Przejdź do głównej zawartości

Ojcowie „Tylko/Teraz Rocka”

We wrześniu minęło 31 lat istnienia „Tylko/Teraz Rocka”. Cieszy mnie, że pismo trzyma poziom, zachowuje swój charakter mimo zmian w gronie autorów. Jest ciekawe. Także ucieszyła mnie informacja, że od kilku miesięcy tytuł ma dofinansowanie ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jest to jakiś dowód, że coraz dalej jesteśmy od czasów, gdy rock odgórnie traktowany był jako „muzyka niepoważna”. No i na trudnym prasowym rynku ułatwi to sytuację pisma, można być pewnym, że dotrwa do jubileuszu czterdziestolecia. Jednak chciałbym się skupić na innym temacie, związanym z miesięcznikiem.    

Pewnie nie pisałbym o tej sprawie tyle, gdyby nie to, jak ważny w moim życiu był „Tylko Rock” i jego kontynuacja „Teraz Rock”. Poświęciłem temu pismu blisko trzydzieści lat wytężonej pracy, co znalazło swe odzwierciedlenie w mnóstwie różnego rodzaju publikacji na łamach - i mojego autorstwa, i przeze mnie redagowanych. Ukazywały się drukiem od września 1991 roku do grudnia 2018. A i pewnie trwałoby to dłużej, gdyby nie splot „obiektywnych okoliczności”, którymi tu nie będę się zajmował, bo właściwie wymagałoby to osobnego artykułu… Na dodatek przed wrześniem 1991 roku było kilka niezwykłych miesięcy, gdy razem z przyjacielem  wymyślałem i tworzyłem miesięcznik, jakiego wcześniej w Polsce nie było, robiliśmy coś zupełnie od nowa, zupełnie samodzielnie w kraju, gdzie do niedawna prasa była urzędowo zarządzana i kontrolowana w najdrobniejszych szczegółach. Natomiast dekadę później była jeszcze walka ze zmieniającymi się wydawcami o to, aby pismo przetrwało. Co w końcu miało szczęśliwy finał, choć pod nieco zmienionym tytułem, po pojawieniu się takiego wydawcy, który jak ten  pierwszy faktycznie zainteresowany był sukcesem miesięcznika o dotychczasowym charakterze i który też nam obu zaufał (dodam, właśnie ów wydawca, Leszek Jastrzębski, był autorem zmiany z „Tylko” na „Teraz”). Ale… było, minęło.  Do rzeczy. W najnowszym, październikowym  numerze „Teraz Rocka” felieton mojego wieloletniego redakcyjnego kolegi zaczyna się od tego, że czuje się ojcem pisma. Pozostając przy takiej konwencji: w takim razie miesięcznik ma dwóch „ojców”, o czym zresztą przypomina informacja zamieszczana obok stopki redakcyjnej: Założyciele pisma:  Wiesław Weiss, Wiesław Królikowski.  

NIEMAL

Inna sprawa, że mniej więcej po kilkunastu latach kolega  przy różnych publicznych okazjach  – z małymi wyjątkami - zaczął podważać ustalone zasady naszej redakcyjnej koegzystencji  jako jednakowo kompetentnych, podkreślać swoją wiodącą rolę i pomijać mnie jako współzałożyciela pisma. I tak na przykład sam promował pamiątkową płytę na ćwierćwiecze „Tylko/Teraz Rocka” (drobny afront, ale dostrzeżony przez fanów pisma…), a w booklecie CD z 2014 roku, Tomasz Beksiński In Memoriam, napisał, że założył pismo z przyjaciółmi, „zapominając” o współpracy nas dwóch, od której  przecież wszystko się zaczęło i bez której ten miesięcznik by nie powstał (zresztą jako dwaj współzałożyciele pojawialiśmy się  w  oficjalnych dokumentach -  jak promocyjne info „Tylko Rocka” czy pisma do Sądu Okręgowego w Warszawie i do przedsiębiorstwa dystrybucji prasy „Ruch”, oba w moim posiadaniu). Natomiast w jego książce o Beksińskim  jest: Stworzyłem koncepcję takiego pisma i w styczniu 1991 roku zacząłem ze szczegółowym konspektem w dłoni szukać ewentualnego wydawcy. W tekście z okazji 20-lecia miesięcznika ujął to słabiej, „tworzenia koncepcji” jeszcze nie ma: na pomysł stworzenia nowego pisma rockowego wpadłem w styczniu 1991 roku (później, w książce o Beksińskim, podawał, że wpadł na pomysł w roku 1990).

