Przejdź do głównej zawartości

Podwójny nelson. Rozmowa z Grzegorzem Markowskim

Nie wszystko może być „perfect”, nawet gdy grupa tak właśnie się nazywa i z wielkim powodzeniem działa od kilku dekad. Jeden z najważniejszych zespołów polskiego rocka zakończył w tym roku działalność, ale nie mógł dokończyć pożegnalnej trasy z powodu koronawirusa. Jednak pandemia nie przeszkodziła niedawnej premierze pożegnalnego singla, Głos. Ja natomiast w drugiej połowie października namówiłem do zabrania głosu Grzegorza Markowskiego, frontmana legendarnej formacji. Oto zapis naszej rozmowy.

 1. NIEBYWAŁY TALENT

- W  październiku do sieci trafił pożegnalny singel Perfectu, Głos, w postaci teledysku, a potem  pojawił się jako CD, w limitowanym nakładzie. Nie ma w tekście tego waszego najnowszego utworu nic o zakończeniu działalności zespołu, ale  emanuje smutnym, przygnębiającym nastrojem. Choć  samo brzmienie nagrania może ucieszyć waszych fanów:  utwór jest udramatyzowany  całym spektrum twojego charakterystycznego  głosu (i  jest też gitarowa solówka Dariusza Kozakiewicza), a melodia ma ewidentnie  perfectowe zwroty. Można podejrzewać, że miałeś jakiś wkład w muzykę.

GRZEGORZ MARKOWSKI: Nie, Dario sam to skomponował… Choć oczywiście zdarzały się już kiedyś moje wspólne kompozycje dla Perfectu, ze świętej pamięci Andrzejem Nowickim.

-  Warto przypomnieć, że szereg utworów z albumów Geny i Śmigło to muzyka twojego autorstwa, potem też układałeś niektóre perfectowe piosenki, jak choćby Express czy Trzeba żyć.

GRZEGORZ MARKOWSKI: Wiesz, co mam wspólnego z Darkiem? Lubimy się jako ludzie i potrafimy się bardzo szybko porozumieć. My nauczyliśmy się siebie przez te lata! Darek zna moje możliwości, zna moją skalę głosu , a to jest ważne, bo nie muszę piłować na zasadzie „im wyżej, tym lepiej”. Niektórzy wokaliści śpiewają powyżej swojej naturalnej skali zupełnie niepotrzebnie. I zdarza się taka licytacja, kto wyżej zaśpiewa albo kto dłuższy dźwięk postawi. Natomiast w naszym przypadku  ważne jest, że Dario ma niebywały talent, jeśli chodzi o muzyczne podejście, myślenie, kolorystykę brzmienia. Kiedyś obaj pojechaliśmy do jakiegoś małego klubu wykonać akustycznie kilka piosenek i mieliśmy tak fantastyczne przyjęcie, że Darek na 12-strunowej gitarze grał numery Perfectu jakąś godzinę dwadzieścia! I w zasadzie zagrał na tym instrumencie wszystko, co powinno być w tych utworach! A wracając do Głosu – muszę przyznać się, że ja byłem inicjatorem tej akcji, tej „ostatniej piosenki”. Wiesz, gdyby może czas był inny, inne powietrze by na otaczało, to wolałbym utwór radosny, bo przeżyłem z Perfectem te blisko 40 lat bardzo kolorowo. Tych koncertów i tych wzruszeń była cała masa. Nie ma znaczenia, że czasami przychodziło potworne zmęczenie. Po prostu miałem fart w życiu! Bo w Amsterdamie czy Londynie słyszałem wielu zdolnych ludzi, śpiewających i grających na ulicy, a mnie się udało odnaleźć właściwe piosenki, właściwy czas, właściwych kolegów… i znaleźć się z nimi w miejscu, do którego przez te lata dotarłem z Perfectem. Mieliśmy na początku szczęście do Rysia Sygitowicza , który miał ogromny udział w muzyce pierwszego Perfectu, choć stał trochę w cieniu. Ale jeśli chodzi o pomysły , o aranżacje, to codziennie przynosił  pięć propozycji na każdą piosenkę! (był też w odrodzonym Perfekcie w latach 1993-97 – przyp. wk). Potem taką buńczuczność wniósł Andrzej Urny, który grał po śląsku, surowiej, ale też bardzo pięknie. Karakuł (Andrzej Nowicki – przyp. wk) był bardzo dobrym basistą i  również umiał wiele wnieść do zespołu. A w końcu wspaniale dźwignął  muzycznie to wszystko Dariusz…  Oczywiście w historii reaktywowanego w latach 90. Perfectu były jakieś drobne perturbacje, ale nie rozstawaliśmy się, tak jak to było w poprzedniej dekadzie, za Zbyszka Hołdysa. Niektórzy mówią, że pieniądze bardziej niszczą kapele niż alkohol, narkotyki. Jest w tym duża doza prawdy – pieniądze zawsze były namiętnością dużej części ludzi. A dziś to już jest cyrk pod tym względem. Może  się trochę chwalę, ale nie brałem nigdy reklam, żeby dodatkowo zarobić, a miałem z kilkanaście propozycji. Te pieniądze, które zarobił Perfect przez ostatnie dwadzieścia kilka lat, sprawiły, że jesteśmy ludźmi zamożnymi… Na bieżąco to mi absolutnie wystarczało, poupychałem też trochę w materace (śmiech). I teraz, jak idę do apteki, to nie boje się płacić rachunków (śmiech).

