Dwa razy byłem w tym roku w Wiedniu. Dwukrotnie po kilka dni - na początku i na końcu lata. Można rzec: pobyty jak dla mnie tradycyjne. Ja i moja żona odwiedziliśmy tam kolejny raz naszego długoletniego znajomego. Tak więc w Wiedniu w minionych dwóch dekadach, podczas kolejnych wizyt, zwiedziłem wszystko, co wydało mi się interesujące lub co zalecane w turystycznych przewodnikach. Nawet kiedyś trafiłem do muzeum zabawek, przy Schulhof, i przekonałem się, że dzieci z bogatych rodzin w monarchii austro-węgierskiej i w przedwojennej Austrii miały wspaniałe zestawy do zabaw. Jeśli o chłopców chodzi, nie tylko jakieś metalowe samochodziki, małe samoloty i sterowce, ale na przykład mikromiasto do składania z różnych, odpowiednich elementów: makiety domów, modele pojazdów, ludziki, taśma udająca rzekę a na niej modele statków. Wspaniała sprawa: młody człowiek mógł zbudować sobie miniaturę otaczającego go świata. Nie ukrywam, że w dzieciństwie marzyłem o czymś takim i próbowałem coś podobnego osiągnąć za pomocą tektury, kolorowego papieru i plasteliny.…
ARE YOU EXPERIENCED ?
Ale wrócę do tego roku. Moje ledwie trzy-czterodniowe
pobyty w Wiedniu, w czerwcu i wrześniu,
upłynęły pod znakiem chodzenia i jeżdżenia metrem po śródmieściu, drobnych
zakupów i drobnych przyjemności. Dlaczego ciągnie mnie do niektórych sklepów?
Bo mimo metamorfozy sieci handlowej w naszym kraju, są w stolicy Austrii
rzeczy, których w Warszawie nie sposób kupić: na przykład markowe koszule dżinsowe w
pasującym mi rozmiarze. A że już taki mocno dżinsowy jestem, to moja mała
zemsta za czasy PRL-u, gdy nie stać mnie było na wyjazdy za Zachód, a w dolarowo-bonowych
Pewexach dżinsowych rzeczy prawie nie było, co najwyżej przykrótkie kurtki i
spodnie o fasonie obowiązującym kilka lat wcześniej. Inna sprawa, że moją
pierwszą płytę kompaktową, kupiłem właśnie w Pewexie (było to zgoła cudem wyszukane
w ówczesnej ofercie Are You Experienced
Jimiego Hendrixa), jakoś tak w 1988 roku. Kosztowała 15 dolarów, czyli furę pieniędzy jak dla mnie
wtedy i jak na ówczesny PRL w inflacyjnej zapaści. Choć „Magazyn Muzyczny”, w
którym wtedy pracowałem, już w marcu 1986 roku informował, że compact disc atakuje, kupując pierwszy
srebrzysty dysk nie posiadałem jeszcze odtwarzacza CD, bo te tańsze odtwarzacze
laserowe miały dopiero się pojawić. Mnie, wroga trzeszczących płyt winylowych, oczywiście
zafascynował nowy nośnik, z powodu tak
czystego dźwięku i poręcznej wielkości. W tamtych czasach na warszawskich giełdach płytowych z miesiąca
na miesiąc przybywało srebrzystych dysków, ale… z początku kompakty tam też
były drogie, a przy tym odrażająco nieświeże, ze śladami palców, podrapane. No
i najpierw kupowali płyty CD głównie – jak to określano - koneserzy muzyki poważnej, starsi i zasobniejsi niż kolekcjonerzy
rocka (pierwszym rockowym zbieraczem CD, jakiego znałem, był Tomek Beksiński....).
