Przejdź do głównej zawartości

Wielka potrzeba. Rozmowa z Maciejem Gołyźniakiem.

Ma swój styl, jeśli chodzi o sposób ubierania się. Ubiera się na czarno, do tego charakterystyczny kapelusz. Ale - co oczywiście ważniejsze - ma też swój muzyczny styl, nad którym pracuje z własnym zespołem. Potwierdzają to jego najnowsze nagrania, na tyle udane, że postanowiłem kolejny raz przeprowadzić z nim wywiad na mój blog. Maciej Gołyźniak jest świetnym rozmówcą, lubiącym poruszać rozmaite tematy, więc po nagraniu wywiadu rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas. A to o skomplikowanym fenomenie Bitches Brew Milesa Davisa, a to o kolekcjonowaniu płyt, a to o moim wywiadzie sprzed lat z Tomaszem Stańko, który go zainteresował, a także - o jego ostatnich książkowych lekturach. Polecił mi Spatif. Upajający pozór wolności, Aleksandry Szarłat i to tak przekonująco, że na pewno z tej rady skorzystam.

    
WŁASNY LABEL

- To będzie głównie rozmowa o nowej, niedawno wydanej płycie twojego tria, zatytułowanej Marianna. Dedykowanej twojej nieżyjącej babci i zakończonej utworem o mówiącym wszystko tytule I Miss You Grandma…  Ale, myślę, że zgodzisz się, abyśmy zaczęli ten wywiad  od pożegnania kogoś, kto niedawno odszedł na zawsze i jak ty był perkusistą. Chodzi mi o Piotra Szkudelskiego, którego pewnie znałeś, bo byłeś jednym z muzyków, którzy zastąpili go w zespole Emigranci. 

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Tak, miałem okazję usiąść za bębnami po Szkudelskim i Marku Surzynie  w Emigrantach. Ale nie mogę powiedzieć, że znałem dobrze Szkudelskiego. Bardzo rzadko przecinały się nasze drogi. Co nie zmienia faktu, że z dużym smutkiem odebrałem jego odejście. To także duża strata dla muzyki. To bez dwóch zdań nietuzinkowy muzyk, wybitny perkusista. Miał bardzo duży dorobek i swój styl, niektórzy mówili o nim „polski Stewart Copeland”. Dla mnie zawsze brzmiało to jak komplement.     

Marianna to już druga płyta jazzowego Maciej Gołyźniak Trio. Nie ukazała się w serii Polish Jazz jak debiutancki  The Orchid.

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Był plan, żeby również i Marianna ukazała się w serii Polish Jazz. Były rozmowy, jednak nic z tego nie wyszło. Ta wydawnicza seria ma swój określony kalendarz, rytm i ostatecznie nie udało się tych spraw wydawniczych skoordynować. W końcu stworzyłem własny label New Beat Records. 

- Longplay The Orchid wyszedł we wrześniu 2020 roku. Marianna niemal równo dwa lata później. Nie myślałeś o zdecydowanej  zmianie stylu muzyki tria? Bądź co bądź album The Orchid był twoim zaskakującym zwrotem w stronę jazzu dla tych, którzy śledzili wcześniej twoją muzyczną drogę. I pamiętali cię z przeróżnych grup rockowych i poprockowych, jak, poza wspomnianymi Emigrantami,  Sorry Boys, Lion Shepherd czy supergrupa Meller Gołyźniak Duda.  

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Już tego samego dnia, kiedy podpisałem kontrakt na wydanie The Orchid, usiadłem za bębnami i zabrałem się do pracy nad następną jazzową płytą. Perspektywa ukazania się pierwszej longplaya mojego tria była uskrzydlająca. Romantyczna natura, chęć tworzenia, przytłumiły nieco biznesowe myślenie. Po prostu niosły mnie ideały. Czułem ogromną dumę, że mogłem pokazać się słuchaczom z moją sztuką. I cały czas miałem też świadomość, jak ciężko na to pracowałem.

 NAJWIĘKSZY WYRAZ UZNANIA

- Niektórzy muzycy nie lubią słuchać swoich płyt, wracać do nich. A ty chętnie  słuchasz płyt, na których grałeś?

MACIEJ GOŁYŹNIAK: O tyle, o ile. Rozumiem, że można być zadowolonym z własnej satysfakcji i  w takiej kategorii to słuchanie mogę traktować. Do Marianny wracałem dość często na etapie pracy wydawniczej, potrzebuję tej energii, którą ma w sobie ta płyta. Potrzebuję  takiego wspomnienia o mojej świętej pamięci Babci.

