam, tak, jak czułem. Tylko w końcowej fazie puściłem Maćkowi Walencikowi całą płytę i przekazał mi wtedy swoje sugestie, dotyczące poziomów głośności. I to mi się bardzo przydało, bo byłem na tyle głęboko w tym materiale, że mogłem czegoś nie wychwycić.

6. POLEGAM NA SPRAWDZONYCH RZECZACH

- Gitarowo i wokalnie na najnowszej płycie też wypadasz lepiej niż na poprzednich.

TOMASZ SERWATKO: Dziękuję. Kiedyś uczęszczałem na emisję głosu do Tadzia Konadora i na dodatkowe zajęcia do jego córki Agaty. I mam co robić do dzisiaj według ich wskazówek. Ćwiczę nadal, staram się dbać o głos, dużo śpiewam, dlatego linie wokalne wydają się być coraz ciekawsze. Jak ćwiczę wokal, to z gitarą, bo taka synchronizacja też mi pomaga. Natomiast nie siadam z instrumentem, żeby ćwiczyć solówki, one powstają w zasadzie podczas nagrań, na gorąco.

- To druga płyta Orbity nagrana w trio, wcześniejsze dwa  albumy przedstawiały zespół w składzie czteroosobowym. Nie myślałeś o powrocie do składu z dwoma gitarzystami?

TOMASZ SERWATKO: Jeżeli pojawi się właściwy człowiek do składu - to czemu nie? Początkowo nie byliśmy pewni, czy nasze utwory z jedną gitarą będą dobrze brzmiały na koncertach, ale zagraliśmy duży plener i poszło - wszystko było OK,  postanowiliśmy pozostać przy mniejszym składzie. Jest bardziej klarownie, a przy nagrywaniu płyty zawsze można dograć dodatkowe partie gitary, pododawać „ambienty” gitarowe. Płyta rządzi się innymi prawami. Ale też w studiu, tak jak na koncertach,  jestem zwolennikiem klasycznego sprzętu: jeśli wzmacniacz lampowy to Vox  AC30 i Mesa Boogie, jak gitary to Fender Stratocaster, Gibson Les Paul, Gibson Firebird.  Nie lubię w tej dziedzinie eksperymentować, polegam na sprawdzonych rzeczach. Poprzednia nasza płyta powstawała przy wsparciu  cyfrowych pluginów gitarowych i w naszym wydaniu nie do końca mi się to podobało. Jednak wiele zespołów rockowych opiera się na cyfrowych brzmieniach gitarowych i doskonale się to sprawdza.

7. NIE MIAŁEM WCZEŚNIEJ DOSTĘPU

- Może porozmawiajmy chwilę o twoich muzycznych upodobaniach. Gdy wypowiadałeś się w 2013 roku do redagowanej przez mnie w „Teraz Rocku” rubryki Przesłuchanie, jako swoją płytę „na zawsze” wymieniłeś Somewhere In Time Iron Maiden. Czy nadal tak uważasz?
TOMASZ SERWATKO: Myślę, że po kolejnych siedmiu latach słuchania coraz to nowej muzyki tę moją listę z „Teraz Rocka” bym zmienił. W momencie pojawienia się serwisów streamingowych poznałem wiele zespołów i płyt, do których nie miałem wcześniej dostępu. Wymieniłbym Royal Blood, Five Finger Death Punch, Prophets of Rage, Leprous, rodzime Decapitated i Tides From Nebula. Pojawiło się też wiele nowych, znakomitych płyt artystów, w których już dawniej zdążyłem się zakochać, jak Korn, Beck, A Perfect Circle. A córka podsunęła mi fajną płytę Astroworld Travisa Scotta… Może teraz zastanowiłbym się również nad innym wyborem albumu „na zawsze”, ale na pewno Iron Maiden to zespół, na którego muzyce się wychowywałem. Somewhere In Time to był mój czas liceum i do dziś, jak tej płyty słucham, czuję te same co kiedyś, fajne emocje. To, co robili później, było już odcinaniem kuponów, wykorzystywaniem tych samych schematów. 

