Przejdź do głównej zawartości

Płytoteka Czesława Niemena. Część pierwsza

 Wiele razy miałem okazję przeprowadzać z Nim wywiady. Wszystkie potem ukazały się drukiem. Ale nie mam złudzeń, że nawet jeśli chodzi o tak wyjątkowego Artystę, chyba tylko nieliczni, najbardziej oddani fani gotowi są poświęcić czas na wertowanie roczników czasopism w poszukiwaniu zapisów rozmów sprzed lat. Żyjemy w pośpiechu i… internetowo.
Postanowiłem więc przypomnieć jeden z moich wywiadów z Czesławem Niemenem. Wywiad szczególny. Oto on w nieco przeredagowanej, wzbogaconej wersji. I w dwóch częściach. Druga pojawi się na blogu jutro. 

Ta moja długa rozmowa z Czesławem Niemenem, mająca inny charakter niż wywiady, które z nim wcześniej przeprowadzałem, odbyła się w połowie stycznia 2002 roku (jak się miało okazać – równo dwa lata przed tym, gdy opuścił nas na zawsze...). A powstały dzięki niej tekst ukazał się na łamach „Tylko Rocka” już w lutym 2002. Była to rozmowa do prowadzonego przeze mnie w „Tylko Rocku” (potem także w „Teraz Rocku”) cyklu Przesłuchanie. Czyli – tak jak z innymi zapraszanymi muzykami - rozmowa o ważnych dla niego płytach innych artystów. Ale rozmowa zrazem skrząca się od jego ogólniejszych uwag  i to takich, którymi wcześniej nigdy się nie dzielił podczas wywiadów.
Zacząłem ów wyjątkowy tekst dla „Tylko Rocka” od informacji, że nieco wcześniej, w grudniu 2001 roku, Czesław Niemen otrzymał naszą redakcyjną nagrodę Panteon – za niepodważalny, ponadczasowy wkład w rodzimą muzykę rockową. I dodałem, że tym bardziej była to  doskonała okazja, aby porozmawiać z nim o albumach innych muzyków, które gotów jest zaliczyć do swojej ponadczasowej płytoteki. Prawdę mówiąc umawialiśmy się na tę rozmowę do mojego Przesłuchania już od  jakiegoś czasu, ale w 2001 roku oczywiście pilniejszy okazał się mój wywiad z nim na temat jego pierwszej od wielu lat płyty Spodchmurykapelusza. A to, że z mojej inicjatywy już od 1991 roku był stałym współpracownikiem „Tylko Rocka”, wcale nie ułatwiało sprawy. Uważał, że zasadniczo powinno wystarczyć to, co publikował co miesiąc w swojej rubryce. Miał w sobie taką skromność.  
 