2. NIE CHCIAŁBYM TAK KOŃCZYĆ

- W jednym z niedawnych radiowych wywiadów Dariusz Kozakiewicz powiedział, że jego muzyka do Głosu była już gotowa na początku tego roku, ale Bogdan Olewicz szlifował długo, do czerwca, tekst.

GRZEGORZ MARKOWSKI: Dokładnie tak było.

- Piosenka podoba mi się, robi wrażenie i faktycznie pasuje do obecnych czasów, ale ciekawy jestem, czy nie było innych propozycji pożegnalnego utworu?

GRZEGORZ MARKOWSKI: Nie. No… padło hasło: może zrobić ostatni album? Ale na przygotowanie, nagranie i wypromowanie takiej płyty potrzebujemy  mniej więcej dwóch lat. A ja podjąłem decyzję odejścia z zespołu i już rok temu ogłosiłem ją w mediach (w listopadzie 2019 roku – przyp. wk). I mówiłem kolegom, żeby nie robić z tego pogrzebu, że  tylko chcę wcześniej uprzedzić o rozstaniu. Nie tylko ich, ale też wszystkich, związanych z zespołem, poczynając od Agnieszki Jaworskiej, która jako managerka prowadzi sprawy Perfectu. Postanowiłem, że trzeba to w końcu zamknąć.

- Z tym że pozostawiłeś muzykom grupy nazwę i wolną rękę co do dalszej działalności. Ale, jak już wiemy, odrzucili pomysł dopisania „dalszego ciągu”.

GRZEGORZ MARKOWSKI: Można to było ciągnąć, bo odchodzimy jeszcze pełni energii. Ale jak sobie tę granicę wyznaczyć? Dotrwać do kolejnej okrągłej rocznicy, bo to się dobrze sprzedaje medialnie i rynkowo?  Widziałem niedawno współczesny koncert Deep Purple…

- Pamiętam, że ostatnio w wywiadzie dla radia Zet też o tym wspomniałeś, nazywając ów występ, przy całym twoim szacunku dla warsztatu „purpurowych” muzyków, słabym widowiskiem.