W numerze „Teraz Rocka” z września zeszłego roku, na 30 rocznicę ukazania się pierwszego numeru naszego miesięcznika, opis początków pracy nad nowym czasopismem Wiesław Weiss snuje z pozycji niekonkretnego „my”. Zaś jeśli już pojawiają się nazwiska współpracowników, są to tylko – niewątpliwie dla tytułu zasłużone – trzy osoby: Tomek „Waciak” Wójcik, Agnieszka Mielech i Grzesiek Kszczotek, z których zresztą dwie to ja przyprowadziłem do redakcji. Pod koniec artykułu dochodzi zaś długa lista współpracowników z różnych lat, a moja osoba wspomniana jest tylko raz i tylko dlatego, że 23 września 1991 roku pojechałem razem z Weissem na koncert Deep Purple do Poznania. Przy okazji kolega jeszcze tylko napomknął na mój temat, że niemal od początku współtworzył ze mną „Tylko Rock”. Cóż to za „niemal”?  Do mnie pierwszego się zwrócił, a pierwsze kontakty z ewentualnym wydawcą (które udało mu się nawiązać) nie są przecież  jeszcze „tworzeniem” miesięcznika. Przypomnę, że we wstępniaku numeru ze stycznia 2019 roku Weiss napisał: To pierwszy numer pisma redagowany bez Wiesława Królikowskiego, który współtworzył je ze mną od czasów „Tylko Rocka” i którego wkładu w miesięcznik nie da się przecenić. To on kierował od początku „Tylko/Teraz Rockowym” działem polskim, on namówił na współpracę z nami  wielu wybitnych muzyków, on był głównym animatorem takich akcji, jak prowadzony przez nas konkurs dla młodych zespołów Marlboro Rock-In, on wymyślił przyznawane przez redakcję nagrody i tak dalej, i tak dalej. Miał zresztą ogromny wpływ na wszystko, co się w piśmie działo, na jego linię programową, kształt, kolejne przemiany. Czyli wszystko się zgadza. Jednak w felietonie Weissa w najnowszym, październikowym numerze, w którym wspomina na wstępie o okolicznościach powstania pisma, przeczytać już można: pismo było moim pomysłem, ja stworzyłem jego wstępną koncepcję, ja też znalazłem pierwszego wydawcę. Nie ujmując koledze zasług, mogę zgodzić się tylko z tym ostatnim.  

A tak ogólnie biorąc: wydaje mi się, że jednak warto przypomnieć to, co w numerze na 20-lecie „Tylko/Teraz Rocka” opublikowałem o początkach miesięcznika. Tym bardziej, że nie zamierzam już więcej zajmować się tym tematem.

NAJLEPSZE PISMO

Oto, co wtedy napisałem:  

Zaglądam do mojego starego terminarza, z 1991 roku. Prowadziłem w nim dość szczegółowe notatki. A było co notować. W początku wspomnianego roku byłem zdecydowany szukać nowej pracy. Nie uśmiechał mi się kolejny rok na dziennikarskim stołku w „Magazynie Muzycznym”, w którym pisywałem dużo, ale zupełnie mi to nie dawało satysfakcji. Atmosfera w redakcji nie sprzyjała  tworzeniu dobrego czasopisma, profil „Magazynu” był mało określony, a mnie marzyło się fachowe i ciekawe pismo o rocku. Póki co nawiązałem współpracę z dopiero powstającym i, niestety, też źle pomyślanym miesięcznikiem „Music News” (w styczniu zamówili u mnie pierwsze teksty). I wyżywałem się robiąc rockowe audycje w Radiu „S” (gdy tam trafiłem w 1990 roku, jeszcze nazywało się Radio „Solidarność”, jako że ta lokalna warszawska rozgłośnia założona została przez ludzi związanych w czasach PRL-u z podziemnym radiem).