- Zbigniewa Namysłowskiego wychowywała właśnie babcia, która zadbała o jego wykształcenie muzyczne, po tym jak zasięgnęła rady co do muzykalności wnuka u  słynnego pianisty Stanisława Szpinalskiego. Następnie nawet kibicowała  jazzowej karierze wnuka, podobno bywała na jego warszawskich koncertach . Z tym, że sytuacja była wyjątkowa, Namysłowski stracił rodziców w czasie wojny. A ciebie zapewne babcia wychowywała, bo rodzice byli bardzo zapracowani?

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Moi rodzice poświęcali mi dużo czasu, ale faktycznie ciężko pracowali, żeby rodzinę utrzymać. A mieszkaliśmy z babcią i naturalną koleją rzeczy sporo czasu spędzałem z nią, bo kiedy wracałem ze szkoły, rodzice byli jeszcze w pracy. Do szkoły też ona mnie odprowadzała. Czuję z nią więź, choć od kilku lat nie żyje. I miałem taką wielką potrzebę zakończenia tej żałoby. I postanowiłem zrobić to tą płytą. 

-  W internecie można trafić na opinię, że to niezwykle dojrzała, żywa i odważna kontynuacja drogi zapoczątkowanej na debiutanckim albumie tria. Jak dla mnie to płyta bliższa obiegowych wyobrażeń o jazzie niż The Orchid, z wyrazistszymi odniesieniami do klimatów  lat 60. (jak I Miss You Grandma) i 70. (jak Solaris, podelektronizowany jakby w sposób z kręgu ówczesnego fusion). Jest tu też dużo liryzmu i atmosfery, które kojarzyć się mogą z klimatyczną muzyką filmową. Choć  jest również miejsce na  zwracający uwagę wewnętrznymi kontrastami Mr. KLX, z żywym tematem. A trębacz Łukasz Korybalski -  także na tej płycie będący gościem sesji - tym razem bardziej zdecydowanie dorzuca „davisowskie” pierwiastki. Trudno też nie dostrzec, że i do tej „bardziej jazzowej” płyty niż The Orchid przeniosłeś twój swoisty styl perkusyjny, dobrym tego dowodem jest choćby ta ostinatowa faktura w Stand Still My Dear. W ogóle mam wrażenie, że często „liderujesz” muzycznie  w ten sposób, że dość skutecznie narzucasz zespołowi swoją wizję brzmieniową  jako współczesnego perkusisty, po swojemu pojmującego stylistyczną swobodę.   

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Bardzo się cieszę słysząc takie opinie jak twoja. Przy okazji koncertów promujących Orchideę, które zaczęliśmy grać, gdy covid trochę ustąpił, uważałem za największy wyraz uznania, gdy osoby z publiczności przychodziły do mnie i opowiadały mi, że nasza muzyka to dla nich jakby obrazy, emocje, których dostarcza zwykle muzyka filmowa… . A twoje wrażenie bardzo mnie cieszy i postrzegam je jako największy komplement. Rzeczywiście w zamyśle chciałem dokładnie w ten sposób kierować zespołem.   

OGROMNIE ZADOWOLONY   

- Jak ci się udało w jednym z utworów Marianny zaprosić do udziału jako solistę naszego nieodżałowanego jazzowego giganta, Zbigniewa Namysłowskiego? Wspomniany już przeze mnie Mr. KLX to zresztą chyba jedno z ostatnich nagrań, w których wziął udział.

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Dla mnie to zaszczyt, że Pan Zbigniew się zgodził. Pomysł, aby go zaprosić, miałem już od dawna. Ten utwór zresztą pasował mi do niego, słyszałem tam jego saksofon! Łukasz Korybalski znał Namysłowskiego, grał w jego big bandzie, a poza tym Namysłowski wystąpił jako gość na jego płycie. Tak więc poprosiłem go o pośrednictwo. Wiedziałem, że przygotowany temat jest dosyć wyczynowy, trudny do zagrania na instrumencie dętym, ale Namysłowski, gdy mu ten utwór wysłałem, od razu zgodził się. Tylko poprosił o nuty i trochę czasu zajęło zanim spotkaliśmy się w studiu. Z rezultatu jestem ogromnie zadowolony.

-  Saksofon Zbigniewa Namysłowskiego brzmi w Mr. KLX w solówce po prostu… jak saksofon Namysłowskiego i rzeczywiście  świetnie ubarwia dodatkowo płytę. Przy okazji mogłeś porozmawiać ze swoim muzycznym idolem? Pamiętam, że w czasie naszego poprzedniego wywiadu zachwycałeś się twórczością Namysłowskiego. 

