Przejdź do głównej zawartości

„Na zdrowie” wypiją wszyscy. Rozmowa z Wojciechem Wojdą.

Podobno osoby urodzone 28 grudnia dzięki gorliwości, wytrwałości i umiejętności koncentrowania się na swej pracy mogą liczyć na powodzenie.  Nie jestem jakimś zwolennikiem astrologii, ale skoro tak uważał Jan Starża Dzierżbicki prezes przedwojennego Polskiego Towarzystwa Astrologicznego, niekwestionowany autorytet… Ktoś, kto w czasach, gdy jeszcze nie było na świecie największych klasyków rocka, przypisał osobom urodzonym 8 grudnia jak Jim Morrison,  frontman The Doors, zdolności muzyczne i zbyt silne poczucie niezależności, osobom urodzonym 9 października  jak John Lennon – umysł czujny, ostry, oryginalny i bardzo aktywny, zaś tym, którzy przyszli na świat 19 stycznia jak Janis Joplin -  charakter niezależny, obdarzony wiarą w siebie, nieraz ekscentryczny… Mój rozmówca urodził się właśnie 28 grudnia i – jak sądzę – faktycznie może mówić o życiowym powodzeniu. Od przeszło  30 lat jako śpiewający frontman i współautor repertuaru z powodzeniem prowadzi zespół Farben  Lehre, mający swe miejsce w historii rodzimego rocka  i pozycję na rynku.  To już mój trzeci z nim wywiad na tym blogu, a powodem jest nowa płyta  Farben Lehre – Na zdrowie. Oczywiście rozmawialiśmy nie tylko o tym albumie. Wojtek Wojda, bo o niego tu chodzi, chętnie wypowiada się na różne tematy. Ciekawie.

KAŻDY MA PRAWO  

- Niedawno trafiłem w sieci na twoją mocno krytyczną wypowiedź na temat Fryderyków, nagród branży muzycznej,  o które zapytano cię w związku z tegoroczną edycją,  najnowszym wyborem kolejnych  laureatów.

WOJCIECH WOJDA: Każdy ma prawo do swojego zdania, także w tej dziedzinie. Co sądzę o Fryderykach? Powtórzę: nic nie sądzę. Omijam z daleka. Polski „szołbiznes” polega na tym, że muzycy, kapele  robimy show, a kto inny robi biznes. Dlatego od dekad dziękuję – idę dalej, robię swoje.

- Najnowsze „robię swoje” twojego Farben Lehre to wydany w marcu album „Na zdrowie”, w ten sposób liczba premierowych studyjnych płyt wzrosła, jak to się zwykle liczy, do czternastu. W twoich tekstach z nowego albumu trafić można na pozytywne, mobilizujące apele, jednak okładkowa ilustracja wprowadza zupełnie inny, szyderczy klimat. Dlaczego?

WOJCIECH WOJDA: Okładka miała zwracać uwagę, także na jeden z moich apeli, pochodzący z tytułowego numeru płyty, którego tekst   zresztą pojawia się już po jej rozłożeniu: Razem możemy więcej, unieśmy w górę ręce, panie i panowie, wypijmy za zdrowie! 

- Trupia czaszka w kapelusiku z piórkiem, dwa pełne kufle piwa. To widać na okładce, a płyta jest nie tylko sporą dawką ewidentnego punk rocka, ale też farbenowych stylistyczno-aranżacyjnych niespodzianek, włącznie z gościnnym udziałem Michała Jelonka, czy też  właśnie – czego można było się spodziewać – haseł dalekich od nihilistycznego punkowego buntu i przekory. W rodzaju: trzeba robić swoje albo zawsze warto sobą być, nawet dochodzi poruszające i dające do myślenia: jestem chory na Polskę. No i jest, również dająca do myślenia, deklaracja wierności samym sobie: jesteśmy głosem pokolenia, które się nie zmienia.