Wiesiek Weiss, z którym w tamtych czasach świetnie się rozumiałem w przeróżnych kwestiach i zaprzyjaźniłem, także na tyle, by być jego świadkiem na ślubie (poznałem go, bo publikował teksty o rocku w „Jazzie”, w którym wcześniej pracowałem, zaliczył tez kilka lat w „Magazynie Muzycznym”), również miał ochotę stworzyć fajny, rockowy miesięcznik, o czym nie raz rozmawialiśmy. I chwała mu za to, że pierwszy zadziałał w tej sprawie.  Choć zajęty kończeniem swojej – tej najwcześniejszej – rockowej encyklopedii, namierzył nieduże, nowe warszawskie wydawnictwo Res Publica Press, które do swoich kilku miesięczników gotowe było dodać  jeszcze jeden. 26 marca byliśmy na spotkaniu z szefami tej oficyny i rozmowa przebiegła na tyle pomyślnie (zanotowałem: Wysłuchali nas uważnie), że zażyczyli sobie szczegółów dotyczących naszej wizji pisma. Spotkaliśmy się u mnie w domu i zrobiliśmy sobie „burzę mózgów”. Dokładnie wiedzieliśmy, jaki ma być ten nasz miesięcznik – żywa, bardzo aktualna treść, pokaźna objętość, wkładka o wybitnym zespole,  dobre monografie i wywiady zamiast naciąganej publicystyki, „autorskie okienka” dla kilku muzyków  z krajowej czołówki. Podeszliśmy do sprawy maksymalnie poważnie, ale wymyślając nazwy niektórych stałych rubryk nieźle się bawiliśmy.  Na przykład zaproponowany przez Wieśka „Kraj Rad” stał się nazwą… rubryki poradnikowej.  Z tytułem miesięcznika było już trudniej: w końcu zaproponowałem „Tylko Rock”, a kolega od razu to zaakceptował.  Zdecydowaliśmy też, który z nas będzie zajmował się zagranicznym rockiem, a który krajowym. I dla formalności , kto będzie szefem, a kto wiceszefem (zaproponowałem, aby Wiesiek został naczelnym, bo to on przecież znalazł wydawcę). Namówiłem kilku współpracowników „Magazynu Muzycznego”, żeby dołączyli do powstającego czasopisma. Jurka Rzewuskiego – kolegę już z „Jazzu”, prawdziwie profesjonalnego dziennikarza o świetnym wyczuciu tego, co ważne w muzyce rockowej, Igora Stefanowicza – błyskotliwe młode pióro, i Tomka  „Waciaka” Wójcika – grafika, prawdziwego eksperta od tego, co akurat nowoczesne, dodam: potem znanego jako art director „Playboya” . Zaprosiłem jeszcze do pisania mojego przyjaciela od dzieciństwa i świetnego gitarzystę, Krzyśka Celińskiego, jak też moich znajomych z Radia „S”, Grzegorza Kalinowskiego i Krzysztofa Kotowskiego (dopisek z 2022 roku: po latach z powodzeniem specjalnością ich obu stało się powieściopisarstwo…). Natomiast Wiesiek sprawił, że wśród naszych recenzentów pojawili się kultowi radiowcy - Marek Niedźwiecki i Tomek Beksiński. A obaj  zaproponowaliśmy recenzowanie co bardziej ambitnych płyt naszemu szefowi z czasów „Jazzu” , Januszowi Mechaniszowi. Też nie odmówił. No i ściągnęliśmy do redakcji kilku młodych ludzi bez dziennikarskich doświadczeń, bo byli sympatyczni, ambitni i naprawdę interesowali się rockiem (z tego „naboru” jest – namówiony przeze mnie do współpracy - dzisiejszy weteran Grzesiek Kszczotek, który z czasem również wyrósł na prawdziwie rockowego, świetnego fotoreportera).

25 kwietnia zwolniłem się z „Magazynu Muzycznego” (z terminem odejścia na podaniu – 30 kwietnia). Jego naczelny przekonywał mnie, że robię wielki błąd. 29 kwietnia ja i Wiesiek odbyliśmy decydującą rozmowę w Res Publice, z pozytywnym skutkiem. Mieliśmy rozpocząć tam pracę od 1 maja, przygotowano nam umowy ważne do końca roku (w lipcu dostaliśmy umowy już na czas nieokreślony).  A kilka godzin później  odbyło się pierwsze prawdziwe zebranie zespołu redakcyjnego „Tylko Rocka”. W maju zaczęła się praca nad pierwszym numerem. Gdy w połowie lipca go kończyliśmy, bywało, że całą noc siedzieliśmy przy komputerach w ówczesnej siedzibie redakcji przy ulicy Wałbrzyskiej.

