Przejdź do głównej zawartości

Płytoteka Czesława Niemena. Część druga

Trwało nasze wyjątkowe spotkanie. Czesław Niemen sięgnął po kolejny longplay i kontynuował swoją opowieść o ważnych dla niego płytach.  Po królach muzyki soul, nadszedł czas na jej królową. Na Arethę Franklin. Przypadkowo gdzieś kupiłem  jej małą płytę z „Don’t Cry Baby” i byłem pod wielkim wrażeniem - zaczął. Później nawet zrobiłem swoją wersję , którą śpiewałem na koncertach. (Wtrąciłem, że miałem okazję usłyszeć najbardziej niezwykłą, oprawioną we free jazz rodzimej czołówki jazzowej,  wersję tego utworu, którą zaproponował podczas Jazz Jamboree 70. Niestety, nie podjął tego tematu…).  Jej albumy zacząłem kupować od „I Never Loved The Man (The Way I Love You)”. Bardzo spodobało mi się, że nagrała tu „Respect” Otisa Reddinga. Była niesamowitą wokalistką: emocje i precyzja frazowania… I właściwie taka pozostała do tej pory. Tak mówił mi w 2002 roku. Aretha Frankin młodsza od niego o 3 lata, przeżyła go o lat 14.  A wtedy, podczas naszej rozmowy o płytach, Niemen miał  jeszcze ochotę na taką oto dygresję: Może jeszcze dodam, że w połowie lat 60. bardzo znacząca była dla mnie płytka białego zespołu Spencer Davis Group – „Keep On Running”. Filarem był fenomenalny wokalista i pianista Steve Winwood, który też śpiewał soulowo. 


KOLEJNY MILOWY KROK

Tego styczniowego dnia również dowiedziałem się, co sądzi o Led Zeppelin. Pod koniec lat 60. byłem już mocno zmęczony soulem, tym bardziej, że mój zespół Akwarele wzorował się trochę na kapeli Reddinga. Aczkolwiek nie zamykałem się nigdy do końca w żadnych wybranych nurtach i nie stawiałem żadnych ołtarzyków… Będąc we Włoszech w 1969 roku  słuchałem jeszcze Reddinga, ale zacząłem przysłuchiwać się temu, co robił zespól Led Zeppelin... „Led Zeppelin II” to płyta, która mnie wtedy przekonała, że dobry zespół nie musi być big bandem. I uważam do dziś, że „Whole Lotta Love” to kolejny milowy krok w rozwoju rocka.
Następnie cofnął się do muzyki artysty, który wcześniej stał się klasykiem mocnego, rozimprowizowanego, wituozerskiego rocka (i do dziś uznawany jest za największego mistrza rockowej gitary). Zresztą zdziwiłbym się, gdyby nie miał nagrań Jimiego Hendrixa w swojej płytotece i nie zainteresował się nim w przedzeppelinowych czasach.  Oczywiście już wcześniej słuchałem Hendrixa – zapewnił.  Tak jak wszyscy zainteresowałem się „Hey Joe”, ale szczególnie spodobał mi się longplay „Axis: Bold As Love”. Na płytach Jimiego Hendrixa podobało mi się wszystko – jak u Reddinga, chociaż Hendrix nie był wokalistą „w mojej konwencji”. Bo wtedy to się zazębiało – rockowe zespoły przenosiły soul na gitary. Natomiast większe bandy przenosiły gitarowe riffy na blachy... Miałem nastawienie: muzyka może taka czy owaka, ale wokal musi być z tymi wszystkimi kruczkami, które dała szkoła soulowa i rhythm’n’bluesowa. Zrozumiałem, że to, co robił Ian Gillan w Deep Purple, Steve Marriott w Humble Pie to najwyższa szkoła jazdy w wokalistyce rockowej…
Zapytałem o Roberta Planta, jako że mówił mi o Led Zeppelin, lecz nie wspominając o nim: Robert Plant też był dobry, ale już mnie jakoś nie kręcił – podsumował. I kontynuował przerwany wątek: Mam tylko jedną  płytę Deep Purple, „In Rock”, później nie śledziłem tego, co robili – już byłem zafascynowany inną muzyką, ówczesną awangardą… To, co wcześniej mi powiedział o jazzrockowej awangardzie, której wtedy zaczął słuchać, już przytoczyłem na początku tego artykułu. A wówczas, w trakcie rozmowy, po „Purpurze” miał jeszcze ochotę pozostać chwilę przy megaekspresyjnym śpiewaniu białych. Wspomniał o Janis Joplin. Zwierzył się z uśmiechem: Miałem pretensję, że czasami nieczysto śpiewała, ale też ją lubiłem za te emocje. To był Otis Redding w spódnicy, z tym, że czasami trochę na siłę to robiła, a Redding był naturalny. Socjologia mnie nie interesowała – nie obchodziło mnie, czy brała narkotyki czy nie.
Dowiedziałem się też, że w pewnym momencie zafascynował go Joe Cocker:  Naturalnie, w piosence „With A Little Help From My Friends”. Później widziałem film z jego amerykańskiej trasy i byłem pod wielkim wrażeniem. Mam też powstały wtedy album koncertowy „Mad Dogs & Englishmen”. Tam Cocker nieźle dopalał z dużym zespołem. Zresztą Cockera nadal warto słuchać… Podobno mówi, że nie może przestać śpiewać, bo gdyby przestał, to straciłby głos. Coś w tym jest  - wiem to ze swojego doświadczenia – trzeba dużo śpiewać, żeby potem wydobyć dokładnie to, co się chce. Ale w naszych zmanierowanych czasach wokaliści są nonszalanccy i co chwila pojawia się taki, który właściwie nie powinien otwierać gęby – zakończył wątek nadspodziewanie gorzkim komentarzem. 