MÓJ ŚWIADOMY WYBÓR

WOJCIECH WOJDA: Może wrócę do okładki płyty Na zdrowie. Posypał nam się koleś, który miał ją zaprojektować, a musieliśmy mieć ten projekt ekspresowo. W styczniu powiedział, że nie zdąży. Ale w firmie Carton jest grafik, który projektuje koszulki i był wzór, który kiedyś dla nas zrobił, jeszcze w czasach pandemii. I kiedy wybrałem tytuł dla płyty - Na zdrowie - przypomniałem sobie tę jego koszulkę, i pomyślałem, że możemy z tego projektu skorzystać.

- Od razu zdecydowałeś się na taki tytuł albumu?

WOJCIECH WOJDA: Umówmy się: możemy mieć różne poglądy na świat, na życie, ale za zdrowie wypiją wszyscy.

- Jednak ty podobno jesteś niepijący.

WOJCIECH WOJDA: Nie upijam się, ani nie upajam alkoholem. Tylko co najwyżej jeden drink, jedno piwo. Mój świadomy wybór… Tak jak kiedyś zdecydowałem, że nie będę palił papierosów i nie paliłem nigdy! Nie miałem też kontaktu z narkotykami, od marihuany poczynając, na twardych dragach kończąc. Zawsze bardzo agresywnie reaguję, gdy słyszę, jak ktoś mówi: widziałem koncert Farben Lehre i koleś, który śpiewał na pewno był pijany lub naćpany. A ja, żeby dobrze się bawić na koncertach czy śpiewać nie potrzebuję żadnych „dopalaczy”. I może to nawet paradoksalne, że ktoś taki pozwala sobie umieścić na okładce płyty dwa piwka…

- Ale kiedyś zdarzało ci się nadużyć alkoholu?

WOJCIECH WOJDA: Tak, kiedy mieszkałem w akademiku na Kickiego czy na Żwirkach w Warszawie. Pamiętam, gdy w latach 80. zdarzało mi się „popłynąć”, między innymi z koleżką z „Kica”, Muńkiem Staszczykiem… Byłem wtedy studentem historii, ale studiów nie ukończyłem. Skończyłem za to z piciem: właściwie już w wieku 20 lat załatwiłem swoją wątrobę. I w moim obecnym życiu to ja kontroluję alkohol, a nie - alkohol mnie (śmiech). Mnie już do picia nie ciągnie.

Z POWODÓW EKONOMICZNYCH

- Jak to jest być w Polsce zawodowym muzykiem rockowym i to od przeszło 30 lat, na dodatek – jeszcze kojarzonym z punk rockiem? Jak ludzie reagują na takie zajęcie?

WOJCIECH WOJDA: Tu trzeba powiedzieć o dwóch sprawach. Mnie to, co robię w muzyce, sprawia dużo radości i daje mnóstwo satysfakcji. Zawsze, już od dzieciństwa, marzyłem, żeby zajmować się czymś takim, co mi daje przyjemność. Pieniądze dopiero z czasem się pojawiły. Przez lata jako zespół dokładaliśmy dużo do naszego grania – do tego stopnia, że jakaś połowa zmian personalnych wynikała właśnie z powodów ekonomicznych. Niektórzy odchodzili, bo mówili, że finansowo nie dają rady.

- Kazik Staszewski kiedyś sam sfinansował, ze swoich prywatnych pieniędzy,  nagranie jednej z płyt Kultu, Kaseta.

WOJCIECH WOJDA: A mnie moja mama przed laty pożyczyła kasę na nagranie płyty Insekty (w 1994 roku). „Jak będziesz miał – to oddasz”, powiedziała. Oddałem. Czasami w społeczeństwie są reakcje typu: „wziąłbyś się za normalną robotę”. Mój ojciec tak mówił mi przez wiele lat. Teraz już nie – bo widzi, że całkiem dobrze z muzyki żyję. A niektórzy ludzie odnoszą się do tego sympatycznie: doceniają konsekwencję, determinację – to, że jednak dopięliśmy swego. Nawet zdarzało mi się słyszeć: „Stary, wyście to wypracowali, pewne rzeczy po prostu wam się należały…”. A na początku było naprawdę biednie. Pamiętam, jak wracaliśmy kiedyś z koncertu w Gdyni, gdzie zagraliśmy za jakieś głodowe stawki. I wystarczyło nam tych pieniędzy tylko na powrót do domu, do Płocka, na paliwo. Więc po drodze zatrzymaliśmy się i ukradliśmy trochę jabłek z sadu, żeby cokolwiek zjeść…

