Przejdź do głównej zawartości

Jest w moim filmie sobą. Rozmowa z Mariuszem Wilczyńskim

Poznaliśmy się u Tadeusza Nalepy. Odwiedził Tadeusza w jego kawalerce na warszawskim  Żoliborzu, gdy akurat nagrywałem z Nalepą kolejny fragment mojego wywiadu-rzeki, który stał się główną częścią książki Breakout absolutnie. Od razu zorientowałem się, że znają się świetnie, zrobił na mnie wrażenie fana Nalepy, a wyglądał niczym muzyk z jego zespołu. Gdy w 2007 roku, po śmierci Tadeusza, przygotowywałem drugie, poszerzone wydanie Breakout absolutnie, Mariusz Wilczyński, bo to o niego chodzi, był już autorem projektu graficznego albumu Nalepy Najstarszy zawód świata i zrealizował  teledysk do utworu Dlatego głupku jesteś sam, promującego to wydawnictwo. A przede wszystkim ten absolwent łódzkiej ASP, malarz i performer, zdążył zdobyć międzynarodowy rozgłos jako autor filmów animowanych, mający własny styl i wprowadzający nowe środki wyrazu. Twórcza wena i dobra passa nie opuściły Wilczyńskiego do tej pory. Ale w krótkim dodatku, który zamyka niedawny dodruk trzeciego, poszerzonego wydania mojej książki, mogłem tylko odnotować – poparte prestiżowymi nagrodami w kraju i za granicą  - niebywale festiwalowe sukcesy jego najnowszej, już pełnometrażowej animacji z 2020, Zabij to i wyjedź z tego miasta. Filmu z muzyką Tadeusza Nalepy (za którą Nalepa otrzymał tak cenioną nagrodę Polskiego Orła 2021). Tym bardziej więc nie wyobrażałem sobie, abym nie przeprowadził z Mariuszem Wilczyńskim długiego wywiadu na moim blogu. Oto autoryzowany zapis naszej rozmowy z końca marca. 

 

NIE WIEM, CO CHCIELIŚMY ZABIĆ

- Tytuł twojego najnowszego filmu, odnoszącego takie sukcesy – i pięknie przypominającego o twojej przyjaźni z Tadeuszem Nalepą - jest trawestacją tytułu powieści Bogdana Loebla. Wydanej w 1979 roku Zabij ją i wyjedź z tego miasta. Podejrzewam, że gdyby nie długoletnia spółka autorska Tadeusza Nalepy z Bogdanem Loeblem rzecz mógłbyś zatytułować inaczej.   

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Rzeczywiście, ma to takie proste wyjaśnienie. W wieku kilkunastu lat byłem fanem Breakoutów. I także tej stylistyki, jaką miały teksty Loebla, które pisał dla zespołu Tadeusza Nalepy. Razem z kilkoma przyjaciółmi nawet „mówiłem Loeblem”. Stąd było: „Podejdź do tablicy i wytrzyj ją dziś…” I tak dalej. Wspomniana książka, mówiąc szczerze, nie należy do moich ulubionych książek Loebla, ale tytuł zawsze bardzo mi się podobał. Pamiętam, jak z moim już, niestety, nie żyjącym przyjacielem, Krzysztofem Kędziakiem, chodziliśmy po mieście – wtedy: dwóch nastolatków - i zabawialiśmy się w przerabianie zdań na „Breakoutowe”,  nuciliśmy też sobie: Zabij to i wyjedź z tego miasta... Wtedy to jeszcze nic istotnego dla mnie nie znaczyło, nie wiem, co chcieliśmy zabić (śmiech). 

- Do twojego obrachunkowo-wspomnieniowego filmu, o szczególnej, „dziwnej” atmosferze tytuł ten pasuje idealnie.

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Ale jak zaczynałem pracę nad tym filmem, to nawet nie byłem pewien, ile będzie w nim muzyki Tadeusza! Zgodził się na wykorzystanie swoich utworów, jednak na przykład miało być jeszcze trochę muzyki Petera Greena, którego tak cenił.