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Muszę się przyznać, że zamurowało mnie, gdy się pojawił w studiu, zapomniałem języka w gębie (śmiech). Tylko na koniec poprosiłem, żeby podpisał mi swoje płyty, właściwie nie stać mnie było wtedy na więcej! To było dla mnie wielkim przeżyciem. Działała też ta różnica wieku między nami, a poza tym pan Zbigniew nie ułatwiał mi kontaktu, miał taką swoją „nieprzysiadalność” -  że pojadę tu Świetlickim... Powtórzę  coś, co mówiłem wielokrotnie: były w polskim jazzie dwie kariery kluczowe dla mojego myślenia o muzyce: Tomasz Stańko i właśnie Zbigniew Namysłowski. Obie mnie inspirowały. Jeśli chodzi o Namysłowskiego, to miałem okazję słuchać podczas koncertów w toruńskiej Od Nowie jego dwóch zespołów, z Grzesiem Grzybem i z Czarkiem Konradem, wspaniałymi perkusistami. W ogóle to były fantastyczne zespoły, które prowadził belferską ręką, ale to nie przeszkadzało. Zawsze imponowało mi jego granie, bo był to – jak dla mnie – najwyższy poziom myślenia o muzyce.  A kariera Stańki to potwierdzenie jak znakomicie jest cały czas mieć pomysł na siebie. To był muzyk bardzo świadomy siebie i swoich celów. I to mu wspaniale zaprocentowało. Kwartet Namysłowskiego był pierwszym polskim zespołem jazzowym, który nagrał swój longplay na Zachodzie, ale to Stańko zrobił światową karierę. 

- Nie myślałeś o tym, aby wprowadzić w utworze tak bardzo „namysłowskie” złożone metra?

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Nie, zupełnie nie! Utwór jest na 4/4, a Namysłowskiemu to nie przeszkadzało. 

 DOKŁADNIE WIEDZIAŁEM

- Kiedy płyta Marianna została nagrana? Tak jak w przypadku The Orchid brak informacji w opisie wydawnictwa.

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Była już gotowa w listopadzie zeszłego roku. Nie powstała w czasie jednej sesji. Dzieliłem czas między pracę w studiu a promocję Orchidei. Także dlatego musiała swoje odczekać, bo prowadziłem rozmowy z różnymi wydawcami. 

- Patronem płyty jest Zajezdnia Kultury. Nie słyszałem wcześniej o takim patronie muzyki.

MACIEJ GOŁYŹNIAK: To dynamicznie działający ośrodek kultury w Pleszewie, w Wielkopolsce. Są tam wspaniali ludzie, którzy kiedyś zaprosili nas na koncert. Dyrektor ośrodka zaproponował mi wsparcie, teledysk do I Miss You Grandma został właśnie nakręcony w Pleszewie, przy ich wsparciu organizacyjnym. 

- Płyta robi wrażenie urozmaiconej, ale też ma swoją spójność i tak jak poprzednia zawiera zespołowe kompozycje twojego tria. Czy może trafiły na nią jakieś wcześniejsze utwory? Czy któreś nagrane w czasie tych sesji odrzuciłeś?

MACIEJ GOŁYŹNIAK: To są rzeczy całkowicie premierowe. Tak jak w przypadku Orchidei zostały nam dwa utwory. Może kiedyś rozważę wydanie tego materiału… Zostały, bo koncept tego albumu był klarowniejszy niż w przypadku The Orchid. Dokładnie wiedziałem, jakie tempa ma mieć płyta, jaki nastrój. Album jest dość dokładnie przemyślany, zaplanowany. Wyreżyserowany trochę jak film. 

 WSPOMNIENIOWY MOMENT

- Jakiej muzyki najczęściej słuchasz? Właśnie filmowej? Pamiętam, powiedziałeś mi kiedyś, że uważasz tematy filmowe Krzysztofa Komedy za rewelacyjne.  

MACIE GOŁYŹNIAK: Ostatnio bardzo dużo słucham starej muzyki. Na przykład Elvina Jonesa. Lubię te stare płyty Milesa Davisa, mają niebywały drive. W zeszłym roku kupiłem sobie wznowienia płyt zespołu Lifetime Tony’ego Williamsa. Może nie jestem zwolennikiem jego muzyki fusion w całości, ale jego gra na bębnach jest niebywała. To materiał do zgłębiania przez długie lata. Jeśli chodzi o muzykę filmową: jest na przykład taka ścieżka dźwiękowa do której ostatnio często wracam, do filmu Motherless Brooklyn , z dawką kompozycji Wyntona Marsalisa. Oglądam też sporo kina z nurtu science fiction i na przykład przekonałem się, że zeszłoroczna Diuna ma świetną muzykę Hansa Zimmera. Ale – jak mówiłem -  ostatnio najwięcej słucham starego jazzu, Shortera, Davisa, Blakeya. Jakiś taki wspomnieniowy moment mam akurat. 

- Występujesz również  jako reżyser nagrań i producent muzyczny płyty. Jednak zapytam, czy  nie korciło cię, aby skorzystać z jeszcze jednego instrumentu, nie ograniczać się do perkusji?