TRUDNO MI
 
Było tak. Siedzieliśmy w salonie, na parterze jego domku (na malowniczym warszawskim  Żoliborzu z lat 20.). W salonie, który częściowo zmienił na pracownię, ustawiając tam muzyczny sprzęt. A w trakcie rozmowy raz po raz sięgał po longplaye , które przed moim przyjściem wybrał ze swojej etażerki z płytami. Były to  - prawie wyłącznie – winylowe edycje sprzed lat , w świetnym stanie.
Rozmowa toczyła się wartko, choć na wstępie przyznał: Trudno mi wskazać płyty, które bym chciał zachować po wieczne czasy. Także dlatego, że od wielu lat prawie niczego nie słucham. Poza kilkoma pozycjami, które lubi moja żona, zresztą mająca dobry gust muzyczny. Jednak gawędziliśmy  o jego upodobaniach jako słuchacza nawet blisko trzy godziny, nie tylko koncentrując się na wybranych płytach. I dlatego musiałem dokonać pewnego wyboru z tego, co przy tej okazji nagrałem na mój magnetofon. Pan Czesław podczas autoryzacji zaakceptował to, co spisałem z taśmy i głównie ująłem w formę jego monologu, w kilku miejscach wniósł drobne uzupełnienia. Sam też  wybrał tytuł dla artykułu, wykorzystując jedną z wypowiedzianych przez siebie uwag. I najwyraźniej chciał tym tytułem podkreślić, że słuchanie nagrań innych muzyków zmobilizowało go w latach 60. do poszukiwania własnego, jakże ekspresyjnego i oryginalnego stylu wokalnego. Ów tytuł brzmiał: Tak przemogłem moje dolce belcanto.   
Do zamieszczonej poniżej opowieści Czesława Niemena, poza kilku wersami wiernie odpowiadającej zawartości taśmy , dodałem na wstępie, że mówił mi również o swoim zainteresowaniu czarnym bluesem, poczynając od B.B. Kinga (jakże dziś żałuję, że zachowałem kasety tylko z kilku moimi wywiadami z Niemenem, oczywiście również ten pierwszy z 1976 roku,  zaś ten z 2002, choć  zaliczyłem go do moich cennych niemeno-archiwaliów, przez pomyłkę kiedyś zagrałem inną rozmową z artystą !). Szykujac tekst do druku, dorzuciłem dygresję, że dodał do bluesowego wątku również jednego z białych mistrzów, gitarzystę, jednak za magicznie stylowy popis wokalny. Pojawił się  – jak to ujął - kapitalny white bluesman, Johnny Winter, z interpretacją I’ll Drown In My Tears… Niemen mówił  też wtedy o swojej fascynacji muzyką flamenco (zwierzył się, że płytę Misa flamenca kupił sobie w końcu lat 60., ale akurat tej mi nie zademonstrował,  zapewne chodziło o lonplay Misa flamenca en Sevilla, RCA z 1968 roku). A wreszcie - wspomniał o znaczeniu, jakie miały dla niego nagrania gigantów muzyki fusion, jak Miles Davis (W „BItches Brew” ujęła mnie ta dziwność: to było niepodobne do niczego…) czy Herbie Hancock (Sporo zaczerpnąłem z jego metody ostinatowego basu). Także przypomniał, że zauroczył go kiedyś jazz rock Mahavishnu Orchestra – podczas istnienia Grupy Niemen, czyli gdy towarzyszyli mu instrumentaliści przyszłego SBB: W czasie olimpiady w Monachium, w 72 roku, wystąpiliśmy w tym samym koncercie co oni. Posłuchaliśmy ich… i opadły nam szczęki. Doskonali muzycy z McLaughlinem na czele, połączyli wiele wątków stylistycznych, w tym dalekie reminiscencje muzyki Strawińskiego.
 
BYŁ DLA MNIE PROFESOREM
 
Gdy już sięgnął po płyty, które miał przygotowane z myślą o naszej rozmowie, wymagającej z oczywistych powodów krótszej listy, pierwszy był Ray Charles. Longplay Charlesa What’d I Say z 1959 roku. Ale zanim pochylił się nad tym klasykiem rhythm’n’bluesa i soulu (o którym zresztą mówił bardzo ciepło już w wywiadzie, którego udzielił mi w 1984 roku dla „Magazynu Muzycznego”), stwierdził:  To, że zacząłem od płyt południowoamerykańskich grup w rodzaju Los Paraguayos – wynikło z mojego muzycznego gustu. Na początku lat 60. ów gust zaczął się zmieniać pod wpływem słuchania nagrań Raya Charlesa. Szczególnie płyty „What’d I Say”. Uważam, że utwór „What’d I Say” to jeden z milowych kroków soulu, ale też rocka – chociaż to rhythm’n’bluesowa płyta... Mam też osobisty sentyment do tego utworu, śpiewał go z Niebiesko-Czarnymi Bernard Dornowski , a ja w tym czasie po cichu sobie słuchałem Charlesa i uczyłem się jak przemóc moje „dolce belcanto”… „What’d I Say” kupiłem już w 62 roku – najpierw jakiś singelek (na Wybrzeżu w komisie, Trójmiasto słynęło wtedy z komisowych płyt, te zaś przywozili marynarze). Ray Charles był dla mnie i pozostał profesorem , wskazał, jak należy operować barwą, frazować, przekazywać emocje.
Może warto przypomnieć, że wśród coverów wykonywanych wiosną 1969 roku przez Niemena z Akwarelami w rzymskim klubie Titan znalazło się także What’d I Say  
Następnie wziął do ręki longplay Clyde McPhattera. Potem poznałem innego wokalistę soulowego, u nas kompletnie nieznanego, jego płytę  pożyczył mi Roman Waschko. Clyde McPhatter  - „Rhythm And Soul”. Każdy kawałek z tego albumu jest niesamowity. McPhatter miał wysoki tenor i to on uświadomił mi, że nieważne, jaki ma się głos. Ważne, czy się umie śpiewać. I teraz też tak uważam: głos może być chropawy, cienki, jakikolwiek… Na przykład Louis Armstrong właściwie nie miał głosu, ale jak śpiewał! (W czasie pobytu we Włoszech w 1969 roku Czesław Niemen przygotował do nagrania z Akwarelami – obok szeregu innych standardów – znane też z jego polskich koncertów The Best Man Cried z repertuaru Mc Phattera i nagrał to, w następnym roku z zespołem Enigmatic na włoski składankowy album, z udziałem innych artystów.).  
No i już był czas na następnego czarnoskórego legendarnego wokalistę: Little Richarda. W międzyczasie przysłuchiwałem się źródłowym nagraniom rock’n’rolla – opowiadał Niemen. Little Richard – „Kansasa City”, „Long Tall Sally”… To były rzeczy nie do pobicia. Wyjątkowe w tym nurcie. Później w rocku mógł mnie zachwycić tylko ktoś, kto potrafił się przybliżyć do takich umiejętności. Mam wrażenie, że Little Richard jest trochę niedoceniony – pewnie sam sobie winien, dość megalomańsko się zachowywał. Ale to on był najprawdziwszym rock’n’rollowcem – nie Elvis Presley. Presley miał świetny głos, ale śpiewał manierą białych… A u Little Richarda nawet ballady były nacechowane eksplodującą energią. 
 