GRZEGORZ MARKOWSKI: Dla mnie Deep Purple było symbolem tego, co nazywało się muzyką rockową w latach 70. Gdy wtedy słuchałem z płyty ich koncertu z Osaki (album Made In Japan – przyp. wk) to… wyginało kręgosłup! Człowiek był pełen zachwytu dla ich muzykalności, dla ich maestrii. A od jakiegoś czasu, także po obejrzeniu tego koncertu weteranów z Deep Purple, zacząłem bać się momentu, gdy będziemy na scenie po prostu pięcioma zmęczonymi starszymi panami… Dodam, że nikogo nie chcę tu potępiać. Może gdybym uprawiał inną muzykę, taką jak na przykład Leonard Cohen czy Bob Dylan, to może jest to jest godne wyjście - grać dalej. Ale przyznam, przykro też mi się zrobiło, gdy w zeszłym roku zobaczyłem Phila Collinsa podczas koncertu. Może tylko siedzieć przy mikrofonie i chodzi po scenie o lasce. Nie chciałbym tak kończyć! Poza tym zespół Pefect był ważny dla wielu ludzi, zawsze te sale były pełne. I nie chciałbym, aby z latami sale na naszych koncertach były coraz bardziej przetrzebione. Mam wrażenie, że nasyciliśmy już rynek wystarczająco.

3. BARDZO LUŹNE POMYSŁY

- Masz na swoim koncie solową płytę z 1987 roku, Kolorowy telewizor, bez Pefectu nagrałeś tak udane płyty jak  Markowski-Sygitowicz z 2010 roku, z pewną dawką twoich kompozycji, czy zeszłoroczna Droga, nagrana z córką Patrycją, z kompozycjami zaprzyjaźnionych muzyków, ale też okraszona twoim Kontrabluesem. Rok temu zapowiedziałeś karierę solową po odejściu z Perfectu. Co możesz  teraz dodać na ten temat?     

GRZEGORZ MARKOWSKI:  Dario ma pewne pomysły, a ja chętnie wezmę udział w jakichś projektach muzycznych. Ale wiesz, tak jednostkowo, po jednej piosence. W przypadku albumów rachunek ekonomiczny jest obecnie okropny – płyty się nie sprzedają! Ta ekonomia mnie już zmęczyła. Wokół są młodzi, mają swoje przeloty, swój internet – niech oni tworzą.  Jest masa dobrych dźwięków i młodych ludzi pełnych żaru. I takiego głodu muzyki… Nigdy nie wykonam piosenki z repertuaru Perfectu sam z innym składem, te piosenki niech inni sobie wykonują, a ja mogę na przykład brać udział w koncertach Patrycji. Chyba że Darek miałby czas i  trafiła się jakaś bardzo spektakularna okazja , to razem może wykonalibyśmy jakąś jedną pieśń Perfectu. Na pewno nie będę odcinał kuponów od mojej przeszłości z tym zespołem. To już raczej należałoby teraz zrobić swój własny nowy materiał i na nim się oprzeć, a nie śpiewać Autobiografię czy Nie płacz Ewka z jakimiś dziwnymi składami, w dziwnych miejscach, o dziwnej porze. Ja na razie nie jestem głodny muzyki. Chociaż… Darek Kozakiewicz ma już pomysł na zespół gitarowy, bo on nigdy nie przestanie myśleć o muzyce. On się budzi,  śniadanie, kawa, trzy fajeczki i… gitara do ręki! (śmiech). W związku z tym na pewno będzie coś robił, a ja, jak mówiłem, zawsze chętnie wezmę w tym udział. Ale na razie są to bardzo luźne pomysły.

- Jeżeli mógłbyś wykonać podczas koncertu tylko jeden utwór Perfectu, z waszych sztandarowych hitów, a miałbyś do wyboru Chcemy być sobą Hołdysa albo Niepokonanych Nowickiego-Olewicza, to na który byś się zdecydował?