- W latach 80. muzycy Dżemu opowiadali mi, że nie stać było ich na posiłek w restauracji hotelu, w którym organizator koncertu wynajął im pokoje na nocleg…

WOJCIECH WOJDA: Jedni ludzie patrzą na takie długowieczne zespoły jak nasz z uznaniem, ale są też tacy, którzy mówią: „Eee… naprawdę, to nic nie osiągnęliście, na co wam to?”. Odpowiem tak: najważniejsze, że my czujemy się z tym dobrze (śmiech).

MOCNO NAM KIBICUJE

- A gdy spotykasz kolegów z twojego liceum, jakie reakcje przeważają?

WOJCIECH WOJDA: Przez pewien czas, gdy kapela była na „dorobku”, to zniknęli (śmiech). Ale powrócili, gdy zespół zaczął coś znaczyć. Fakt, u nas jest tak, że gdy człowiek odniesie pewien sukces, to z jednej strony pojawia się jakaś zazdrość i zawiść, a z drugiej – chęć przebywania z taką osobą… Nie będę ukrywał, że przytrafiają mi się też bardzo miłe zdarzenia. Na przykład idę do lekarza, a tu okazuje się, że atmosfera jest bardzo przyjemna, bo gość jest fanem Farben Lehre. Albo ktoś z jego rodziny.

- W 1986 roku założyłeś Farben Lehre, właśnie z kolegą z liceum, Markiem Knapem. Utrzymujecie ze sobą kontakt?

WOJCIECH WOJDA: Kontakty nam się na jakiś czas urwały, bo wyjechał do USA. Poza tym, choć uważałem, że był bardzo zdolnym perkusistą i przez rok bardzo dobrze nam się grało razem, to inni widzieli w nim zdolnego grafika. On też w pewnym momencie stwierdził, że grafika i malarstwo to jego główna pasja. Teraz mamy kontakt, ale raczej sporadyczny – od czasu do czasu pojawia się na naszych koncertach. Ale – jak mawia – mocno nam kibicuje.

- Rozpoznają cię na ulicy w rodzimym Płocku? Krzysztof Grabowski z Dezertera, którego książkę wspomnieniową miałem przyjemność redagować, zamieścił w niej fragment, w którym stwierdził, że ponieważ nigdy nie silił się na jakiś specjalny image, to udało mu się zachować anonimowość w miejscach publicznych. I bardzo sobie to ceni.

WOJCIECH WOJDA: Mam kolegów muzyków, którzy nie mogą posiedzieć spokojnie w knajpie, bo zaraz ktoś chce z nimi zrobić sobie zdjęcie. Ja tę rozpoznawalność uważam za plus, dopóki nie staje się męcząca. Generalnie cenię sobie kontakt z fanami, ale również udaje mi się zachować anonimowość w miejscach publicznych.

- A kto obecnie przeważa wśród waszych fanów: dziewczyny czy faceci?

WOJCIECH WOJDA: Ubolewam trochę nad tym, ale faceci (śmiech). To wynika ze specyfiki muzyki, którą gramy. Powoduje ona ekspresyjne, typowe dla punk rocka, zachowania pod sceną i dlatego dziewczyny na naszych koncertach trzymają się bardziej z tyłu…

DUŻO CIEKAWYCH RZECZY

- Przenieśmy się do studia. Którą z sesji nagraniowych Farben Lehre  szczególnie zapamiętałeś?

