Przejdź do głównej zawartości

Dziwny Zeppelin

Internet ma mnóstwo zalet i mnóstwo wad. Jasne. Gdy ktoś zainteresowany jest płytami, do zalet  należy też i taka: można poznać alternatywne wersje okładek klasycznych albumów rockowych. Tych, które już od wielu lat mocno wpisane są w ikonografię popkultury (czy nawet stały się jednymi z jej bardzo charakterystycznych i niewątpliwie artystycznych przykładów).

Mało znane, inne okładki bardzo znanych płyt? Proponuję przekorne, niezbyt ważne odkrycia? Ale dlaczego nie popróbować? Tym bardziej, że można pofolgować wciągającej i zgoła detektywistycznej pasji. To nie rynek książki, gdzie wznowienia istotnych tytułów czy ich wydania z różnych krajów  zazwyczaj mają rozmaite okładki. Gdzie nie ma czegoś takiego jak intrygujące wyjątki. A wyjątki od tej płytowo-okładkowej reguły wierności niekiedy bywają naprawdę ciekawe. Nie tylko dla zaprzysięgłych fanów danego artysty.  Bywa, że łączy się z nimi jakaś godna uwagi historia. Albo zagadka. Albo po prostu chodzi o odmienny interesujący projekt graficzny.    

Do schyłku lat 60. liczne zachodnie kraje wydawały niektóre albumy anglosaskich zespołów ze światowej czołówki w okładkach o zmienionych projektach – z fonograficznych potentatów szczególnie celowała w tym Francja. Co prawda od końca 1965 roku, od Rubber Soul,  nie proponowano tam nowych projektów kopert  beatlesowskich longplayów (Beatles For Sale ukazało się jeszcze jako Les Beatles 1965 i z przyciętym zdjęciem z tytułowej strony), ale już Jimi Hendrix miał mniej szczęścia, wszystkie jego regularne longplaye ukazały się w zupełnie innych okładkach niż te angielskie lub z USA (inna sprawa, że dość efektownych). Albo taka grupa jak Iron Butterfly - jej najsłynniejszy album In-A –Gadda-Da-Vida, z 1968 roku, trafił na francuski rynek w kopercie, na której zamiast kolorowego zdjęcia z koncertu, znalazł się czarno-biały projekt z rysunkiem motyla, w sumie: niczym z opakowania zastępczego… We Francji, lecz i w szeregu innych krajów zachodniego świata, jeszcze przez kilka następnych lat zdarzały się też oszczędnościowe korekty oryginalnych projektów okładek i na przykład pierwsze wydanie  Led Zeppelin III nad Sekwaną ukazało się nie w rozkładanej okładce z obrotowym „elementem”, lecz w zwykłej kopercie, przyozdobionej ilustracją wziętą z tyłu pierwotnej okładki. Pisałem już zresztą o tej zmienionej francuskiej edycji na moim blogu (bo sam ją miałem). Nie pisałem, że  podobnie postąpiono w Brazylii, tyle że zamiast nowego, ascetycznego rozwiązania graficznego na odwrocie (jak to było u Francuzów), wprowadzono tam jedną z kolażowych  stron oryginalnego, rozkładanego środka. W kilku innych krajach Ameryki Łacińskiej przy okazji pierwszych wydań Led Zeppelin III dokonano zupełnie banalnego uproszczenia projektu: rezygnacja z kręcącego się elementu i pojedyncza koperta, z przekopiowaną pierwszą i ostatnią stroną „gatefoldu”. Natomiast w Argentynie napakowane ilustracjami, obracane kółko, które można w pierwotnym projekcie oglądać przez otworki wycięte w tytułowej stronie okładki „trójki” Zeppelina, zostało zamieszczone jako jedyna ilustracja na pierwszej stronie, na białym tle. Taka niespodzianka.

Ktoś zapyta: a czy zdarzało się, że klasyczne  albumy Led Zeppelin, ukazywały się w zupełnie zmienionych  okładkach? Tak! Może zaintrygować limitowane wydanie „dwójki” dla zachodnioniemieckiego klubu płytowego SR International (z estradowym zdjęciem zespołu na tytułowej stronie), lecz sztandarowym przykładem jest tu pierwsza turecka edycja Led Zeppelin II. Edycja dokonana na bieżąco, w 1969 roku,  przez  tamtejszą firmę Melodi Records, korzystającą z licencji  Atlanticu i jego loga (płyta zresztą ukazała się z numerem katalogowym SD 8236 - jak w tamtych czasach Led Zeppelin II w wielu krajach). Turecki „drugi Zeppelin” nie ma rozkładanej okładki, a jeśli chodzi o okładkową ilustrację: jej autorką jest współpracująca wtedy regularnie z Melodi Records graficzka Betul Atli (potem bardzo znana i utytułowana), mająca też na swoim koncie nowe okładki innych tak znanych albumów, jak wspomniane wyżej In-A-Gadda-Da-Vida Iron Butterfly czy Hey Jude Wilsona Picketta. Pierwsza turecka edycja Led Zeppelin II  nie ma na froncie przerobionego zdjęcia lotników z eskadry Manfreda von Richthofena, z doczepionymi główkami muzyków. Zamiast tego otrzymujemy utrzymany w dziwnym klimacie  portret kobiety z wzniesionymi rękami, między którymi widać trzy małe, nagie damskie sylwetki. Co w sumie  można uznać za jakąś przymiarkę do hipisowskiej sztuki, wtedy jeszcze na czasie. Na odwrocie znalazło się zaś czarno-białe zdjęcie zespołu z czasów powstawania debiutanckiego longplaya (wykorzystane też  w 1969 roku na odwrocie okładki pierwszej hiszpańskiej edycji zeppelinowej „jedynki”). A skąd decyzja o tak gruntownej zmianie opracowania graficznego? Dokładnie nie wiadomo. W internecie trafiłem na wpis jakiegoś zagranicznego fana, który stwierdza, że niektórzy podejrzewają, iż spowodował to związek pierwotnej ilustracji z I wojną światową, w której przecież Turcja wzięła udział jako sojusznik kajzerowskich Niemiec, z niekorzystnym dla siebie rezultatem. Z tym okładkowym refleksem Richthofena byłoby zbyt drażniąco? Kto wie, może to prawda? Jakiś decydent był aż tak przewrażliwiony?

