Przejdź do głównej zawartości

Zeppelinowe zagadki

Czego w tym necie nie ma! Szukaj uparcie, a znajdziesz przedziwne, interesujące rzeczy dla płytomaniaków… Jakiś czas temu pisałem na moim blogu o nietypowych, zmienionych – i to w legalnych wydaniach  – okładkach klasycznych albumów rockowych, koncentrując się na Led Zeppelin. Pisałem o zaskakujących kopertach tureckiego Led Zeppelin II i południowokoreańskiego Houses Of The Holy. Wracam teraz do zeppelinowo-okładkowego tematu, bo ostatnio ku mojemu zdumieniu odkryłem w sieci, że w Indiach pierwsze wydanie Led Zeppelin IV miało zupełnie inny projekt graficzny niż ten, który wszyscy tak dobrze znamy.

Front w ciemnobrązowym kolorze, bez ilustracji. Na górze cztery symbole, jakie wybrali sobie muzycy grupy (i trafiły na „zwykłe” wewnętrzne koperty tej niezwykłej płyty). A na dole frontowej strony okładki napisane fantazyjnym liternictwem „Led Zeppelin”, nie kojarzącym się z użytym na wcześniejszych albumach zespołu, z wkopiowanym logiem wytwórni Atlantic i dodanym „4”. Rewers – zredukowanej do pojedynczej - koperty tej indyjskiej edycji wypełnił natomiast tekst Stairway to Heaven, zreprodukowany z normalnego wydania. Tak to ktoś zaszalał nad Gangesem, gdy -  przypomnę tym, którym zeppelinowe tematy są obce – gitarowemu szefowi grupy, Jimmy’emu Page’owi, zależało nie tylko na rozkładanej okładce z intrygującymi ilustracjami, ale też, może nawet przede wszystkim -  bez nazwy zespołu w jakimkolwiek miejscu! Bez takiej formy autoreklamy! Bez marki, jaką zapewniły wcześniej trzy powalające albumy! Co wymusił na Atlanticu! Choć reprezentanci wydawcy rwali włosy z głowy, obawiając się o rynkowe losy tak „utajnionej” edycji. Jak błyskawicznie okazało się – niepotrzebnie. Okazało się, że to zeppelinowy hit nad hitami: Black Dog, Stairway To Heaven i tak dalej. Zresztą nazwiska autorów repertuaru i producenta muzycznego – kolejny raz Page właśnie – nie pozostawiały wątpliwości, że oto ukazał się tak niecierpliwie oczekiwany przez słuchaczy „czwarty Led Zeppelin” (który zresztą o mało co nie przyjął formy zestawu czterech małych płyt, bo i takie szaleństwo edytorskie chodziło po głowie Jimmy’emu Page’owi). No ale aby się zorientować trzeba było postudiować wewnętrzną kopertę albumu i nalepkę na płycie (inna sprawa, że dość szybko dodano tam nazwę zespołu). 

Ciekawy jestem miny Page’a, gdy zobaczył niektóre z południowoamerykańskich wydań swego muzycznego arcydzieła. Otóż pierwsze wydanie kolumbijskie ma na frontowej stronie okładki dostawione duże niebieskie litery „Led Zeppelin” i jeszcze dopisek mniejszymi, czarnymi „vol. 4”.  A z tyłu koperty, także zredukowanej do pojedynczej, wkopiowane zostały w drugą część okładkowego zdjęcia tytuły utworów, zaś nad nimi mamy tym razem czarne „Led Zeppelin”.

Natomiast wydanie z Peru to dopiero numer… Oryginalne okładkowe zdjęcie, w centralnym miejscu z  obrazem przedstawiającym starca dźwigającego chrust, uzupełnione zostało na dole  o coś, co też  wygląda jak tytuł płyty… A jest już bezwstydnie reklamowym nadrukiem: „The New Led Zeppelin Album”. Oj, musiało to zdenerwować lidera grupy, który chciał działać tak bardzo niekonwencjonalnie. Ale może,  zaabsorbowany oszałamiającą, światową karierą Zeppelina, nie miał czasu (i ochoty) śledzić, co robią lokalne oddziały Atlanticu w tak peryferyjnych dla przemysłu płytowego krajach…

A teraz w  ramach postscriptum: małe uzupełnienie do tematu okładka Led Zeppelin III. W krajach, w których wydawano utwory Zeppelina na singlach (w rodzimej Wielkiej Brytanii na mocy decyzji grupy to się nie zdarzało…), na kopertę singla pilotującego „trójkę” – zawierającego Immigrant Song i Hey Hey What Can I Do – trafiły te same, kolisto przycięte portrety muzyków, które można było zobaczyć na okładce pierwszego francuskiego wydania wspomnianego longplaya. Z tym, że na przykład w Danii zdjęcia te nie były czarno-białe a w kolorze sepii.

I tyle tym razem dla zeppelinowych maniaków. Do których nie wstyd należeć, biorąc pod uwagę znaczenie tej grupy w historii rocka. Znaczenie, które z biegiem lat ani trochę nie maleje. Bywają w muzyce rockowej, uważanej przez wielu za dość ulotną, i takie cuda.


 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

Ważne rzeczy warto mówić. Rozmowa z Robertem Szymańskim.

- Rozmawiamy tuż po tegorocznym festiwalu opolskim. Wzięło w nim udział zaskakująco wiele zespołów z kręgu rodzimego rocka, nawet nadal punkowo-uderzeniowy Proletaryat, dla którego zresztą, mimo blisko czterdziestoletniej działalności, był to pierwszy występ na tej długowiecznej imprezie. Sobotni koncert okazał się bardzo udanym przeglądem dokonań rockowych weteranów, którzy w latach 80. tworzyli u nas estradową czołówkę, ich przeboje świetnie zniosły próbę czasu. Tytuł z pierwszej strony „Super Expressu”: Legendy rocka porwały Opole nie miał w sobie ani trochę przesady.

Coś ze mnie

Przyznam, że niemile zdziwiło mnie, gdy jeden z autorów polskiego „Metal Hammera” zaczął publikować bloki swych recenzji płytowych pod nagłówkiem Przesłuchanie. Akurat tak się składa, że ów nagłówek do prasy wprowadziłem już w pierwszym numerze „Tylko Rocka”, w 1991 roku. I pod tym nagłówkiem ukazywały się przez przeszło dekadę istnienia tego pisma, jak też ukazują się od 2004 roku na łamach „ Teraz Rocka ”, rezultaty moich rozmów z krajowymi muzykami rockowymi (choć był i Ray Manzarek). Rozmów o ważnych dla nich nagraniach i płytach (dodam, że zasadniczo tu chodzi o te zrealizowane przez innych artystów).