WOJCIECH WOJDA: Każda sesja nagraniowa ma w sobie coś wyjątkowego, ale szczególnie miały te wcześniejsze. Ostatnio, w warszawskim studiu Serakos, u Roberta Srzednickiego i jego żony, nagrywamy nasze albumy, i dzięki temu udało się osiągnąć pewne status quo. Mamy duże zaufanie do Srzednickiego, jako realizatora nagrań i dlatego te sesje ostatnich kilku płyt nie miały jakichś burzliwych przebiegów. Natomiast nasze pierwsze sesje płytowe… Jest co wspominać. Na przykład, gdy w 1990 roku nagrywaliśmy w studiu Andrzeja Puczyńskiego nasz pierwszy longplay Bez pokory. Daliśmy mu się przekonać do automatu perkusyjnego: że tak jak większość ówczesnych zespołów powinniśmy nagrywać z automatem perkusyjnym. Zresztą w swoim studiu nie za bardzo miał wtedy warunki do nagrywania „żywych” bębnów. Ale ogólnie dobrze wspominam Izabelin Studio. Gdy z kolei nagrywaliśmy Zdradę u Winka Chrósta, bardzo dużo ciekawych rzeczy nam podpowiedział. I były to kroki milowe w naszej wiedzy o nagrywaniu. Ciekawym doświadczeniem było też nagrywanie Insektów w studiu Modern Sound w Gdyni, podczas tej sesji, na którą pieniądze pożyczyła mi mama. W trakcie pojawili się koledzy z Golden Life oraz Illusion i powiedzieli: „Panowie, na czym wy w ogóle nagrywacie?” (śmiech). Pożyczyli nam trochę sprzętu i dlatego ta nasza płyta lepiej zabrzmiała. Wtedy przekonałem się, ile zależy od dobrego sprzętu. Bo do tego czasu wydawało mi się, że dobra muzyka obroni się sama w studiu. Źle wspominam sesję Pozytywki, z 2003 roku. Wówczas stwierdziłem, że już nigdy nie będziemy pracowali z realizatorem, który jest uzależniony od używek. Kolesiowi, który był „pod wpływem”, wydawało się, że powstał świetnie brzmiący album, a ja po latach oceniam tę płytę dramatycznie, jeśli chodzi o brzmienie. Od tej sesji, moje pierwsze pytanie do realizatora (zanim poznaliśmy Roberta Srzednickiego, który pod tym względem jest w porządku)  brzmiało: jarasz?

WYMARZYŁEM SOBIE

- Wróćmy do najnowszej, udanej płyty Farben Lehre, Na zdrowie. Są tu też nowe wersje nagranych wcześniej na albumy utworów.

WOJCIECH WOJDA: Samo życie pojawiło się już w 1996 roku na płycie Zdrada, ale w takiej topornej wersji. Dlatego zrobiliśmy z tego  bujaną, reggae’ową kompozycję na okolicznościowy album Pieśni XXI wieku. A potem wymarzyłem sobie, aby nagrać to w duecie wokalnym. Wiedziałem, że nagranie z Gutkiem będzie dobrym pomysłem, ale zamarzyło mi się, aby jeszcze tu zaśpiewał Robert Gawliński. Zgodził się i dlatego zdecydowaliśmy się zamieścić ten numer na kolejnej płycie Farben Lehre, po raz trzeci. Z kolei tekst Choroby polskiej ma już dwadzieścia kilka lat, jednak nadal wydaje się aktualny, więc daliśmy tylko muzykę w nowej  wersji.

- Na płycie Na zdrowie punkowe i „nasycone” uderzenie gitarowe świetnie idzie w parze z komentarzami na temat wewnątrzpolskiej sytuacji, w rodzaju coraz więcej podłości czy festiwal beztroski. Z tym, że twoje nie wystarczy mi życia na odrobinę wolności to już chyba dziś przesadny pesymizm. Inna sprawa, że ogólnie biorąc sytuacja w Europie (i w ogóle  na świecie) zrobiła się ostatnimi czasy ponura i niepokojąca, czego ślad jest na waszym albumie.

WOJCIECH WOJDA: Tak. Jeśli pojawia się jakieś światełko w tunelu, to zaraz dochodzi światowa pandemia albo zaostrza się polityczna wojna polsko-polska, albo tuż za naszą granicą wybucha zbrojny konflikt, który może się rozszerzyć również na nasz kraj.

- Tekst piosenki Nie zamykaj oczu poświęciłeś Ukrainie, walczącej z rosyjską agresją. Śpiewasz: Leje się krew, trzeba to zatrzymać. Nie zamykaj oczu, kiedy płacze Ukraina...