- Tadeusz Nalepa zdążył wyrazić zgodę na wykorzystanie swojej muzyki, bo podobno zacząłeś tworzyć film już kilkanaście lat temu.

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Tak, jakiś rok przed odejściem Nalepy. Nawet, z myślą o filmie, podegrał mi coś na gitarze.

- Od razu się zgodził na taki swój udział?

MARIUSZ WILCZYŃSKI: To się odbyło bardzo naturalnie. Miał pewien dystans do mojego projektu, podchodził do tego na zasadzie – „no, rób to…” Można jednak powiedzieć: dał mi swoje błogosławieństwo. Ale nie tak miało być - potem miał jeszcze żyć! Rozmawialiśmy o moim filmie u niego w domu, a że pod ręką miał gitarę, magnetofon to podegrał. Później dostałem też od Piotra Nalepy [syn Tadeusza, a także przez szereg lat muzyk jego zespołu – W.K.] taką perełkę, jak nigdy nie upubliczniony fragment koncertowy Dzisiejszej nocy, czyli Breakout chyba z 76 roku.

 

WSIADŁEM W POCIĄG

- 20 marca podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu wziąłeś udział w  koncercie B.L.UES Mai Kleszcz i Wojciecha Krzaka, z okazji zbliżających się 90. urodzin Bogdana Loebla. Wystąpiłeś z animacjami na żywo, które są od lat twoją specjalnością, jeśli chodzi o performerski nurt twojej twórczości. Tłumaczyłeś, że zrobiłeś to z miłości do Nalepy i z ogromnego szacunku dla Bogdana. Jak poznałeś Tadeusza Nalepę? Jak pojawiła się ta wielka fascynacja jego osobą i twórczością?

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Poznałem go, gdy miałem  kilkanaście lat. Tadeusz był dla mnie, chłopaka z Łodzi, bardzo tajemniczą postacią. Raz na rok wychodziła płyta, na okładce której Breakouci wyglądali odmiennie niż wszyscy inni z naszej ówczesnej estrady. Zespół też brzmiał inaczej. I właściwie tylko tyle wiedziałem. To były zupełnie inne czasy niż dziś, prawie nic nie było wiadomo o życiu pozaestradowym, prywatnym artystów. Wiedziałem jedynie, że Nalepa jest z Rzeszowa, że Mira Kubasińska chyba jest jego żoną… Zrobiłem tak: zadzwoniłem do centrali telefonicznej do Rzeszowa i gdy po długim czasie miałem w końcu na linii ten Rzeszów, zapytałem pani telefonistki po drugiej stronie, czy mogłaby połączyć mnie z Tadeuszem Nalepą (śmiech). Powiedziała mi, że ten pan już w Rzeszowie nie mieszka, ale że może mnie połączyć z jego ojcem. Połączyła, a ja przedstawiłem się i chcąc być skuteczny, skłamałem, że kończę szkołę filmową w Łodzi i że chciałbym zrobić o Tadeuszu Nalepie film dokumentalny. A jego ojciec na to, iż Tadeusz nie ma telefonu, natomiast adresu podać mi nie może. Z tym że jak syn wróci za miesiąc z koncertów to go zapyta i da mi odpowiedź. Najwyraźniej  kłamstwo, że jakiś student chce zrobić o Nalepie film dyplomowy, zadziałało, bo Tadeusz się zgodził i dostałem jego adres w Józefowie pod Warszawą. Wsiadłem w pociąg - jeden, drugi i dotarłem do Józefowa, na Noakowskiego. 

- Pamiętam, nie było tak łatwo do niego trafić, nawet gdy już się znało dokładny adres, leśna okolica, droga gruntowa…

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Tak, trzeba było z tej stacyjki iść przez las, ale też gdy pytałem w Józefowie, to prawie każdy wiedział, gdzie Nalepa mieszka. A to nasze poznanie, było dość śmieszne, można powiedzieć  nawet: filmowe. Jak dotarłem pod ten jego wielki dom, to nikogo tam nie było. Były tylko psy, Gibson i Bimber. Byłem zmęczony podróżą, więc, gdy czekałem aż się Nalepa pojawi, to przysnąłem. I nagle w tym śnie jakby usłyszałem piosenkę Breakoutów, której nie znałem! Słyszę Tadka, słyszę Mirę. Okazało się, że właśnie stali przy bramie swoim seledynowym Fiatem. Tadeusz, który otwierał bramę, miał na sobie taką marynarską koszulkę. A tego Fiata 125 P prowadziła Mira…