Wracam do moich notatek: 4 lipca pojechałem do Józefowa, gdzie Tadeusz Nalepa  spędzał lato w swoim drewnianym domku – zautoryzować jego wypowiedzi, których mi udzielił.  Mój poświęcony mu tekst miał być w pierwszym „Tylko Rocku” głównym materiałem w dziale krajowym, który redagowałem.  A 26 lipca – jak sobie zapisałem – nagrywałem wypowiedzi Bogdana Łyszkiewicza do rubryki Przesłuchanie, już do drugiego numeru „Tylko Rocka”.  2 sierpnia spędziłem pięć godzin u  Czesława Niemena , w jego domu na starym Żoliborzu.  W mojej obecności, długo zastanawiając się, wybierał fragmenty swojego dziennika do druku w naszym piśmie (dwa dni później zatelefonował i jeszcze poprawiał jakieś drobiazgi). 17 września po raz pierwszy przekroczyłem progi Urzędu Rady Ministrów. Andrzej Zarębski , rzecznik prasowy rządu zgodził się ze mną spotkać – pomogła moja żona, rzutka dziennikarka, i znajomości z kręgu Radia „Solidarność”. Ówczesny premier, Jan Krzysztof Bielecki, był pierwszym w historii tego kraju premierem, o którym było wiadomo, ze słucha rocka (w sierpniu 1991 w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zwierzył się, że puszcza sobie wieczorami  Erica Claptona i Dire Straits). Nie mogliśmy tego nie dostrzec. Zresztą należał do środowiska politycznego, któremu zawdzięczaliśmy nową rzeczywistość w kraju, normalność, sprzyjającą także  takim miesięcznikotwórcom jak my. Zobaczyłem się z rzecznikiem, aby zaprosić premiera na naszą redakcyjną imprezę z okazji wydania pierwszego numeru „Tylko Rocka”.  Zarębski, gdy dowiedział się, że na pewno zagra u nas Tadeusz Nalepa (zaproszony przeze mnie), po prostu stwierdził, ze Bielecki przyjedzie. No i premier pojawił się, z obstawą BOR-u, wieczorem 1 października w klubie Hybrydy (co odmieniło podejście do nas kierownika tej studenckiej placówki, z którym początkowo umawiało mi się dość ciężko). Premier Bielecki usłyszał u nas z estrady Nalepowe To mój blues (a o wizycie w bluesowym klubie w Chicago opowiedział mnie i Wieśkowi, bo też znalazł czas, aby z nami porozmawiać). Wśród gości byli muzycy, na których obecności szczególnie nam zależało, nie zabrakło reprezentacji menażerskiej i  dziennikarskiej (w tym także osób – mówiąc oględnie – nie wierzących w sukces naszego miesięcznika). Jan Borysewicz pokazał Jackowi Wrońskiemu do kamery TVP „Tylko Rock”, mówiąc: Najlepsze pismo.

Mam też w moich notatkach to, co mi powiedział Nalepa po zapoznaniu się z pierwszym numerem: Okładka do niczego, ale jeśli chodzi o resztę, to znokautowaliście branżę. Najwyraźniej nie przekonał go pomysł Waciaka, do którego ja i Wiesiek daliśmy się przekonać : ciemna, stonowana strona tytułowa, mająca uwypuklać efekt  następnych barwnych, urozmaiconych graficznie stron.

Żyliśmy w coraz to bardziej wolnej Polsce, a jako szefowie pisma mieliśmy obiecaną przez wydawcę swobodę.  I faktycznie sami, we dwójkę, całkowicie decydowaliśmy o wyglądzie i treści „Tylko Rocka”.  Jak sobie zapisałem 20 września, prezes Res Publiki, Andrzej Lubomirski, po zapoznaniu się z pierwszym numerem, który właśnie dostarczono z drukarni, najwyraźniej był mile zaskoczony jego obfitą zawartością. Zapytał jednak z obawą w głosie, czy wystarczy nam tematów na następne numery?

Tak kończył się mój rocznicowy, wspomnieniowy  tekst  z 2011 roku.

Tak to się zaczęło.