NAJBARDZIEJ INTELIGENTNY ROCKMAN

Powiedział mi kiedyś, że z muzyką Pink Floyd zetknął się podczas swojego pierwszego, kilkumiesięcznego pobytu we Włoszech, bo już w 1969 roku w tym kraju – jak zapamiętał - byli bardzo popularni . Wspominał tak w końcu 1991 roku, gdy nagrywałem jego wypowiedź na temat Pink Floyd do poświęconej temu zespołowi wkładki „Tylko Rocka”. Zwierzył mi się też, że ostatnio kupił sobie kompaktowe wydanie The Wall i że album ten od razu spodobał mu się, już zaraz po premierze. Chwalił również The Dark Side Of The Moon, mówiąc: zawsze zastanawiało mnie, jak można zrobić coś tak prosto i tak doskonale.  A podczas tej naszej długiej rozmowy o płytach, okazało się, że nadal bardzo ceni ów najsłynniejszy album Pink Floyd i że ma ochotę – zresztą kolejny raz w wypowiedzi dla prasy - powrócić do wspomnień z londyńskiego koncertu Rogera Watersa i spółki z 1974 roku:  Byłem na Wembley, kiedy Pink Floyd grali koncert pod tytułem „Dark Side Of The Moon”. To był dla mnie szok. Wspaniałe efekty scenograficzne, kwadrofoniczny dźwięk. Byłem na stadionie, a czułem się, jakbym się znalazł w kosmosie. Wtedy utwierdziłem się w przekonaniu, jak ważne jest nagłośnienie. Wiadomo, że zawsze w Polsce cierpieliśmy z tego powodu. Była jakieś samodziały, które charczały, albo były tak słabe, że publiczność wszystko zagłuszała… Płyta „Dark Side” do dziś mi się podoba. Z powodu swojej fabularności – wyjaśnił tym razem.  Była też przyczyną mojego zainteresowania syntezatorami. Wcześniejszych płyt Pink Floyd nie kupowałem, tylko gdzieś tam słuchałem. Dorzucił jeszcze: „The Wall” mam – bo zawsze lubiłem „całościowe” albumy.
Po czym nadszedł czas na Franka Zappę. Jak go określił Niemen:  Najbardziej inteligentny rockman świata. I kontynuował: Zdjąłem z półki „Joe’s Garage”, ale mógłby to być album „Apostrophe”. Zappa posiadł umiejętność dowcipkowania w aranżu i składania z muzycznych klocków często bardzo różnych, ciekawych całości. I jestem pewien, że nie robił tego dla popisu. To był bardzo utalentowany kompozytor… Kiedyś nawet miałem w rękach partyturę jego utworu. W latach 80. Zappa zamierzał nagrać w Polsce płytę z katowickim WOSPRem. Ja miałem grać partie moogowe.