WOJCIECH WOJDA: Tę piosenkę napisaliśmy z odruchu serca. Nie chodziłem z nią po stacjach radiowych, prosząc, żeby ją grali. Wrzuciliśmy tylko do sieci teledysk z poruszającymi, autentycznymi zdjęciami wojennymi, autorstwa naszej przyjaciółki, Bianki Zalewskiej. Nie chcę, aby ktoś postawił nas w szeregu wykonawców, którzy koniunkturalnie zajęli się ukraińskim tematem. My mamy naprawdę emocjonalny stosunek do tego kraju.

NASI PRZYJACIELE 

- Zdaje się, że graliście koncerty na Ukrainie.

WOJCIECH WOJDA: Tak, ale jeszcze przed tą przerażającą wojną i tą aferą z Krymem. Byliśmy tam kilkakrotnie. Trzy razy graliśmy na festiwalu Slavske Rock, w ukraińskich Karpatach. Występowaliśmy też w Kijowie i we Lwowie. Poznaliśmy wielu fantastycznych ludzi, którzy do tej pory są naszymi kolegami. Kozak System – wcześniej Haydamaky – to nasi przyjaciele od wielu lat.

- Czyli mieliście dobre przyjęcie na koncertach?

WOJCIECH WOJDA: Tak. Bardzo dobre. Czułem na tych koncertach entuzjazm, który pojawiał się w Polsce w latach 80. podczas imprez rockowych.

- Trudno mi sobie wyobrazić kiedy i jak zakończy się wojna na Ukrainie. Oby jak najszybciej, a nasz sąsiad nie utracił swej niepodległości. Ale Rosja ma gigantyczny potencjał i swoje imperialne zamiary, zaś Ukraina nie da sobie rady bez coraz większej pomocy Zachodu. Jak uczy historia, w wojnach na wyczerpanie Rosjanie zwyciężają, o czym niektórzy zdają się zapominać. A ty co o tym sądzisz?

WOJCIECH WOJDA: Myślę, że coraz ważniejsze staje się: kto i jaki będzie miał interes w tym konflikcie? Świat pomaga, wysyłając broń  Ukrainie, ale zakończenie tej wojny może nastąpić, moim zdaniem,  tylko drogą dyplomatyczną. Ukraińcy oddali kiedyś Rosji sowiecki arsenał atomowy, jaki był na ich terytorium, w zamian za gwarancje bezpieczeństwa oraz nietykalność granic. Gwarancje rosyjskie okazały się guzik warte, gdy Ukraińcy zdecydowali, że chcą iść swoją drogą, że bliżej im do Europy Zachodniej niż do Rosji. Czas pokaże, co się wydarzy…

Od czasu do czasu trzeba odpocząć – także zwierzył w czasie tej majowej rozmowy zawsze megaaktywny (jak mówi: koncerty i jeszcze raz koncerty…) Wojtek Wojda. Na zdjęciu, które dołączył do autoryzacji powyższego wywiadu, widać, że zdarza mu się relaksować nie tylko w egzotycznych sceneriach, lecz również nad Wisłą, nie wyjeżdżając z rodzimego Płocka. Autorka zdjęcia: Agata Wojda, zresztą śpiewająca z Wojtkiem w jednym z utworów albumu Na zdrowie – Bella Ciao.       


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Będziemy siadać przy stole, a Marek znów zacznie malować. Rozmowa z Bożeną Ałaszewską.

Gdy rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim dla „Teraz Rocka” po ukazaniu się jego albumu Laufer , w pewnym momencie powiedział mi ze śmiechem: Jak będę miał 90 lat, to nie wiem, czy dam jeszcze radę płytę nagrać. Postanowiłem więc nie za dwadzieścia jak możnaby się spodziewać, lecz za dwa lata nagrać następną… 70-letni wtedy Ałaszewski poinformował, że pisze też rzeczy na orkiestrę i chóry, i taka będzie jego następna płyta po ostro rockowym Laufrze … Niestety, nie powstała. Pozostał artystą wydającym co dwadzieścia lat longplay-wydarzenie. Pierwszym i najsłynniejszym jest Mrowisko . Longplay nagrany został dokładnie 50 lat temu, w marcu 1971 roku, a jego zawartość nadal przykuwa uwagę, świetnie się broni.

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.