Przejdź do głównej zawartości

Prawie trzysta złotych

Co się dzieje? Niedawno w dziale płytowym jednej z dużych sieci handlowych – nazwę ją „M” - kupiłem znajomemu w prezencie winyl Led Zeppelin III i zapłaciłem 59, 90 zł. W takiej samej cenie były inne czarne płyty Zeppelinów – Coda i In Through The Out Door. W tym samym stołecznym centrum handlowym, w sklepie innej sieci, powiedzmy „E”, zazwyczaj mającej trochę wyższe ceny, jeśli chodzi o fonograficzne dobra, zobaczyłem ten sam longplay, lecz już dramatycznie droższy, za 169,90. Natomiast wydanie dwupłytowe, z dodanym longplayem z ciekawostkami z sesji, było za 250 zł (minus ów „obowiązkowy” grosz, gwarantujący dezorientujące dziewiątki na końcu ceny) .

Nieco mniej kosztowały inne albumy zespołu Jimmy’ego Page’a, jednopłytowe – jak w oryginale. Jednak trzeba było na każdą z nich wyłożyć sto kilkadziesiąt złotych. Czyli co? Konkurenci z „M” po prostu wyprzedają się i stąd sympatycznie niskie ceny? Na to zresztą wskazywałaby niedawna częściowa likwidacja działu płytowego w sklepie tej sieci w innym warszawskim centrum handlowym. Usunięto regały z albumami CD, a oferowana ilość winylowych longplayów zmniejszyła się o połowę (w ogóle coraz mniej płyt w zwykłych stoiskach wszystkich warszawskich sklepów AGD-elektroniczno-"życiowych", które także prowadziły taki asortyment!) . Większość Polaków słucha disco polo ze swoich telefonów – niech już tak będzie, takie czasy, ale dlaczego nie ma wyboru, dlaczego utrudnia się dostęp do innej muzyki rozrywkowej ? Powtórzę też pytanie, które zadaję od dawna: dlaczego nie mogą współistnieć na rynku różne nośniki muzyki? I dlaczego moda na płyty winylowe zakończyła się dla show businessu bezlitosnym drenowaniem kieszeni klientów? Co to za traktowanie słuchaczy, potencjalnych nabywców? 

Wracając do coraz droższych płyt. W ostatnich kilkudziesięciu latach albumy Beatlesów zawsze i wszędzie, w każdym kraju, należały do najdroższych. Więc nie dziwią mnie - i to w zazwyczaj tańszej sprzedaży internetowej - ceny po 125,99 zł za poszczególne ich albumy na winylu. Ale już cenę Abbey Road, zdecydowanie wyższą, choć to nie dwupłytowy album – 154,99, trudno mi zrozumieć. A że to jedna z najlepszych płyt Liverpoolskiej Czwórki? Na tej zasadzie The Dark Side Of The Moon Floydów powinien kosztować dwa razy więcej niż ich inne longplaye… I nie pamiętam aby dotąd coś takiego było w takim zakresie praktykowane przy sprzedaży płytowego katalogu rockowych klasyków (ściślej biorąc: na półkach sklepów sieci „E” zdarzają się kilkuzłotowe różnice między niektórymi beatlesowskimi tytułami na CD). Dziwić też może sztucznie wyśrubowana cena specjalnego wydania Abbey Road: zremiksowana wersja albumu na jednym longplayu, plus dwa longplaye z innymi wersjami utworów z tejże sesji kosztują – bagatela! – blisko 400 zł. Natomiast mogę zrozumieć, że także rockowe modne nowości nie mają przystępnych cen. Biznes to również korzystanie z okazji. Na longplay Maneskin, tegorocznego włoskiego objawienia - Teatro D’ira wydać trzeba 111,99. Ale że tak drastycznie podjechały ceny niektórych polskich klasycznych tytułów na winylu? Debiutancki longplay Breakoutu, Na drugim brzegu tęczy, bywa już oferowany za 163,90. Na szczęście wersję CD można jeszcze trafić za 28,99, a breakoutowe Karate na winylu za 78,99. Pytanie, jak długo?. A tak zachwalane, lansowane albumy w formie mp3 coraz częściej okazują się droższe od srebrzystej płyty! W przypadku dyskografii Breakoutu za longplay w tej wirtualnej postaci trzeba wyłożyć w sieci 32,99, czy to za klasyczny Blues, czy za mniej znaczący ZOL. Zaś już smakosze amerykańskiego rocka mają zupełnie ciężko – na przykład Easter Patti Smith na mp3 w tym samym, wiodącym na rynku sklepie internetowym kosztuje 45,99 zł (na winylu też nie tanio: 125,90, a kilka lat temu kupiłem córce tę płytę za połowę tej ceny…) Przyznać jednak muszę, że ostatnio już swego rodzaju szok przeżyłem stykając się w tymże sklepie z ceną winylowego wydania płyty Astigmatic Krzysztofa Komedy. Ni mniej ni więcej tylko 299 zł! To płyta powszechnie uważana za najważniejszą z dziedzictwa polskiego jazzu, bardzo wysoko oceniana także przez anglosaskich recenzentów (choćby ta opinia z The Penguin guide to jazz on CD: permanent masterwork), ale w tym przypadku trudno mi oprzeć się wrażeniu, że ktoś zaszalał. Jest jeszcze dostępne specjalne tłoczenie na kolorowym winylu i mimo mocno limitowanego nakładu kosztuje niespełna 100 zł. Czyli trzeba się spieszyć z zakupem. A jeśli ktoś potrzebuje Astigmatic Komedy na CD, na zakup fabrycznie nowego egzemplarza w internecie wystarczy mu 28,99. Uważane od lat za jeden z kilku najlepszych longplayów polskiego jazzu, z czym całkowicie się zgadzam, Winobranie Zbigniewa Namysłowskiego, można kupić na czarnej płycie za blisko 80 zł. Jeszcze… Bo pewnie, gdy dotłoczą nowy nakład, cena poszybuje w górę jak w przypadku Komedy.