ZMIENIŁEM ZDANIE O JAGGERZE
 
Potem przeszedł do The Beatles i The Rolling Stones, po takim oto wstępie i bez wskazywania konkretnych albumów. Wiadomo, w latach 60. różne ciekawe rzeczy się działy – te lata obfitowały w różne odkrywcze nagrania. To były narodziny nowej muzyki. Już nie mówię o Beatlesach, którzy zrobili rewolucję… Beatlesi podobali mi się cały czas. Ale ze względu na to, że byli słabszymi wokalistami niż soulowcy – to aż tak bardzo ich nie wyróżniałem. Zachwycił mnie jako kompozytor George Harrison, nawet śpiewałem jego „Something” na koncertach. (W wywiadzie udzielonym mi w 1984 roku wspominał, że wcześniej, podczas koncertów z Niebiesko-Czarnymi, obok utworów z repertuaru Raya Charlesa i Swinging Blue Jeans, wykonywał też piosenki Beatlesów, w tym She Loves You z tekstem w polskim tłumaczeniu.). Po Beatlesach pojawili się Rolling Stonesi jako ich konkurencja – kontynuował. Posłuchałem Micka Jaggera, stwierdziłem: fajnie, ale śpiew nie ten. Pamiętam, że zastanawiałem się, czy taka „prymitywizacja” muzyki, jaką Stonesi uprawiali, była celowa, czy wynikała z braku umiejętności? To surowe granie im z czasem zaczęło procentować, nie tylko im. Można się było o tym przekonać chociażby w okresie punku. Nawiązywanie do „prymitywizmu” właściwie dotąd trwa…
Płyt Rolling Stonesów nie zbierałem, ale słuchałem. Dla mnie największym szokiem było „Satisfaction”. Ta piosenka mnie strasznie kręciła. Później, w 67 roku, byłem na koncercie Rolling Stonesów w Warszawie i też mnie zachwycili. Od tamtej pory zmieniłem zdanie o Jaggerze. Do dziś ma własny styl.        
Tu Niemen zastrzegł się: Niemniej – zawsze bardziej interesowały mnie piosenki Stonesów w wykonaniu innych wokalistów. I zaczął opowiadać o kimś, kogo chyba wszyscy prawdziwi niemenofani kojarzą z upodobaniami muzycznymi naszego Mistrza: W taki właśnie sposób wpadłem na tego artystę – moje odkrycie 66 roku… Będąc we Francji odkryłem w jakimś sklepie płytę „Otis Redding”.(Chodzi o składankę firmy Atco, obejmująca niemal same perełki z repertuaru tego maestro czarnego soulu – poza jego wersją Satisaction, m.in. Respect, Shake,  I’ve Been Loving You Too Long). Pomyślałem: Redding? Kto zacz? Ale zobaczyłem na kopercie, że nagrał „Satisfaction”… Posłuchałem – świetne! Kupiłem ten album i od tamtej pory zaczęło się moje zbieranie jego płyt. Miałem wszystkie, które nagrał. 
 