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Nie, bo wiem, że najlepiej wypowiadam się na bębnach. Oczywiście czasami siadam do pianina, jednak nie  mam takiej biegłości, żeby zaryzykować występ.. Nie czuję się kompetentny, szczególnie przy moich kolegach, którzy są wybitnymi instrumentalistami w swoich kategoriach. Zresztą dlatego właśnie upatrzyłem ich sobie do składu.

JAK NAJBOGATSZY SŁOWNIK

- Co znamienne: Łukasz Damrych, pianista twojego zespołu,  ma też swój dorobek jako autor muzyki filmowej i teatralnej, basista Robert Szydło to doświadczony realizator nagrań mający na swoim koncie pracę także przy płytach z muzyką dla teatru i filmu, a Łukasz Korybalski, trębacz grający gościnnie na obu płytach Maciej Gołyźniak Trio, i komponuje muzykę  filmową, i nawet występuje w filmach…

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Ja z kolei bardziej myślę „producencko”, bardziej interesuje mnie finalny efekt niż konkretne wykonania, ale też muszę zastrzec się, że nasze nagrania to nie są montowane sesje, a brzmienia osiągane współczesnymi metodami. Mam duże oparcie tak w Robercie Szydło, jak i w  Łukaszu Damrychu. Na różnych płaszczyznach dzielimy doświadczenia. Z Robertem, co zrozumiałe, rozmawiam więcej o brzmieniu i jego koncepcji, z Łukaszem natomiast o samych kompozycjach…  Jestem z  rocznika 76 i mój gust muzyczny kształtował się w latach 90, gdy królował grunge. Może dlatego nigdy nie interesowała mnie bardzo wyczynowa muzyka, sztuka dla sztuki. Potrzebowałem przekazu, treści, emocji. Ale też zawsze chciałem mieć jak najbogatszy słownik muzyczny, żeby wyrażać się najpełniej na instrumencie. Lubię w muzyce kunszt, lubię dobrze zagrane rzeczy. Ale zupełnie mnie nie bierze wirtuozeria dla poklasku. 

- Najwyraźniej lubisz też dobrze realizowany materiał filmowy. Podobają mi się artystyczne teledyski do waszych utworów -  że ci na czymś takim zależy, można już było przekonać się podczas wideopromocji The Orchid. Może jeszcze o literackich inspiracjach: mówiłeś mi o nich przy okazji wywiadu na temat Orchidei, a ostatnio trafiłem w sieci na twoje zwierzenie, że muzyka i literatura to dla ciebie paralelne światy. Na płycie Marianna trafiamy na utwór Solaris, tytuł przywodzi na myśl powieść Stanisława Lema, bodaj najwybitniejszą.

MACIEJ GOŁYŹNIAK: Przeczytałem tę książkę kilkanaście razy  i stwierdzam, że dziwne, iż język filmu fabularnego tak ją kaleczył  -  i w przypadku filmu Tarkowskiego, i Soderbergha. Ja czytając książkę wyobrażam sobie pewne obrazy i mi to wystarcza, nie potrzebuję filmu. A nasz video clip do Solaris miał być tylko takim swobodnym skojarzeniem, impresją,  dopełnieniem muzyki. Oczywiście również sposobem na  zainteresowanie, zwrócenie uwagi słuchaczy zafascynowanych nie tylko jazzem, ale również innymi gatunkami. Po prostu fanów muzyki.

 Mój wywiad z Maciejem Gołyźniakiem miał swój finał w jesiennym, październikowym plenerze. Podziękowania dla Ani za foto.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

„Na zdrowie” wypiją wszyscy. Rozmowa z Wojciechem Wojdą.

Podobno osoby urodzone 28 grudnia dzięki gorliwości, wytrwałości i umiejętności koncentrowania się na swej pracy mogą liczyć na powodzenie.   Nie jestem jakimś zwolennikiem astrologii, ale skoro tak uważał Jan Starża Dzierżbicki prezes przedwojennego Polskiego Towarzystwa Astrologicznego, niekwestionowany autorytet… Ktoś, kto w czasach, gdy jeszcze nie było na świecie największych klasyków rocka, przypisał osobom urodzonym 8 grudnia jak Jim Morrison,   frontman The Doors, zdolności muzyczne i zbyt silne poczucie niezależności , osobom urodzonym 9 października   jak John Lennon – umysł czujny, ostry, oryginalny i bardzo aktywny , zaś tym, którzy przyszli na świat 19 stycznia jak Janis Joplin -   charakter niezależny, obdarzony wiarą w siebie, nieraz ekscentryczny… Mój rozmówca urodził się właśnie 28 grudnia i – jak sądzę – faktycznie może mówić o życiowym powodzeniu. Od przeszło   30 lat jako śpiewający frontman i współautor repertuaru z powodzeniem prowadzi zespół Farben   Lehre, mają