- Który to mógł być rok? Powiedziałeś wcześniej, że miałeś kilkanaście lat…

MARIUSZ WILCZYŃSKI: 1978 lub 79. Miałem długie włosy, a te moje dwa metry wzrostu sprawiły, że się chyba trochę przestraszyli: yeti wyszedł z krzaków? (śmiech). Grzecznie przedstawiłem się, zaprosili mnie do siebie. Rozmowa była – oczywiście – na „pan”. Nalepa, dopełniając prezentacji, dodał: „Moja żona, Mira Kubasińska” i się roześmiał, bo – wiadomo – że Kubasińską też musiałem od razu rozpoznać, była przecież gwiazdą… A tak na marginesie: przy okazji następnych wizyt mogłem przekonać się, jak wspaniale gotowała. Najlepszy w życiu żurek u niej  jadłem. I potrafiła w kuchni coś z niczego zrobić. Ale, jak mi ich syn Piotrek opowiadał, kiedy chłopaki nagrywali płytę Kamienie, to chociaż mieszkali u Nalepów, jedli zupki pieczarkowe z proszku z torebki…

 

ZOBACZYŁEM, JAK MOŻNA ŻYĆ

- Jak przebiegła wasza pierwsza rozmowa?

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Brnąłem w temat tego filmu o nim. On musiał się szybko zorientować, że bluffuję, że jestem za młody, żeby szkołę filmową kończyć. Pamiętam, siedzieliśmy w takim pokoiku z białymi fotelami, na pierwszym piętrze, a obok leżała jego gitara, Gibson. Ja na pewno byłem cały czas bardzo spięty, bo oto spotkałem się z artystą, który był wtedy reżyserem mojej wyobraźni. Myślę, że nawet mogłem Tadeusza trochę śmieszyć, bo zadawałem mu takie egzaltowane pytania o muzykę, o życie, o kodeks moralny bluesmana… Ale chyba mnie naprawdę zaakceptował, bo potem zgodził się, żebym  przyjeżdżał do niego dosyć regularnie, nawet zdarzało się, że mieszkałem po kilka dni. Ale to już, gdy oficjalnie rozstał się z Mirą, a zanim poznał Grażynę [Dramowicz-Nalepa – W.K.]. Jak już Grażyna pojawiła się, to Tadeusz trochę się zmienił: wiadomo – miłość, więc trochę izolowali się z Grażynką. Chociaż… pamiętam nawet byłem u nich na sylwestrze: Tadeusz z Grażyną, Piotrek ze swoją ówczesną dziewczyną i ja. To był chyba sylwester 87/88. Drugi raz spędzałem sylwestra u Nalepy, z moją dziewczyną,  Agnieszką, w 1995 roku - poza Tadeuszem i Grażynką, byli jeszcze perkusista Szlaga [Szlagowski - W.K.] z żoną i basista Urbanek z żoną.

- Piotr Urbanek, znany przez lata z Perfectu, a wcześniej, w latach 90., muzyk jednego ze składów zespołu Nalepy, w mojej książce Tadeusz Nalepa. Breakout absolutnie, mówi o Tadeuszu: Stał się takim moim duchowym ojcem. Od niego bardzo dużo dowiedziałem się o życiu. A Jan Sosiński, autor udanego dokumentalnego filmu o Nalepie, zwierzył mi się, że Tadeusz okazał się dla niego autorytetem w wielu sprawach. Dodam, że Urbanek wcześnie stracił ojca, a z kolei żona Sosińskiego podobno kiedyś stwierdziła, iż Tadeusz czasami więcej znaczył dla jej męża niż jego własny ojciec.