MOJA ŻONA GO UWIELBIA

Następny w tych płytowych i  „okołopłytowych” opowieściach Czesława Niemena był Peter Gabriel. Już wiele lat wcześniej, gdy nagrywałem jego wypowiedź do wkładki o Genesis, która przyozdobiła pierwszy numer „Tylko Rocka”, stwierdził: Gabriel podoba mi się jako wokalista. Niby nie ma warunków,  a umie śpiewać… Z tego, co do tej pory nagrał, najbardziej lubię „So”. Dobrze się tego słucha i są to piękne utwory. Córka Niemena, Natalia, w swoim książkowym wywiadzie-rzece Niebo będzie później,  także wspomniała o upodobaniu ojca do twórczości Gabriela, mówiąc: Tata sugerował mi, żeby na przykład Petera Gabriela słuchać. Jej zdaniem zresztą… znaleźć można u ojca mocne wpływy myśli Petera Gabriela. Na przykład utwór „Począwszy od Kaina” jest dość podobny w warstwie podziału rytmicznego , charakterystycznych pochodów linii basowej, czyli po prostu tak zwanego groove’u do znakomitej kompozycji Gabriela „Shaking The Tree”. 
Mnie w 2002 roku Czesław Niemen powiedział o tym brytyjskim artyście, że… Też mnie w pewnym okresie zafascynował – i znów wymienił album „So” jako swój ulubiony longplay. Ze względu na jego wokal, ale i jego kompozycje… Płyt Genesis nie miałem – ciągnął - znałem bardziej z radia . Gabriel zaistniał w mojej świadomości  właściwie dopiero jako solowy artysta. Uważam, że to bardzo inteligentny muzyk i aranżer.
Następnie pojawił się w naszej rozmowie Sting, z komentarzem Niemena: To samo mogę o nim powiedzieć, co o Gabrielu. I jego przypadek moim zdaniem również potwierdza, że nie trzeba mieć specjalnego głosu, żeby celująco śpiewać… Ma też takie szersze spojrzenie na muzykę, które lubię, nie zasklepił się w jakimś gatunku, słucha muzyki symfonicznej i to się czuje w jego utworach. Kiedyś przyznał się, że jest admiratorem muzyki Witolda Lutosławskiego (Przypisek: u nas w 2001 roku doniósł o tym tygodnik „Wprost” - W.K.). Notabene on nie przekazuje w swoim śpiewie emocji soulowych i nie powinien mnie specjalnie obchodzić. Ale jednak zostaje to „coś” w pamięci, gdy go posłucham… Mam chyba wszystkie jego płyty – moja żona go uwielbia. Uważam, że każda jego płyta jest doskonała i aż się dziwię, że pojawiają się jakieś krytyczne, durne recenzje dyletantów, niewolników „najnowszych trendów” w muzyce.
Zakończył swój zestaw płytą amerykańskiej eksperymentatorki wysokiej próby. Generalnie – dopóki płyty kupowałem w miarę często – nagrania modne w danym momencie mnie nie interesowały. Zwykle szukałem dla siebie dziwnych rzeczy. Co kupiłem ostatnio? Laurie Anderson, „Life On A String”. Anderson zauroczyła mnie już przed laty jako artystka, która rozszerzała rejony muzyki użytkowej, popularnej. Po tym, jak zobaczyłem ją w kilku niemieckich programach telewizyjnych, zacząłem zbierać jej nagrania. Płyta „Life On A String” jest po prostu piękna . Przestrzenne brzmienie, Laurie Anderson dużo gra na skrzypcach. Artystka, jakich mało. Zresztą już pojawiła się na „So” Gabriela, w kompozycji „This Is The Picture (Excellent Birds)”.