A sprzedającym na giełdach przesłaniał
wszystko fakt, że – co zresztą podkreślano w różnych mediach - sfatygowany dysk
także pozwalał słuchać muzyki bez zakłóceń. Jeśli zaś chodzi o winylowe płyty w
Pewexach, w latach 80. przemykały tam przez półki tylko jakieś przypadkowe
tytuły i to w symbolicznych ilościach.(zresztą potem podobnie było w przypadku
„cedesów”, jak mawiał żartobliwie o nowym rodzaju płyt Czesław Niemen, który zdaje
się nigdy nie został kolekcjonerem kompaktów, nosił się tylko – jak mi mówił -
z zamiarem przegrania swojego świetnie zachowanego zbioru tradycyjnych płyt na
CDR-y. No i tylko raz dał mi się
namówić, aby kupił kompakt Humble Pie: chciał mieć jakąś ich płytę jako
zwolennik Steve’a Marriotta, a na winylu nieużywane longi tej grupy były wtedy już bardzo trudno dostępne…) Dopiero tuż przed
wycofaniem z Pewexów winylowych longplayów na krótko pojawiły się w pewexowskiej
ofercie klasyczne albumy rockowe, uwaga: sporo przecenione na dodatek!
Najwyraźniej zwieziono je do bardziej zorientowanej na Pewexy Warszawy ze
sklepów tej firmy na prowincji (może też odnaleziono w czasie czyszczenia
magazynów ?). W ten sposób za dostępną dla mnie wówczas sumę w ciągu kilku
miesięcy stałem się właścicielem prawie całej dyskografii Beatlesów i kilku
„żelaznych” pozycji z katalogu Stonesów, z Exile
On Main St. na czele. Wszystko w idealnym stanie.
THERME WIEN
Zaraz, zaraz...Ale
miało być o Wiedniu i o obecnym roku. W końcu września był w tym roku w stolicy
Austrii taki sam upał jak w połowie czerwca. Korzystając z tej przepięknej
pogodny wybrałem się z żoną do ośrodka Therme Wien na południowym obrzeżu
miasta - tak jak już nam się to zdarzyło kilka lat temu. To ośrodek wspaniale
służący relaksowi, z wieloma atrakcjami wodnymi, kilkoma basenami, z których część, w tym basen sportowy, znajduje się nie w hali, lecz na otwartym powietrzu
(co akurat tego gorącego dnia było niewątpliwie atutem). Popływałem na tyle, na
ile pozwala mi mój obecny stan zdrowia, pogrzałem się na słońcu i
poprzyglądałem się, jak moja żona świetnie pływa kraulem. Czyli… zasmakowaliśmy
prawdziwie wakacyjnego klimatu, choć tylko przez kilka godzin. Wracając zaś do
tematu płyt i oferty tamtejszych sklepów: od mojej czerwcowej wizyty w Wiedniu
niewiele się zmieniło pod tym względem. W kilkupiętrowym sklepie firmy Mueller
przy Mariahilfer Strasse (nadal starającym się elegancko handlować nie tylko
zabawkami i kosmetykami czy drobiazgami
dla pań, jednak też filmami i muzyką na różnych nośnikach i w różnych formatach)
nie przybyło grających dysków przez te kilka miesięcy, ale też na szczęście nie
zmniejszyła się ta niewielka oferta (przykładając normy sprzed kilku lat). Na
kilku stojakach z CD ciągle mamy pewien przekrój klasyki światowego rocka, nadal
jest sporo „austropopu” różnych odcieni. I nadal ledwie co kot napłakał muzyki
klasycznej – na przykład tak mocno wiedeński Gustav Mahler reprezentowany był
tylko przez jedną płytę z pieśniami jego kompozycji, a Mozart też był w
jakimś szczątkowym wyborze. Cóż, i w
Austrii dla fanów muzyki pozostaje przede wszystkim nieco lepiej zaopatrzony internet…
no i przekonanie, że do sklepów ze srebrzystymi i czarnymi płytami właściwie
nie warto chodzić. Ja chodzę, bo mi to w krew weszło… W sklepach sieci Media
Markt (której polska gałąź już niestety wycofała się z handlu
płytami) ilościowo biorąc – z fizycznymi nośnikami muzyki marnie. Winyle tak
jak wcześniej: przeciętnie po czterdzieści euro, z tym że tytułów jakby mniej.