MARIUSZ WILCZYŃSKI: U mnie też tak trochę było, bo chowałem się bez ojca, moja mama rozwiodła się, gdy miałem trzy lata. Szukałem autorytetu i znalazłem artystę, którego sztukę prawdziwie pokochałem, artystę wolnego. Zobaczyłem, jak można żyć, jak można iść własną drogą. Ale też czasami nie lubiłem u Tadeusza pewnych rzeczy. Na przykład tego ścigania się z Loeblem – kto krócej pisał piosenkę… Film Sosińskiego oczywiście znam.

- Opowiada on też w mojej książce, jakie perypetie towarzyszyły jego próbie nakręcenia video clipu do utworu Nalepy. Planował kilka, udało mu się zrobić tylko jeden, do Niechcianych dzieci, bo już przy następnym doszło do spięcia, Tadeusz nagle nie zgodził się na użycie kamery z wózka… Sosiński składał to na karb oryginalnej osobowości i zmiennych nastrojów muzyka. Tobie udało się stworzyć bardzo zgrabny teledysk do piosenki  Nalepy Dlatego głupku jesteś sam. Zaprojektowałeś też efektowną okładkę do płyty, z której ten utwór pochodzi, Najstarszy zawód świata. Utrzymana jest w podobnej estetyce graficznej. 

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Zrobiłem również  z nim program, kręcony u mnie w pracowni, do cyklu „Mandala życia”. To były dwa dni zdjęciowe i oczywiście Tadeusz wykonał swój numer. Pierwszego dnia zdjęć miał brodę, a drugiego już nie – bo zgolił! Takie jego psikusy dostrzegłem również na fotografiach z jego dawnych sesji zdjęciowych. A co do mojego clipu: Tadek miał do mnie ogromne pretensje, że czasami w czarno-białym filmie pojawiały się akcenty kolorystyczne, co jest zresztą zasygnalizowane  w projekcie okładki albumu… Na przykład kolorowa robiła się gitara Tadeusza, kilka kolorów pojawiało się, gdy Marek Surzyn uderzał w bęben. A Tadek niespodziewanie – usuń to! Już nie mogłem, bo poszło do emisji. No to się na mnie pogniewał i jak ktoś pytał o ten teledysk, zbywał go na zasadzie: „ja sam bym lepszy zrobił”. Potem mu to minęło. Ale lubił postawić na swoim. Był królem. 

 

JEST HISTORYCZNĄ POSTACIĄ

- Twój film, Zabij to i wyjedź z tego miasta, to pełnometrażowa „animacja dla dorosłych”, dziejąca się w  krainie wspomnień w której są twoi bliscy i twoi idole, o których, choć odeszli, mówisz: Nie wierzę w śmierć. Oni nie umarli, żyją za to w mojej wyobraźni. Zaś w muzycznym podkładzie przemykają nawet rodzime evergreeny jak Miłość ci wszystko wybaczy czy Augustowskie noce w wykonaniach z epoki.  Ale przede wszystkim  pojawiają się kompozycje Tadeusza z różnych etapów jego twórczości - głównie z czasów Breakoutu, od Kiedy byłem małym chłopcem po Spiekotę. Są też nagrania z okresu „solowego”, jak Hołd,  jest również jedno z czasów Blackoutu, Julia… Najbardziej pasowały ci takie pozycje do klimatu filmu, czy są to także twoje ulubione utwory Nalepy?

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Nalepa jest jedynym polskim muzykiem, którego całą twórczość mam w sobie, w sposób naturalny. Po prostu czułem, że dana piosenka gdzieś tam dobrze pasowała. Musiało być to spójne z przekazem filmu, choć oczywiście są to również piosenki, które bardzo lubię. Wyjątkowo lubię Co stało się kwiatom, jednak w filmie jest tylko kawałek riffu. Z takich, które lubię, a nie weszły, wymieniłbym na przykład Zaprowadzić ciebie muszę tam. 

- Jeśli o mnie chodzi, wśród utworów Nalepy, które wyjątkowo lubię jest – też bardzo lubiany przez Piotra Nalepę i pochodzący z tak cenionego przez Tadeusza longplaya 70 aDziwny weekend, który jakoś nie zdobył uznania szerokiej publiczności, choć prowokująco psychodeliczny klimat tekstu Franciszka Walickiego (jako Jacka Grania) powinien tym bardziej zwrócić na niego uwagę, przynajmniej w 70 roku.