GRZEGORZ MARKOWSKI: Wybrałbym Niepokonanych. A Chcemy być sobą… Pamiętam jak w początkach Perfectu pojechaliśmy na pierwszy ważny koncert - Rock Arena w Poznaniu. Wdarła się publiczność, dla której nie starczyło biletów, wybiła szyby,  była afera. A ja zaśpiewałem tę piosenkę jeszcze nie do końca przygotowaną  i miałem nawet do siebie pretensję, że nie jest to jeszcze wycyzelowane. Tym bardziej, że… nie widziałem w Chcemy być sobą jakiegoś wielkiego potencjału. Bardzo pomogła sytuacja w kraju, w którym było gęsto od  biedy, od braku perspektyw, od pieprzonego zamordyzmu. I przerobiono to sobie na „Chcemy bić ZOMO” i pofrunęło tak w ludzi, a Zbyszek Hołdys pokierować tym potrafił, bo to był czarodziej sceny, mag.  Natomiast Niepokonani to jest wielkie wyzwanie, przede wszystkim muzyczne, gdy się przyzwoicie zaśpiewa. Dopiero po takim zaśpiewaniu tego numeru wiedziałem, dlaczego Ewa Demarczyk – przepraszam, że pozwalam sobie  ją przywołać w takim kontekście – podobno mdlała po koncertach…

4. WYJĄTKOWO SIĘ BRZYDZĘ

- Pożegnalna piosenka Głos to powrót po dłuższej przerwie do współpracy z Bogdanem Olewiczem, długoletnim tekściarzem Perfectu, autorem słów Autobiografii i większości spośród największych przebojów grupy. Chodziło wam o taką klamrę?

GRZEGORZ MARKOWSKI: Oczywiście, że tak. Zrobiliśmy dwa albumy bez jego udziału (DaDaDam i Muzyka – przyp. wk), bo przyszedł chyba moment znużenia, wypalenia się naszych relacji. Tematy, które mu proponowaliśmy  sprawiały, że nie widziałem zachwytu w jego oczach tylko lekką dezaprobatę. I pomyśleliśmy sobie, że nic na siłę. W związku z tym na te ostatnie longplaye się z nim rozstaliśmy, ale pomyślałem, że jeśli ktoś ma z nami zamknąć te drzwi  z napisem „Perfect”, może być to tylko Bogdan. Był współtwórcą tego zespołu, pisał o rzeczach dla nas ważnych i ważnych dla publiczności. I pisał pięknie. Takie Obracam w palcach złoty pieniądz to dla mnie mistrzostwo świata, jeśli chodzi o tekst piosenki. I nie wyobrażałem sobie, aby kto inny niż Bogdan  mógł dla nas napisać taką modlitwę rockową na koniec, jak Głos.

- Wiadomo, że konsekwentnie tekstów nie piszesz, choć zdarzyło ci się popełnić autorskie Wyznanie lwa na płycie Geny. Ale też nie ma wątpliwości, że z zespołem wykonujesz cudze teksty, z którymi zawsze możesz jakoś się identyfikować.  Co do tekstu Głos: ostatnie słowa nagrane przez ciebie z Perfectem brzmią: by naprawić błędy za późno jest. Bardzo niepokojąco to brzmi. Może jakiś twój komentarz?

GRZEGORZ MARKOWSKI: Tu chodzi oczywiście  o błędy, które popełniamy jako ludzkość. Są te hasła, żeby ratować naszą planetę, a produkuje się miliardy plastikowych butelek. Widzę wokół taki koszmarny cynizm, taką głupotę. „Tylko moje życie, moje pokolenie – reszta mnie nie obchodzi”. To taki egoizm, którego wyjątkowo się brzydzę. Ja całe życie starałem się  tak działać, aby nie pozostawiać za sobą  ani smutnych, ani płaczących ludzi. Brzmi to może buńczucznie, ale w promieniu 500 metrów wokół miejsca, gdzie mieszkam, ma być bezpiecznie, normalnie!  W związku z tym zawsze bolała mnie bardzo ta ludzka krótkowzroczność, ta skretyniała polityka. Jak dziś patrzę na przywódców, to jestem przerażony, jak małe mózgi rządzą światem.