Moda mija czy internetowa sprzedaż znokautowała w tej dziedzinie tradycyjne
sklepy? Zaś co do CD… Na przykład można trafić na remasterowane, wczesne czyli kultowe
albumy The Byrds po 5,99 euro, a po 9,99 „skuwki” z zestawami CD ( jako niby-miniwinyli) wielu ważnych artystów
rockowych, jazzowych i popowych. Tak więc kupiłem sobie pięć najwcześniejszych
płyt amerykańskiej, dość specyficznej grupy Spirit (bo raczej nietypowo brzmiącej
jak na przełom lat 60 i 70) czy podobnie wydany zestaw najważniejszych płyt
„białego Hendrixa”, czyli Johnny’ego Wintera. Jak też skuwkę z pięcioma
pierwszymi albumami Patti Smith, bo od kilku lat nie mogłem u nas trafić na uwzględnione
tam koncertowe Radio Ethiopia, które
ma dla mnie niewiele mniej nowofalowo- punkowego uroku niż bezkonkurencyjne Horses i Easter. O czym tu jeszcze wspomnieć? Kompakty Beatlesów rekordowo drogie
jak zawsze – po 19,99 euro, ale już niektóre płyty rockowych klasyków różnych generacji w „jewel
boxach”, jak choćby Santany i The Smiths, dostępne były w przedziale 6-10 euro… No
ale ile można kupować Abbey Road czy Meat Is Murder? Tak więc nie obkupiłem
się, jeśli chodzi o płyty, zresztą spodziewałem się, że tak będzie… A co do
wiedeńskich pozytywów: jeśli chodzi o sytuacje
na głównych ulicach w dziennym świetle, nie odczułem jakiegoś niedobrego
napięcia, które podobno pojawia się w niektórych rejonach dwóch innych moich
ulubionych zachodnich stolic: Paryża i Berlina. Natomiast nieprzyzwoicie popsuł
się smak najpopularniejszych piw czy pieczywa. Chociaż… może nie starczyło mi
cierpliwości, aby przetestować więcej niż kilka rodzajów?
PRZY OKAZJI
A co do mojej
niecierpliwości. Dziwna sytuacja przydarzyła mi się w jednym z
warszawskich sklepów znanej sieci
handlowej, obecnie niemal monopolisty w dziedzinie książkowo-płytowo-gadżetowej.
Czekałem w kolejce do kasy, stojąc za gościem w średnim wieku, a tu przed niego
wepchnęła się jakaś kobieta, w podobnym wieku, której towarzyszył może dziesięcioletni
chłopiec. Dała kasjerce do podliczenia swoje zakupy, a potem nagle wysłała
chłopca na salę po coś jeszcze. Stałem i czekałem, mijały minuty, aż w końcu
zwróciłem jej uwagę, że inni mogą się spieszyć, a ona oczekując powrotu chłopca
mogłaby ich przepuścić. Myślałem, że to samo powie facet przede mną. Ale nie…
Ten mnie zaatakował: Co pan taki
niecierpliwy? Jeśli w ten sposób mamy reagować na
cudzą bezmyślność czy arogancję, to… obawiam się o moją kondycję nerwową. Może
tak przy okazji o płytach w warszawskich sklepach wspomnianej sieci, które - co
by się nie działo - odwiedzam w miarę
regularnie. Zaglądam też na stronę internetowego sklepu tej firmy. Nowości? Kontynuacja
wznowień na czarnych CD. Serii publikowanej w związku z 65-leciem Polskich Nagrań.
Teraz to już pokaźna kolekcja od kilku najważniejszych płyt Breakoutu i
Niebiesko-Czarnych po longplaye Dwa Plus Jeden, Urszuli Sipińskiej, Krzysztofa
Krawczyka, Wojciecha Skowrońskiego, Elżbiety Adamiak czy Alicji Majewskiej.