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Też bardzo lubię płytę 70 a Breakoutu.  Nie pasuje mi tam tylko utwór Zapraszamy na korridę.

- Tadeusz umieścił go na autorskiej, wydanej przez Pomaton składance ze „Złotą kolekcją” Breakoutu. 

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Ja z 70 a chyba najbardziej cenię  Piękno i Skąd taki duży deszcz

- Są w tych udanych utworach echa coverowania utworów Led Zeppelin podczas ówczesnych koncertów Breakoutu. Tego świetnego Breakoutu  z Józefem Skrzekiem w składzie, śpiewającym partie Planta… A jak odnosisz się jako słuchacz do dorobku Tadeusza z Blackoutem? Sądząc z muzyki Nalepy wykorzystanej w filmie, mniej cię interesuje. 

MARIUSZ WILCZYNSKI: Odpowiadał mi taki klimat w pewnym miejscu – stąd ta Julia. Ale z Blackoutu najbardziej lubię Nie przechodź obok mnie, chociaż to Mira śpiewa…

- Znamienne, że Tadeusz Nalepa, którego głos też słyszymy w filmowych dialogach, jest realistyczną postacią w twoim filmie i występuje pod swoim imieniem, gdy tymczasem głosy Grażyny Dramowicz-Nalepy i Piotra Nalepy mieszczą się już w dubbingowej kategorii, głosy znanych aktorów – również. Nawet głos innego twojego idola z młodości, Andrzeja Wajdy, stał się „głosem staruszka w pociągu”. 

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Tadeusz  jest  historyczną postacią. Dlatego pojawia się pod swoim imieniem i nazwiskiem, starałem się go też podobnie narysować. Jest w moim filmie sobą. Ale nie jest w moim filmie jedyną taką postacią, bo są jeszcze przecież moi rodzice, też występujący pod swoimi imionami - Barbara i Mirosław. Natomiast, co było dla mnie ważne, mimo że producent filmu mówił mi, że tak się nie robi, uparłem się, żeby w opisie filmu, na plakatach, dodać, że to film  Mariusza Wilczyńskiego „z muzyką Tadeusza Nalepy”. Przypomnieć i w taki sposób, jaki jest dla mnie ważny. Normalnie powinno być podpisane tylko: „film Mariusza Wilczyńskiego”. 

 

TY TEGO NIE ROZUMIESZ

- Twój film zebrał szereg znaczących nagród na festiwalach za granicą, a w kraju zdobył Złote Lwy 2020 i Polską Nagrodę Filmową Orzeł 2021 – tę dla ciebie w kategoriach „najlepszy film” i „scenariusz”, a dla Tadeusza Nalepy w kategorii „muzyka”. Czy po zagranicznych pokazach Zabij to i wyjedź tego miasta dotarły do ciebie jakieś opinie na temat muzyki Nalepy?

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Mam z 70 recenzji zagranicznych i to z tak opiniotwórczych gazet jak „The New York Times” czy „The Guardian”. W wielu pisano o muzyce Nalepy pochlebnie. A w uzasadnieniu nagród dla filmu podkreślany bywał walor tej muzyki. I jest to dla mnie ogromnie fajne - przy całym moim szacunku dla Bogdana za teksty. Bo chociaż oglądający za granicą mój film nie rozumieli, o czym Tadeusz śpiewa, to bardzo dobrze to oceniali. Moja producentka Ewa Puszczyńska miała wywiad w którejś ze stacji radiowych w Los Angeles i jako jedno z pytań padło pytanie o muzykę Nalepy z Zabij to i wyjedź z tego miasta! Antonia Lloyd –Jones, zresztą tłumaczka Olgi Tokarczuk, która tłumaczyła mój film na angielski, powiedziała o muzyce Nalepy: To jest świetne. Ja jej na to, że pochodzi z Anglii, która przecież wydała tylu mistrzów białego bluesa. A ona: Ty tego nie rozumiesz. Dla mnie to nie jest biały blues, to jest słowiańska muzyka. Ona, Brytyjka, zwróciła mi uwagę na specyficzną melodyjność utworów Nalepy.   