5. CO MOŻNA ZROBIĆ?

- Perfect miał swoje koncertowe preferencje – bazował na zestawie największych przebojów. A co sądzisz o albumach twojej grupy? Do których wracasz najchętniej jako słuchacz?

GRZEGORZ MARKOWSKI: Wszystkie płyty Perfectu są mi bliskie. Oczywiście pierwszy longplay (Perfect z 1981 roku – przyp. wk) to defloracja, którą się pamięta całe życie (śmiech). I tak ładnie powiedział Rysio Rynkowski o tej płycie: Gdziekolwiek spadła igła gramofonu – tam był hit. W związku z tym ten album to było jeszcze większe przeżycie. Podobno sprzedało się około miliona egzemplarzy... Ale nagraliśmy też taką płytę jak Schody. Smutną i mało popularną,  bardzo ważną i bardzo wartościową. Nie ma tam żadnego hitu, jednak jest to, co było wtedy w aurze, to światowe przerażenie, że nie wiadomo co się stanie po ataku na World Trade Center, że pachnie trzecią wojną światową… (album wydany z dużym poślizgiem czasowym, w 2004 roku – przyp. wk). Ale też bardzo sobie cenię płytę Symfonicznie. Bardzo lubię płytę Muzyka, która jest akustyczna i przy której namawiałem Darka, żeby to zrobić inaczej niż wszyscy. Bo wszyscy nagrywali na akustyczne albumy nowe wersje swoich znanych utworów, czyli po prostu zmieniali gitary elektryczne na akustyki, dając numerom niby inną oprawę. Był w światowym show businessie ten ciąg koncertów nagrywanych unplugged, niektórzy wychodzili z tego obronną ręką, jednak zazwyczaj były one do dupy. Prosiłem więc Darka, żeby zrobić płytę akustyczną, ale z nowymi utworami, też granymi rockowo.

- Może porozmawiajmy teraz o twojej kondycji wokalnej, która nadal robi wrażenie świetnej.

GRZEGORZ MARKOWSKI: To ogromny przywilej dany przez naturę, że mimo upływu lat ta sama barwa głosu pozostaje.  A też ważna jest kwestia intensywności pracy. Przecież te struny głosowe można zmęczyć! Wiem, co to mięśnie, bo 30 lat chodziłem na siłownię.  I nawet dziś zszedłem do piwnicy i wziąłem do rąk hantle (śmiech). I jak ten mięsień w gardle będzie sforsowany, zalewany wódeczką, atakowany gęstym mówieniem to może zacząć słabnąć, siadać. Pamiętam koncert Aerosmith w Warszawie sprzed lat: czekałem na te drapieżne dźwięki Stevena Tylera, a on to wszystko omijał, bo byli już jakiś czas w trasie. Tyle że my, Perfect, grywaliśmy więcej koncertów w tym samym czasie… Trochę się zużywaliśmy, żeby zarobić na życie.

- Czy masz już jakąś wizję swojej działalności solowej? Jak będzie intensywna?

 GRZEGORZ MARKOWSKI: Już chyba nigdy nie będę tak intensywnie koncertował jak z Perfectem. Pamiętam, zdarzyło mi się, że po kilku koncertach dla Polonii brytyjskiej byłem tak zmęczony, że  to już musiało być niesamowicie widoczne na mojej mordzie, bo gdy siedziałem na lotnisku Heathrow i  ktoś mnie stuknął w plecy, a ja odwróciłem się, to ten ktoś powiedział: O, przepraszam, myślałem, że to Grzegorz Markowski (śmiech). Wizja „działalności solowej” jest, napisałem sobie scenariusz… tylko, że jest on weryfikowany przez życie.

- Czyli przez pandemię koronawirusa.