KILKA RZECZY NIEPRAWDOPODOBNYCH
 
W nagraniach Reddinga wszystko było doskonałe. I to, co robił, jest też następnym, dowodem na to, że nie trzeba mieć wielkiego głosu, żeby świetnie śpiewać. Wtedy był rozkwit soulu i czarni wokaliści  prześcigali się, kto lepszy. Ale to Redding potrafił wydobyć ze swojego „saksofonowego” głosu wszystko, co było potrzebne. Prawdziwy „soul” czyli dusza. To było tak emocjonalne, że nie potrafiłem wyłączyć go ani na moment w mojej świadomości.  Na szczęście nie byłem nigdy na tyle zdolnym naśladowcą, żeby go imitować. Toteż, gdy kiedyś przyszło mi nagrać jego piosenkę „I’ve Been Loving You Too Long” zaśpiewałem ją po swojemu. (Dodam tu, że intrygująca wersja trafiła w 1972 roku na zachodnioniemiecki longplay Niemena, Strange Is This World.).
Na „The Dictionary Of Soul” również są piękne kawałki. Na „The Immortal Otis Redding” jest kilka rzeczy nieprawdopodobnych  - na przykład „Amen”..  (Utwór znalazł się wśród coverów Reddinga, które Niemen wykonywał we Włoszech w 1969 roku). Jeszcze teraz czasem sobie włączę i mam to samo wrażenie co kiedyś. Zebrałem też prawie wszystkie płyty równie wtedy słynnego Wilsona Picketta, który miał mocniejszy głos i czasem dawał „boki intonacyjne”, w przeciwieństwie do Jamesa Browna... Ten potrafił tak genialnie wrzeszczeć, że mrowie po plecach chodziło. Próbowałem śpiewać „Papa’s Got A Brand New Bag”... Następnie Niemen nawiązał do tego, że Dziwny jest ten świat, jego niesamowity, autorski protest song, sprawił, iż niektórzy „spece”, głusi na tak charakterystyczne dla Niemenowskiego stylu duże skoki interwałowe melodii i melizmaty oraz na ciekawą, urozmaiconą aranżację,  krzywdząco zaczęli w nim widzieć muzycznego dłużnika Jamesa Browna. Z powodu rozpoczęcia utworu od tej samej wykrzyczanej frazy melodycznej i zbliżonego klimatu całości. „It’s A Man’s Man’s Man’s World” nie natchnął mnie do napisania muzyki „Dziwnego świata”, o czym czasem „trąbodzwonią” złośliwi… Inwokacja należy do mojej wcześniejszej maniery aranżacyjnej, użytej w „Czy wiesz" - tłumaczył mi wtedy Niemen. Zaś ja teraz zachęcam tych, którzy wspomnianej piosenki nie pamiętają lub nie znają, aby jej posłuchali (w wersji z płytki ze Snem o Warszawie). I przekonali się, że także zaczyna się od krzyku-zaśpiewu i może nawet robić wrażenie jakby szkicu muzycznego do Dziwny jest ten świat

 To było miesiąc przed tym wywiadem. Grudzień 2001, estrada w sali warszawskiego hotelu Victoria, doroczna impreza „Tylko Rocka”. Czesław Niemen z naszą redakcyjną nagrodą-statuetką Panteon i ja, który przed momentem miałem zaszczyt mu ją wręczyć, ogłosiwszy obecnym werdykt. Podziękowania dla Darka Kawki za zdjęcie.  


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na cały świat”( o najlepszych płytach 2023 roku i nie tylko…). Rozmowa z Michałem Wilczyńskim

Początek roku to, jak wiadomo, świetna pora na podsumowania. Także na rozmowę o najciekawszych płytach minionego roku. Z oczywistych powodów będzie to rozmowa głównie o albumach rockowych, bo przede wszystkim rockiem zajmuję się na moim blogu. Na rozmówcę wybrałem - jak w zeszłym roku - Michała Wilczyńskiego, założyciela i szefa wytwórni GAD Records, która także w 2023 roku dorzuciła sporo ciekawego do oferty fonograficznej, dostępnej na naszym rynku.