POSTSCRIPTUM

Wracając do „ojcowskiego” felietonu Wiesława Weissa z najnowszego „Teraz Rocka” . Pozwolę sobie na pewne osobiste uzupełnienie. Mój redakcyjny kolega powiedział mi o tym, że o mało co nie został naczelnym polskiej edycji „Rolling Stone’a”, dopiero po ponad roku (w czerwcu 2000), a polskiego businessmana, chętnego do wydawania nowego pisma, nie znałem, choć był na jednej z rocznicowych imprez „Tylko Rocka”. Weiss poprosił, abym nikomu o jego rollingstone’owej przygodzie nie mówił. Przez te wszystkie lata słowa dotrzymałem i nadal  też traktowałem go jako przyjaciela-współpracownika. Chociaż nigdy nie poinformował mnie, co po ewentualnym objęciu przez niego szefostwa polskiej edycji słynnego amerykańskiego pisma (uznawanego za ogromnie ważną pozycję rockowej i „okołorockowej” prasy) miało stać się – jego zdaniem -  z „Tylko Rockiem” i z zespołem redakcyjnym.  Niewątpliwie  „Tylko Rock” zawadzałby wchodzącemu na rodzimy rynek nowego tytułowi i najpewniej groziłaby mu likwidacja, a w każdym razie: byłaby pożądana.  Jakie więc może mieć tu znaczenie, że Weiss stwierdza w swoim felietonie, że był najlepszym kandydatem na szefa polskiego „Rolling Stone’a”, a twórca nowojorskiego magazynu, Jann Wenner, był pod wrażeniem wywiadów Weissa z rockmanami.  Wiesław Weiss rzuca jeszcze lekkim tonem uwagi w rodzaju: Polska edycja magazynu ostatecznie nie powstała - okazało się, że potencjalny wydawca nie udźwignie zamierzenia. Albo: A doświadczenia, które zdobyłem  w Nowym Jorku, pomogły mi w redagowaniu naszego pisma.  Szkoda, że nie wymienił, w czym  się to przejawiało, tym bardziej, że jeszcze dorzuca uwagę stawiającą pod znakiem zapytania zalety tej „cichociemnej” akcji, która groziła istnieniu „Tylko Rocka”: wiele rzeczy robimy nie gorzej, a czasem może i lepiej niż giganci amerykańskiego dziennikarstwa. 


Przez długie lata wstępniaki pisma podpisywało obu „ojców” „Tylko/Teraz Rocka”.   

   

Komentarze

  1. Spokojna głowa, nikt Pana z tego ojcostwa nie wymaże. Żałuję, że juz nie ma Pana w TR, bo ma Pan w pisaniu coś, czego Weiss nigdy nie miał i mieć nie będzie: polot. Nie wyobrażam sobie go nawet pracującego dla Rolling Stone. Ale niech się łudzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bez przesady, obaj „ojcowie” znają się na rzeczy i mają swój niepodrabialny styl pisania, po którym można ich rozpoznać nawet wtedy, gdy podpisują się tylko inicjałami lub wcale (co Weissowi zdarzało się chyba np. w okresie jego współpracy z „Non Stopem” pod koniec lat 1980.). Mimo wszystko dobrze się stało, że naczelny „TR” przynajmniej po latach wykazał nieco cywilnej odwagi i w końcu zdecydował się ujawnić temat stawiający go w niekoniecznie pozytywnym świetle. Dziś możemy tylko gdybać, jak potoczyłyby się losy „TR”, gdyby polski „Rolling Stone” jednak zaistniał z Weissem jako naczelnym – może część zespołu ściągnąłby do siebie, a reszta ekipy pod kierownictwem drugiego z „ojców” dalej działałaby pod starym szyldem?

    OdpowiedzUsuń
  3. PS. Na ówczesnym rynku rodzimej prasy muzycznej polski „Rolling Stone” musiałby konkurować nie tylko z „TR”, ale i z „Machiną” czy „XL” (ten drugi ukazywał się bodajże do połowy 2000).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na zdrowie” wypiją wszyscy. Rozmowa z Wojciechem Wojdą.

Podobno osoby urodzone 28 grudnia dzięki gorliwości, wytrwałości i umiejętności koncentrowania się na swej pracy mogą liczyć na powodzenie.   Nie jestem jakimś zwolennikiem astrologii, ale skoro tak uważał Jan Starża Dzierżbicki prezes przedwojennego Polskiego Towarzystwa Astrologicznego, niekwestionowany autorytet… Ktoś, kto w czasach, gdy jeszcze nie było na świecie największych klasyków rocka, przypisał osobom urodzonym 8 grudnia jak Jim Morrison,   frontman The Doors, zdolności muzyczne i zbyt silne poczucie niezależności , osobom urodzonym 9 października   jak John Lennon – umysł czujny, ostry, oryginalny i bardzo aktywny , zaś tym, którzy przyszli na świat 19 stycznia jak Janis Joplin -   charakter niezależny, obdarzony wiarą w siebie, nieraz ekscentryczny… Mój rozmówca urodził się właśnie 28 grudnia i – jak sądzę – faktycznie może mówić o życiowym powodzeniu. Od przeszło   30 lat jako śpiewający frontman i współautor repertuaru z powodzeniem prowadzi zespół Farben   Lehre, mają