- Wskazałeś też  siedem lat temu album Time ELO jako jedną z najważniejszych płyt, które poznałeś „na początku”, opowiedziałeś o Zidane Mogwai jako o twojej płycie „na rano” i o Sounds Of A Playground Fading In Flames jako doskonałej płycie „na podróż".

TOMASZ SERWATKO: Time ELO nadal uważam za świetny album. Mogwai to wciąż ważny dla mnie zespól - kupiłem od czasu tamtego wywiadu parę ich płyt. In Flames już mniej słucham, z tym że Sounds nadal uważam za ich najlepszy album, wciąż miażdży energią i melodiami, na równi z See You On The Other Side Korna.

8. TRZEBA PRZECZEKAĆ

- Nie jesteś  jedyny na rodzimej muzycznej scenie w takiej trochę paradoksalnej sytuacji: gdyby nie  pozamuzyczny sposób zarobkowania nie mógłbyś tyle lat zajmować się rockiem na profesjonalnym poziomie… 

TOMASZ SERWATKO:  Wszyscy trzej nie utrzymujemy się z muzyki, ale z innych zajęć, które doskonale da się wykorzystać przy funkcjonowaniu zespołu: grafik, montażysta filmowy i dziennikarz. Pozwala nam to robić muzykę z czystej pasji. Czasami trzeba kombinować, żeby grać koncerty, żeby zorganizować fundusze na nagranie płyty, ale pewne sprawy można sobie ułożyć. Trzeba to świadomie kontrolować. 

- Poprzednie płyt Orbity Wiru, też publikowane przez twoje Serwat Art Factory, dystrybuowały liczące się wydawnictwa, jak Metal Mind.

TOMASZ SERWATKO: Jeśli chodzi o samodzielne wydawanie płyt, to już nie uważam, żeby to była taka super sprawa. Chętnie w przyszłości bym to komuś oddał, jakiejś firmie fonograficznej, z dużą siłą promocyjną, przynajmniej dystrybucję płyt. Dystrybucja to trudny temat, szczególnie w czasach, kiedy płyta CD nie jest nośnikiem zbyt popularnym. Ciężkie są rozliczenia z firmami dystrybucyjnymi, ale jednak dalej większość zespołów wydaje swoje nowe nagrania w tradycyjny sposób, co więcej: powrócił czas winylu.

- Najwierniejsi fani pokonają każdą przeszkodę. Ale jednak epidemia najprawdopodobniej jeszcze spotęguje spadek sprzedaży płyt wszystkich muzyków, mimo zalet internetowego handlu. 

TOMASZ SERWATKO: Trzeba przeczekać ten okres, nie mamy innego wyjścia. Sprzedaż internetowa w tym momencie jest dla nas właściwe jedyną możliwością zbytu naszej twórczości, zarówno w formie elektronicznej, jak i tej namacalnej, na płytach CD.

- Nie obawiasz się że nadciągający kryzys  gospodarczy, spowodowany pandemią koronawirusa,  także bardzo mocno uderzy w środowisko rockowe w naszym kraju? Zubożali słuchacze, jeśli zdecydują się wydać pieniądze, to raczej tylko na koncerty największych gwiazd, wiele klubów nie przetrwa, rynek bardzo się zmieni. 

TOMASZ SERWATKO: To już się dzieje. Bez ciągłego cyklu koncertowego wielu ludzi będzie musiało zająć się czymś innym. Ale… koncerty, gdy już będzie można je grać, mogą ostro ruszyć, bo ludzie będą mega spragnieni takiego wyjścia z domu. Wszystkim zatem mówię: do zobaczenia na koncertach.
      

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na cały świat”( o najlepszych płytach 2023 roku i nie tylko…). Rozmowa z Michałem Wilczyńskim

Początek roku to, jak wiadomo, świetna pora na podsumowania. Także na rozmowę o najciekawszych płytach minionego roku. Z oczywistych powodów będzie to rozmowa głównie o albumach rockowych, bo przede wszystkim rockiem zajmuję się na moim blogu. Na rozmówcę wybrałem - jak w zeszłym roku - Michała Wilczyńskiego, założyciela i szefa wytwórni GAD Records, która także w 2023 roku dorzuciła sporo ciekawego do oferty fonograficznej, dostępnej na naszym rynku.