DLA MNIE SAMEGO BYŁ SZOKIEM

Kusiło mnie, aby jeszcze przedłużyć naszą rozmowę, zmienić temat i zapytać, jak słucha własnych płyt. Których słuchał najczęściej? Pan Czesław widocznie tego dnia był w nastroju i do takich zwierzeń, bo uśmiechnął się i chętnie odpowiedział.
Po nagraniu materiału na płytę „Dziwny jest ten świat” słuchałem tego na okrągło – na szpulowym magnetofonie, na tak zwanej „tonetce” – opowiadał mi Niemen (Dodam: nazwę Tonette nosił monofoniczny magnetofon z lat 60., krajowej produkcji). Słuchałem i w ogóle nie wierzyłem, że to nagrałem  skromnie wytłumaczył to megasłuchanie, przy okazji podkreślając, jak wielkim dla niego przeżyciem był pierwszy własny longplay. Przychodzili do mnie koledzy  i też ze mną słuchali – dodał ze śmiechem. Następnie przeszedł do innego longplaya, ewidentnie pomnikowej pozycji… No i oczywiście „Enigmatic”, który dla mnie samego był szokiem, głównie z powodu mariażu z jazzmanami. Lubiłem też tę płytę za oryginalną grę Czesława Bartkowskiego – jazzman nie grający dotąd rocka, odkrył jakiś zupełnie nowy beat na perkusji. Czasami też słuchałem, aby przekonać się, czy jest aż tak źle… - dorzucił zaskakującą uwagę na temat Niemen Enigmatic. I wyjaśnił: Bo między nami mówiąc „Enigmatic” nie najlepiej został zmiksowany... Lubiłem jeszcze słuchać płyt „Marionetki”, „Aerolit”, „Katharsis”, „Idee fixe”, „Terra deflorata”… A ostatnio przesłuchałem kilka razy z rzędu „Spodchmurykapelusza” , po przeczytaniu zdumiewających bredni  na jej temat w piśmie pretendującym do opiniotwórczej wyroczni. (Już spieszę z – koniecznym dziś przypomnieniem, bo upłynęło wiele lat: w miesięczniku „Machina” kryjący się pod żartobliwym pseudonimem recenzent, wystąpił z uwagami w rodzaju: Męczące jest na tym albumie wszystko… - W.K.). I tak jak wcześniej miałem zastrzeżenia do końcowego zgrania i masteringu – kontynuował Czesław Niemen, który sam za jedno i drugie odpowiadał - to po kilkumiesięcznym wypoczynku ucha stwierdziłem, że także pod tym względem jest to całkiem dobrze brzmiąca płyta. I wbrew pokrętnej zmowie polskich radiofonii , mogłaby z powodzeniem wnieść coś więcej niż niż urozmaicenie do upodobań didżejów, którzy raczej obrażają słuchacza, wciskając modne banały.
Tak zakończył odnosząc się do ówczesnej, zadziwiającej niechęci (dziwny jest ten świat…)  rodzimych radiofonii do utworów z jego najnowszego albumu. Jak się miało okazać: ostatniego, który zdążył nagrać.


Oczywiście zdarzało mi się przeprowadzać wywiady z Czesławem Niemenem nie tylko w jego domu. W sierpniu 1978 roku rozmawialiśmy w jego pracowni na zapleczu Teatru Narodowego (gdy dopiero co wrócił z kubańskiego festiwalu, ale poruszaliśmy przeróżne tematy, nawet w pewnym momencie wyznał: Unikam słuchania płyt. Boję się ulec jakimś chwilowym modom).  Mam z tego powyższą  fotopamiątkę autorstwa Mirka Makowskiego (dzięki!), który podczas mojej rozmowy zrobił całą serię świetnych zdjęć artysty. Jedno z nich zilustrowało mój wywiad z Niemenem, który ukazał się na łamach „Jazzu” w listopadzie wspomnianego roku, inne po wielu latach ukazało się w książce Romana Radoszewskiego Czesław Niemen. Kiedy się dziwić przestanę… Na obu również widać magnetofon, na którym nagrywałem rozmowę.   

Komentarze

  1. Ja niedawno przeglądałem stare roczniki "TR" i natrafiłem również na tę rozmowę, ale dobrze, że Pan ją przypomniał. A swój pierwszy wywiad z Niemenem przeprowadził Pan chyba też dla Jazzu w 1976 r.?

