Przejdź do głównej zawartości

Ramoneska

Z zaskakujących osobistych historii. Nie miałem pojęcia, że moja kurtka, którą od jakiegoś czasu nosiłem i w której jestem widoczny na załączonym zdjęciu, nazywa się „ramoneska”.  A może raczej – nie mogłem mieć pojęcia, że tak zazwyczaj będzie nazywana. Zespół Ramones wówczas dopiero działać zaczynał w Nowym Jorku. Autorem foto, zrobionego na warszawskim Starym Mieście w lecie 1974 roku, jest mój najbliższy przyjaciel z tamtych czasów, Marek J. Zalewski. Pozdrawiam, Marku.

A kurtkę nosiłem może jeszcze z rok, może dwa. W każdym razie, gdy poznałem pierwsze nagrania Ramones już gdzieś mi przepadła. Nie byłem do tego mojego „ramoneskowego” image’u tak przywiązany jak do długich włosów, tym bardziej że kurtka -  jak dłuższe włosy – drażniła niektórych na ulicy (zresztą już z powodu banalniejszego skórzanego płaszcza byłem zaczepiany na stołecznym Muranowie…). Z początkami amerykańskiego punk rocka zetknąłem się, podobnie  jak moi interesujący się rockiem koledzy, ze sporym czasowym poślizgiem, jak to w PRL-u z nowościami ze świata zazwyczaj bywało, a z powodu, że moje muzyczne upodobania prawie od początku były zarówno rockowe, jak i jazzowe, do twórczości z okolic – zasadniczo konsekwentnie uproszczonego - punku dopiero przekonało mnie poetycko protopunkowe wyrafinowanie Patti Smith Group (też nowojorskiej) i elokwentna zadziorność brytyjskich Stranglersów (Czesław Niemen w ich Peaches, gdy mu to nagranie puściłem, dostrzegł jakieś pokrewieństwo z Frankiem Zappą…). Pozostając jeszcze na moment przy punk rocku z Wysp. Gdy pierwszy longplay The Clash trafił do moich rąk, raczej mnie zniechęcił niż zachęcił do słuchania. Natomiast  Never Mind The Bollocks  The Sex Pistols, słuchane w pełnej dawce albumu, przekonało mnie gitarowym ciosem i wokalnym „dziwactwem” Rottena. Nie przeszkadzało mi, że to już inna niż moja generacja i śpiewająca o innych problemach, do tego obnosząca się z nienawiścią do szanowanych przeze mnie mistrzów rockowej muzyki, ale… tak się złożyło, że mogłem posłuchać tego longplaya uważnie, z mojego gramofonu, wyjątkowo późno po premierze. Długo znałem ledwie dwa, trzy numery co jakoś zniekształcało obraz… A Ramonesów w końcu polubiłem dzięki koncertowemu albumowi It’s Alive z 1979 roku, na który trafiłem w płytotece mojego znajomego w Madrycie, we wspomnianym roku (była to pierwsza pozycja z ich dyskografii, którą poznałem w całości). Dziś czuję pełen szacunek dla nich za rolę, jaką odegrali w historii rocka. Jednak niezmiennie moim ulubionym ich albumem pozostaje It’s Alive. Dzierżąc transparent z wypisanym „firmowym” okrzykiem Gabba Gabba Hey po swojemu, kapitalnie sięgnęli istoty rock’n’rolla w swych zazwyczaj niespełna dwuminutowych utworach.     


 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na zdrowie” wypiją wszyscy. Rozmowa z Wojciechem Wojdą.

Podobno osoby urodzone 28 grudnia dzięki gorliwości, wytrwałości i umiejętności koncentrowania się na swej pracy mogą liczyć na powodzenie.   Nie jestem jakimś zwolennikiem astrologii, ale skoro tak uważał Jan Starża Dzierżbicki prezes przedwojennego Polskiego Towarzystwa Astrologicznego, niekwestionowany autorytet… Ktoś, kto w czasach, gdy jeszcze nie było na świecie największych klasyków rocka, przypisał osobom urodzonym 8 grudnia jak Jim Morrison,   frontman The Doors, zdolności muzyczne i zbyt silne poczucie niezależności , osobom urodzonym 9 października   jak John Lennon – umysł czujny, ostry, oryginalny i bardzo aktywny , zaś tym, którzy przyszli na świat 19 stycznia jak Janis Joplin -   charakter niezależny, obdarzony wiarą w siebie, nieraz ekscentryczny… Mój rozmówca urodził się właśnie 28 grudnia i – jak sądzę – faktycznie może mówić o życiowym powodzeniu. Od przeszło   30 lat jako śpiewający frontman i współautor repertuaru z powodzeniem prowadzi zespół Farben   Lehre, mają