-  Jaki jest twój stosunek do coraz częstszego u nas coverowania kompozycji Tadeusza? Już coraz częściej poza polskim bluesowym kręgiem, który dawno temu uznał go za klasyka.

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Żadnych coverów Nalepy nie lubię. Dla mnie liczy się Breakout, a to był głos Tadeusza i jego styl gry na gitarze. Niepodrabialny. Bardzo też lubię oszczędną grę Piotrka Nalepy i gdyby on dał się namówić na śpiewanie, to pewnie zmieniłbym zdanie… U mnie zaśpiewał kawałek Kiedy byłem małym chłopcem, który ostatecznie nie wszedł do filmu, i to brzmi bardzo podobnie do śpiewu jego ojca z płyty Blues! Niesamowite! Ale Piotrka namówić się nie da, przecież Tadek go namawiał, i nic z tego nie wyszło, niestety. No więc tak czy siak - żadnych coverów Nalepy nie lubię.

- Na wspomnianym już, tegorocznym Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, Maja Kleszcz wykonywała piosenki z tekstami Bogdana Loebla, w tym także te Breakoutowe utwory. Twoja reakcja też była na „nie”? 

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Tu sprawa była bardziej złożona. Gdy, jako performer, dostałem propozycję udziału w tym specjalnym koncercie od  Mai Kleszcz i Wojtka Krzaka, jej męża i partnera scenicznego, to powiedziałem, że nie za bardzo podobał mi się ich wcześniejszy wywiad na temat Nalepy. Jednak  Krzaku zapewniał mnie, że już zmienili zdanie, że Nalepa jest dla nich bardzo ważny… I zrobili program na zasadzie: pół na pół swoje piosenki i Nalepy. Podoba mi się że oni nie coverują Nalepy, tylko interpretują zupełnie po swojemu, oryginalnie.     

- Co dzisiaj sądzisz o etapie działalności Tadeusza bez Breakoutu? Piotr Nalepa, od lat proponujący na estradach swój projekt Breakout Tour, powiedział mi niedawno, że te utwory z ostatnich dwudziestu lat kariery jego ojca miały mniejszą siłę przebicia. Ja mam wrażenie, że wiele z nich jednak zyskuje z upływem lat, tak jak kompozycje z Breakoutowego okresu.

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Myślę, że w tym „solowym” okresie Tadeusz wypadał lepiej jako instrumentalista, niż w okresie Breakoutu. Ale jednak utwory dla Breakoutu jako przekaz artystyczny przewyższają to, co było później. W każdej płycie było to „coś”. Nawet NOL, którego nie lubiłem, teraz bardziej mi się podoba.

- Ostatnio, w ramach serii różnych reedycji na jubileusz 65-lecia Polskich Nagrań, w specjalnym wydaniu, na czarnym CD, ukazało się – po fundamentalnym Bluesie - wznowienie albumu Ogień. Jednej z dwóch płyt Miry Kubasińskiej z Breakoutem, pomyślanych przez Tadeusza jako jej solowe longplaye. Jest to – jak powtarzam od lat – jedna z kilku najlepszych płyt, jakie Nalepa nagrał. A co ty o niej sądzisz?

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Zawsze bardziej kibicowałem Tadeuszowi, ale bez wątpienia Ogień to płyta wybitna. Coraz bardziej też lubię delikatniejszą Mirę

 

JESTEM NIEZWYKLE PODEKSCYTOWANY    

- Jak z następnymi twoimi filmami? Czytałem gdzieś w sieci o twoich ambitnych planach, planujesz kilka pozycji. Ale przecież czas ucieka, a Zabij to i wyjedź z tego miasta powstawało aż kilkanaście lat, bo właściwie samodzielnie pracujesz nad filmem. Stąd takie tempo. Czy jednak już możesz powiedzieć coś konkretniejszego o kolejnym filmie?