Natomiast na pewno rezultatem działań oficjalnej, południowokoreańskiej cenzury  była zaskakująco zmieniona przez tamtejszego wydawcę okładka piątego longplaya Led Zeppelin, Houses Of The Holy. Dla urzędu niecenzuralne okazały „zmultiplikowane” dzieci na okładkowej fotografii – ich nagość. Album więc ukazał się w Korei Południowej z ilustracją na kopercie, wykorzystującą dwa fragmenty wnętrza okładki oryginalnego wydania. Rezultatem jest  pozbawiony ludzkiej obecności, niesamowity pejzaż. Jak z dziwnego snu. 

Tego typu atrakcji może dostarczyć surfowanie w sieci komuś zainteresowanemu płytową klasyką rocka. Chyba warto czasami pozwolić sobie na takie „marnowanie czasu”. Choć, oczywiście, także w przypadku tych edycji muzyka jest najważniejsza.             



Komentarze

  1. Panie Wiesławie, a ja jako dzieciak miałem w latach '80 radzieckie wydanie Led Zeppelin IV, z okładką "wyprostowaną ideologicznie", czyli przedstawiającą mężczyznę podczas zasłużonego odpoczynku, ćmiącego fajeczkę obok kanciapy, z wiązką chrustu leżącą obok. Czyli - zasłużony odpoczynek klasy robotniczej, a nie feudalno - kapitalistyczny wyzysk jak na oryginale :)
    Pozdrawiam Michał Soszyński

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim tekście zająłem się tylko wybranymi edycjami płyt Led Zeppelin ze zmienionymi okładkami. I to edycjami legalnymi. Wspomniane winylowe wydanie "Led Zeppelin IV" z ZSRR - z zaskakującą "impresją" na temat oryginalnej ilustracji - oczywiście widziałem. Jest to nielegalne dokonanie tamtejszej firmy AnTrop, z 1991 roku (tak przyozdobiony ów longplay ukazał się również w rozkładanej okładce, razem z pirackim wznowieniem "Houses Of The Holy", które uhonorowano niemalże powtórką prawdziwego projektu strony tytułowej). Także w 1991 roku, w mocno już pieriestrojkowym Związku Radzieckim, ukazał się po piracku na CD "Led Zeppelin IV", nakładem Ivi Records, z przerobioną okładką, lecz na czołówce mniej zmienioną względem oryginału niż w przypadku płyty AnTrop. W Polsce w 1990 roku doczekaliśmy się winylowych wydań "Led Zeppelin", "Led Zeppelin II" i "Led Zeppelin IV" (Polskie Nagrania na licencji Atlanticu), z wiernym odwzorowaniem oryginalnych projektów okładek. Tyle że drugi i czwarty Zeppelin trafiły do handlu w zredukowanych, pojedynczych kopertach, choć były też wykonane stosowne, rozkładane. Pisałem już o tym na moim blogu. Pozdrawiam.

      Usuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

Ważne rzeczy warto mówić. Rozmowa z Robertem Szymańskim.

- Rozmawiamy tuż po tegorocznym festiwalu opolskim. Wzięło w nim udział zaskakująco wiele zespołów z kręgu rodzimego rocka, nawet nadal punkowo-uderzeniowy Proletaryat, dla którego zresztą, mimo blisko czterdziestoletniej działalności, był to pierwszy występ na tej długowiecznej imprezie. Sobotni koncert okazał się bardzo udanym przeglądem dokonań rockowych weteranów, którzy w latach 80. tworzyli u nas estradową czołówkę, ich przeboje świetnie zniosły próbę czasu. Tytuł z pierwszej strony „Super Expressu”: Legendy rocka porwały Opole nie miał w sobie ani trochę przesady.

Coś ze mnie

Przyznam, że niemile zdziwiło mnie, gdy jeden z autorów polskiego „Metal Hammera” zaczął publikować bloki swych recenzji płytowych pod nagłówkiem Przesłuchanie. Akurat tak się składa, że ów nagłówek do prasy wprowadziłem już w pierwszym numerze „Tylko Rocka”, w 1991 roku. I pod tym nagłówkiem ukazywały się przez przeszło dekadę istnienia tego pisma, jak też ukazują się od 2004 roku na łamach „ Teraz Rocka ”, rezultaty moich rozmów z krajowymi muzykami rockowymi (choć był i Ray Manzarek). Rozmów o ważnych dla nich nagraniach i płytach (dodam, że zasadniczo tu chodzi o te zrealizowane przez innych artystów).