Została przypomniana również „śpiewogra” spółki Gaertner-Bryll, Na szkle malowane, między innymi z
udziałem Czesława Niemena i Maryli Rodowicz. Niestety, pozycje z tej serii
pojawiały się w cenach stopniowo coraz to wyższych, ostatnio sięgających 60 zł.
A swoją drogą przedziwne, że od jesieni wiele tytułów polskiej muzyki
rozrywkowej, ale i też zachodniej, w Empiku podrożało „z automatu” do 59,99 zł (to
ceny w salonach, w sklepie internetowym firmy można trafić na 51,99). Mało tego: CD z serii Polish Jazz
także podrożały okrutnie, ich ceny (80 złotych) przewyższyły ceny wspomnianych,
ekskluzywnych wznowień na czarnych kompaktach. Styl nawet tych niby mniej
drastycznych podwyżek jest taki: Ogień
Breakoutu kosztował 39,99 zł, teraz to 54,99. Zaś ogólnie: wybór nadal bardzo skromny
i drogo, z nowościami światowego rynku ograniczonymi do „pewniaków”. Niestety,
za najnowszą płytę Stonesów Hackney
Diamonds w wersji CD - i w salonie,
i w sklepie internetowym tej samej firmy wyłożyć należy 80 zł. Zaskakujące więc, że najnowsza – jakże trafiona - atrakcja Polskich Nagrań, tym razem „podpięta”
pod 75-lecie rzeczonego Empiku, jak na razie nie przekroczyła bariery 70 zł za jeden album. Ta
kolejna seria wznowień ma jeszcze ten
atut, że po raz pierwszy pojawiły się rodzime płyty SACD! Po wydaniu pięciu
albumów Czesława Niemena w tym udoskonalonym formacie brzmieniowym, jest tu
także, obok debiutanckiego longplaya, Dziwny
jest ten świat, i Niemen Enigmatic, jakoś niedoceniane przez szeroką publiczność późne
magnum opus naszego Mistrza - Idee fixe (opublikowane, tak jak niedawne wznowienie winylowe, w białej okładce, zgodnie z pierwotnym
projektem Niemena, jeszcze przez niego nie zmodyfikowanym, jak to miało miejsce
w przygotowanej przez niego serii reedycji „Niemen od początku”). Kolekcja płyt
SACD została ostatnio poszerzona o szereg wyjątkowych pozycji rodzimej
dyskografii sprzed lat. To Astigmatic
Krzysztofa Komedy, Blues Breakoutu, Cegła Dżemu, Krywań, Krywań Skaldów, pierwszy longplay Perfectu, Cień
wielkiej góry Budki Suflera, debiutancki album Marka Grechuty i Anawy, Mental Cut Maanamu, Sing Chopin Novi, Mrowisko
Klanu. Oby tak dalej. PS. Ceny winylowych płyt w krajowych sklepach powoli pną
się do góry, ale doszła też przyjemna niespodzianka: za sto kilkadziesiąt
złotych można stać się właścicielem pierwszego polskiego „picture discu” dużej wytwórni.
Właśnie ukazały się nakładem Polskich Nagrań/ Warnera, otwierające, jak się
domyślam, serię takich wydawnictw - Blues
Breakoutu i Dziwny jest ten świat
Niemena. Wygląda to efektownie, ta okładkowa grafika wtopiona w longplay, a jak
brzmi… Tego jeszcze nie wiem.
Także w Wiedniu The Beatles okrutnie drodzy, 19,99 euro za najnowsze, "zwykłe" zremiksowane wydanie CD Abbey Road. We wrześniu tego roku w tym samym sklepie Media Marktu można było mieć za taką sumę dwie klasyczne płyty The Smiths.
Komentarze
Prześlij komentarz
Wszystkie komentarze są moderowane.