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypominając ten tekst z "Tylko Rocka" z 2002 roku nieco go przeredagowałem i wzbogaciłem, co pewnie Pan zauważył. Jeśli zaś chodzi o mój pierwszy wywiad z Czesławem Niemenem - ukazał się, ujęty w formę jego monologu, w numerze "Jazzu" z grudnia 1976 i zajął ponad stronę w dziale "Rytm i Piosenka". Miałem więc bardzo miły dowód, że redaktor Balcerak docenił moją inicjatywę i mój, wtedy jeszcze studencki, warsztat dziennikarski. Ze wspomnianym wywiadem wiąże się taka oto historia. Akurat byłem w Poznaniu w sobotę 25 września 1976 roku, w dniu koncertu Niemena w tamtejszej Arenie, ale... zaproszony na konferencję prasową organizatorów planowanego festiwalu jazzowego (miałem więc też magnetofon). Wtedy jeszcze Niemena nie znałem osobiście, jednak gdy zobaczyłem go w restauracji hotelu Bazar, podszedłem i spróbowałem umówić się na wywiad. Musiał chyba dostrzec we mnie rozmówcę serio, bo zgodził się. I tak przed jego występem w Arenie przeprowadziłem wywiad, o którym od szeregu lat marzyłem. Oczywiście potem także byłem na koncercie (Czesławowi Niemenowi towarzyszyło wówczas trio Radziejewski-Kasprzyk-Dziemski). A swoje wypowiedzi pan Czesław zautoryzował mi kilka dni później, gdy spotkaliśmy się w jego warszawskiej kawalerce przy ulicy Niecałej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za wyczerpujące wyjaśnienie. W tamtych czasach pracował Pan również w piśmie "Nowy Medyk", więc nie byłem pewny, czy ten pierwszy wywiad miał miejsce w Jazzie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam Pana i dziękuję za publikację tej rozmowy.
    Sięgając do moich zasobów starego TRocka w szufladzie :) odnajduje inne pańskie publikacje na temat Niemena. Wtedy jako ośmioklasista w latach 1992-94 po prostu pożerałem treści z rubryki Kanon. Dzięki Panu sięgnąłem właśnie do klasyki polskiego rocka ,pańskich książek, Breakoutu i także Niemena początku lat '70. Płyty Enigmatic, "czerwony album" czy Marionetki - taką muzykę trzeba przypominać !!!

    Pozdrawiam serdecznie, czekam na jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam Pana.
    Dziękuję za te wspomnienia-rozmowy z naszymi artystami. Miło to się czyta i publikacje książkowe również.
    Sam pogrzebałem w szufladzie w Tylko Rockach z lat 1992-94 i odszukałem pańskie recenzje płyt Niemena z lat '70. Kończyłem wtedy podstawówkę i pożerałem rubrykę Kanon z opisami płyt naszych gigantów. I zacząłem te płyty gromadzić i nadal słucham.
    Pozdrawiam w tym trudnym czasie. Oczekuje na więcej.
    Dawid z Lublina

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzień dobry
    Zebrałem Pana artykuły i wywiady z Niemenem /Jazz('76,'78) MM ('84,'86,'89), i całość z Tylko-Teraz Rock /91-2004). W czasopiśmie ,,Spotkania'' w '93 zamieścił Pan wywiad ,,Muzykę traktuję jak malarstwo'' i ten mam tylko we fragmencie!...

    Jeżeli spoglądam wstecz - to tylko po to aby analizować popełnione błędy. A było ich bez liku. Dlatego przedstawiając dziś niektóre z własnych ,,staroci'' wykonuję je inaczej. Ci którzy twierdzą, że pierwotne wersje były piękniejsze, odkrywają tylko własny infantylizm, a nawet niemuzykalność. Poza tym jak długo można słuchać tego samego? Nie przypadkiem malarze ustawiają skończone obrazy w ciemnym kącie ,,twarzą'' do ściany, gdyż boją się nabawić ,,szklanego oka''. W mojej profesji przez nadużywanie słuchu kamienieją uszy.''

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że pamięta Pan wywiad z tygodnika wydawanego w początku lat 90. (opublikowałem tam jeszcze rozmowy z Kazikiem Staszewskim, Tadeuszem Nalepą i Robertem Brylewskim). Oczywiście dysponuję całym wspomnianym wywiadem z Czesławem Niemenem, proszę o kontakt przez Facebook, udostępnię reprodukcję.

      Usuń
  7. Nawet po cichu nie liczyłem na takie zakończenie.
    Wywiad już mam, i to od samego autora.
    Sprawił mi Pan miłą niespodziankę. Bardzo dziękuję.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na cały świat”( o najlepszych płytach 2023 roku i nie tylko…). Rozmowa z Michałem Wilczyńskim

Początek roku to, jak wiadomo, świetna pora na podsumowania. Także na rozmowę o najciekawszych płytach minionego roku. Z oczywistych powodów będzie to rozmowa głównie o albumach rockowych, bo przede wszystkim rockiem zajmuję się na moim blogu. Na rozmówcę wybrałem - jak w zeszłym roku - Michała Wilczyńskiego, założyciela i szefa wytwórni GAD Records, która także w 2023 roku dorzuciła sporo ciekawego do oferty fonograficznej, dostępnej na naszym rynku.