GRZEGORZ MARKOWSKI. Tak. W związku z tym, co można zrobić? Ponad 30 tysięcy biletów sprzedanych na trasę pożegnalną Perfectu  tej jesieni, a zagraliśmy tylko dwa koncerty w Krakowie, w Tauron Arenie,  w początku października. Z powodu wprowadzonych ograniczeń zostały nam do zagrania Gdańsk, Poznań, Gliwice, Wrocław. A i tak musieliśmy dzielić te koncerty na pół, żeby co drugie miejsce na widowni było puste – co rzutuje na sytuację finansową, bo przecież za każdym razem trzeba płacić za telebimy, nagłośnienie, ochronę… Sytuacja w kraju gwałtownie się pogorszyła , w związku z tym zdecydowaliśmy, że bilety zachowają ważność także w przyszłym roku. Jeżeli Bóg i natura pozwolą, to w 2021 roku może zagralibyśmy wielki, pożegnalny koncert  z kimś zaproszonym z Zachodu, z ważnym, fajnym rockmanem.  Jest  pomysł, żeby taki jeden duży koncert zagrać zamiast tych, które  jeszcze się nie odbyły, bo są poblokowane. Żeby ludzie, którzy jeszcze nie chcą oddać  biletów, po raz ostatni mogli nas zobaczyć na scenie…

6. MUSI BYĆ AUTENTYCZNE

- Co żona i córka sądziły o twojej decyzji odejścia z Perfectu?

GRZEGORZ MARKOWSKI: Obie wiedziały, że będzie ten moment krytyczny. Ale tak się czuję! Można powiedzieć, że po prostu zamykam pewien etap życia, że będą  potem jakieś występy, udziały. Jednak zamknąć za sobą  kilkadziesiąt lat swojego świata, w którym było się całą dobę, bo cały czas myślało się o zespole, projektach, wyjazdach, promocji… To co innego! Szczerze mówiąc to dla mnie sytuacja okropna. Czuję się fatalnie wiedząc, że to jest koniec zespołu, a jeszcze nakłada się na to obecna, nienormalna sytuacja związana z pandemią. Taki „podwójny nelson”, ale próbuję nie topić tego żalu w alkoholu.

- A czy nie pojawił się pomysł, aby Perfect powracał co jakiś czas. Powiedzmy – megakoncert raz do roku czy dwóch, jakieś nagranie od czasu do czasu?

GRZEGORZ MARKOWSKI: Faktycznie pojawiły się różne scenariusze. Ja – uważam – nie miałem prawa powiedzieć zespołowi „Koniec!”. Koledzy stwierdzili, że beze mnie nie chcą działać jako Perfect, Darek Kozakiewicz  mawia: Grzegorz, a kto z młodych miałby teraz wykonać „Autobiografię” czy „Niepokonanych”? Akurat w przypadku tego rodzaju numerów faktycznie to byłby jeden wielki fałsz, nawet, gdyby ktoś bardzo sprawny się za to wziął. I rzeczywiście był pomysł Agnieszki Jaworskiej, żeby raz do roku robić duży koncert Perfectu, zapraszając gości. Nie chciałbym jednak, żeby skończyło się to tak, że za rok ktoś położy na stole dużą torbę pieniędzy i zorganizuje nam serię  okazjonalnych koncertów.

- Szereg zespołów rockowych ze światowej czołówki z powodu  świetnego przyjęcia „pożegnalnej trasy” zmieniało decyzję. I potem znów proponowały trasy „zwyczajne”. Koronne przykłady  to Sciorpions czy Deep Purple.  

GRZEGORZ MARKOWSKI: Dla mnie to jest śmieszne. I unikałbym takich sytuacji. Ale co nam przyniesie przyszłość, jakie niespodzianki – oczywiście nie potrafię powiedzieć. To, co zawarliśmy w zespole Perfect w dźwiękach, w tylu płytach, w koncertach, których było ponad 100 rocznie – to było dawanie z siebie wszystkiego, co najlepsze. Ale doszedł wiek, a to wszystko trzeba wykonywać z pasją. Gdybyśmy mieli tylko repertuar podobny do Nie płacz Ewka, może dałoby się jeszcze bronić przez dwa lata czy pięć. Ale jak się ma w repertuarze Idż precz, Niepokonanych, Nieme kino – wszystko to trzeba wywalić z serca, z flaków. To musi być autentyczne.