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Był taki czas, że zorganizowałem na to finanse i mam nagrane około 30 minut muzyki Tomasza Stańko…

- Gratuluję. W Zabij to i wyjedź z tego miasta był tylko głosem „konduktora w pociągu”. 

MARIUSZ WILCZYŃSKI:  Z Tomaszem Stańko współpracowałem muzycznie już wcześniej - zrobił muzykę do moich trzech krótkich filmów animowanych - ale teraz jestem niezwykle podekscytowany z tego powodu, bo ta jego muzyka jest przepiękna, magiczna. I mój następny film na pewno będzie z tą muzyką. Roboczy tytuł obrazu: Na mój pogrzeb w czerwonej sukni przyjdź. A następny film  - jeśli jeszcze dam radę – chciałbym zrobić z muzyką Pawła Mykietyna. 

-  Też świetny wybór. Wybitny twórca muzyki współczesnej i także filmowej, otwarty na przeróżne wpływy, przyznający się do słuchania punk rocka w młodości i nadal zainteresowany rockiem… A tak na koniec: ile nagród zdobył twój film Zabij to i wyjedź z tego miasta? Bo już trudno zliczyć. To, zdaje się, niebywały, rekordowy wynik. Niezwykły film okazał się pod tym względem niezwykłym fenomenem. 

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Już blisko 40 nagród - stan na dziś: 41 (śmiech). Wszystkie, jakie mógł otrzymać w Polsce i na wszystkich największych festiwalach animacji na świecie. Ale dla mnie już niesamowite było to, że premierę miał w Berlinie [podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego „Berlinale”, luty 2020 – W.K.]. Tak jak najważniejszą płytą Tadeusza okazał się Blues, tak moim Bluesem jest Zabij to…  Jak na razie to dla mnie film najważniejszy i najbardziej osobisty. 

- No to może jeszcze bardzo osobiste pytanie. Jak znosisz obecne czasy? Twój wielki sukces artystyczny zdarzył się w trakcie niewyobrażalnie depresyjnej przemiany naszego świata.  Po koszmarze covidowej pandemii, mamy teraz wojenny koszmar - tuż za polską granicą, na Ukrainie. I poczucie, że najczarniejsze scenariusze dla świata mogą się po prostu zdarzyć. 

MARIUSZ WILCZYŃSKI: Fatalnie to znoszę. Ale te koszmary muszą się kiedyś skończyć... Zapraszam na moją wystawę do Zachęty, wystawę „wokół” Zabij to i wyjedź z tego miasta. Trzeba czasem uciekać w sztukę przed rzeczywistością. Wystawa będzie czynna do 26 czerwca.                 

    


 Z archiwum mojego rozmówcy. On i Tadeusz Nalepa po wizycie u fryzjera, sfotografowani przez Mirę Kubasińską na tle ściany  domu Tadeusza w Józefowie. Jesień 1980 roku.  

Komentarze

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na zdrowie” wypiją wszyscy. Rozmowa z Wojciechem Wojdą.

Podobno osoby urodzone 28 grudnia dzięki gorliwości, wytrwałości i umiejętności koncentrowania się na swej pracy mogą liczyć na powodzenie.   Nie jestem jakimś zwolennikiem astrologii, ale skoro tak uważał Jan Starża Dzierżbicki prezes przedwojennego Polskiego Towarzystwa Astrologicznego, niekwestionowany autorytet… Ktoś, kto w czasach, gdy jeszcze nie było na świecie największych klasyków rocka, przypisał osobom urodzonym 8 grudnia jak Jim Morrison,   frontman The Doors, zdolności muzyczne i zbyt silne poczucie niezależności , osobom urodzonym 9 października   jak John Lennon – umysł czujny, ostry, oryginalny i bardzo aktywny , zaś tym, którzy przyszli na świat 19 stycznia jak Janis Joplin -   charakter niezależny, obdarzony wiarą w siebie, nieraz ekscentryczny… Mój rozmówca urodził się właśnie 28 grudnia i – jak sądzę – faktycznie może mówić o życiowym powodzeniu. Od przeszło   30 lat jako śpiewający frontman i współautor repertuaru z powodzeniem prowadzi zespół Farben   Lehre, mają