Rodzime jazzowe arcydzieło i przykra literówka na okładce. Pierwsze wydanie Astigmatic Krzysztofa Komedy z 1966 roku (i kilka następnych) miało na tytułowej stronie okładki informację: presentet by QUINTET , gdy powinno być „presented”. No ale w odbiorze muzyki oczywiście nic a nic to nie przeszkadzało.

Komentarze

  1. Panie Redaktorze, literówkę zawiera też napisany przez Pana wers wyżej tytuł płyty. Jest Astgmatic, gdy powinno być Astigmatic. Ale w odbiorze tekstu to nie przeszkadza, bardzo słuszne spostrzeżenia z sieci marketowych.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

Ważne rzeczy warto mówić. Rozmowa z Robertem Szymańskim.

- Rozmawiamy tuż po tegorocznym festiwalu opolskim. Wzięło w nim udział zaskakująco wiele zespołów z kręgu rodzimego rocka, nawet nadal punkowo-uderzeniowy Proletaryat, dla którego zresztą, mimo blisko czterdziestoletniej działalności, był to pierwszy występ na tej długowiecznej imprezie. Sobotni koncert okazał się bardzo udanym przeglądem dokonań rockowych weteranów, którzy w latach 80. tworzyli u nas estradową czołówkę, ich przeboje świetnie zniosły próbę czasu. Tytuł z pierwszej strony „Super Expressu”: Legendy rocka porwały Opole nie miał w sobie ani trochę przesady.

Coś ze mnie

Przyznam, że niemile zdziwiło mnie, gdy jeden z autorów polskiego „Metal Hammera” zaczął publikować bloki swych recenzji płytowych pod nagłówkiem Przesłuchanie. Akurat tak się składa, że ów nagłówek do prasy wprowadziłem już w pierwszym numerze „Tylko Rocka”, w 1991 roku. I pod tym nagłówkiem ukazywały się przez przeszło dekadę istnienia tego pisma, jak też ukazują się od 2004 roku na łamach „ Teraz Rocka ”, rezultaty moich rozmów z krajowymi muzykami rockowymi (choć był i Ray Manzarek). Rozmów o ważnych dla nich nagraniach i płytach (dodam, że zasadniczo tu chodzi o te zrealizowane przez innych artystów).