- Latem  2016 roku w wywiadzie dla „Teraz Rocka” opowiadałeś mi po trochu o wszystkich utworach Perfectu, które trafiły na wydany wówczas dwupłytowy  album The Greatest Hits. O kończącym tę kompilację utworze Odnawiam dusze, powiedziałeś: Ten numer w zawoalowany sposób mówi o tym, że śpiewając daję ludziom piękne momenty , słuchając piosenek „odnawiają sobie dusze”. Dostajemy takie kartki, maile od słuchaczy: „Pobraliśmy się, mamy dziecko, a przy tej waszej piosence się kochaliśmy…” Czyli, że tak działam na ludzi jak afrodyzjak, czyli że mogę rzucać jakieś promyki szczęścia. Bardzo się z tego cieszę. Kiedy twoi słuchacze mogą się spodziewać kolejnego „promyka szczęścia” od ciebie?

GRZEGORZ MARKOWSKI: Najchętniej wtedy, gdy będzie już szczepionka na koronawirusa i uspokoi się sytuacja wokół. Myślę, że będzie to tak zapładniające uczucie, że przystąpię od razu do muzycznego działania, mając swoje pomysły i głównie opierając się na Darku, który jest mi bardzo bliski muzycznie. Będzie jeszcze czas na przepiękne dźwięki.

 


Było i takie moje spotkanie z Niepokonanym. Z Grzegorzem Markowskim podczas dorocznej imprezy „Tylko Rocka”, grudzień 1999. Uchwycił nas Darek Kawka.

Komentarze

  1. Znakomity, dogłębny wywiad wyjaśniający wiele spraw. Szkoda tylko, że nie padło pytanie o Piotra Szkudelskiego, który wycofał się z pożegnalnej trasy koncertowej i ostatnie występy odbędą się bez jego udziału.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ze słowami Pana Grzegorza o Deep Purple całkowicie się zgadzam.
    Była mowa coś więcej o płycie "Kolorowy telewizor"? Może Grzegorz Markowski skoro kończy karierę w Perfect to może zwróciłby uwagę na tą świetną płytę? Mile widziane byłoby wydanie na CD.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem na rozmowę o "Kolorowym telewizorze" nie starczyło już czasu.

      Usuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na zdrowie” wypiją wszyscy. Rozmowa z Wojciechem Wojdą.

Podobno osoby urodzone 28 grudnia dzięki gorliwości, wytrwałości i umiejętności koncentrowania się na swej pracy mogą liczyć na powodzenie.   Nie jestem jakimś zwolennikiem astrologii, ale skoro tak uważał Jan Starża Dzierżbicki prezes przedwojennego Polskiego Towarzystwa Astrologicznego, niekwestionowany autorytet… Ktoś, kto w czasach, gdy jeszcze nie było na świecie największych klasyków rocka, przypisał osobom urodzonym 8 grudnia jak Jim Morrison,   frontman The Doors, zdolności muzyczne i zbyt silne poczucie niezależności , osobom urodzonym 9 października   jak John Lennon – umysł czujny, ostry, oryginalny i bardzo aktywny , zaś tym, którzy przyszli na świat 19 stycznia jak Janis Joplin -   charakter niezależny, obdarzony wiarą w siebie, nieraz ekscentryczny… Mój rozmówca urodził się właśnie 28 grudnia i – jak sądzę – faktycznie może mówić o życiowym powodzeniu. Od przeszło   30 lat jako śpiewający frontman i współautor repertuaru z powodzeniem prowadzi zespół Farben   Lehre, mają