Przejdź do głównej zawartości

Podwójne pudełko

Czy krajowi fani rocka jeszcze to pamiętają? Chodzi mi o fanów, którzy u schyłku lat 80. zetknęli się z amerykańskimi wydaniami CD, w oryginalnych opakowaniach.  Były to czasy, gdy do Polski docierały amerykańskie kompakty (jeszcze rynek nie był u nas kontrolowany przez polskie oddziały światowych fonograficznych koncernów i zapełniony ich  produkcją „na Europę”…). No i można było u nas trafić na CD ze Stanów Zjednoczonych, a te wówczas pojawiały się opakowane… podwójnie.

Płyta w plastikowym pudełku  była przez wydawcę  dodatkowo  umieszczona w efektownym, tekturowym, opakowaniu  – większym, o prostokątnym kształcie (trochę ponad 30 centymetrów wysokości przy pozostałych wymiarach minimalnie większych od wspomnianego plastikowego boxu).  Opakowanie (ze specjalnym, też tekturowym „dociskiem” w środku) było tak mocno zalepione, że zazwyczaj trzeba było je rozerwać, aby dobrać się do płyty. W takim pudełku kupiłem w tamtych czasach kilka amerykańskich CD – klasyczne albumy Led Zeppelin, Black Sabbath – w warszawskich prywatnych sklepikach płytowych (inna sprawa, ze ten import z Ameryki często sprzedawano już rozpakowany z wspomnianej tektury). I zachowałem sobie te opakowania. Choć nigdy nie zetknąłem się z  kolekcjonerami CD, którzy traktowaliby owe pudełka jako swego rodzaju komplet ze srebrzystą płytą w charakterystycznym dla niej boxie.
A przecież  dodatkowe, papierowe grzbiety japońskich wydań płyt CD, nałożone na właściwe wydawnictwo, traktowane są przez zbieraczy jako niezbywalna cześć edycji. Bez nich owe wydawnictwa znacznie tracą na kolekcjonerskiej i rynkowej wartości…
I już wracam do tych dawnych amerykańskich kompaktów i do tego, co mogłoby zainteresować fanów: owe większe, tekturowe pudełka przyozdobione były fragmentami grafiki czy zdjęć z oryginalnych projektów okładek lub ich reprodukcjami. W dodatku na odwrocie zamieszczony był spis utworów, niekiedy zaś także tekst informacyjny o zespole, przedrukowany z książeczki kompaktu.
A w ogóle skąd ten pomysł na dodatkowe opakowanie, niemalże mogące konkurować z właściwą okładką CD? Otóż, jak się na bieżąco dowiedziałem, był to ukłon, ostatecznie już nastawionych na CD, firm fonograficznych w stronę sieci handlowej. Dzięki pudełkom o wysokości okładek winyli, można było wypełniać kompaktami te same półki, na których oferowano czarne płyty. Chyba też miało to sprawić, aby nowy nośnik muzyki w sklepie wyglądał niemal równie okazale jak winyl ze swoją okładką… W każdym razie miał nawet większy napis na grzbiecie opakowania niż tradycyjny longplay. A po kilku latach ten chwyt, oczywiście, okazał się już niepotrzebny, nikt nie miał wątpliwości, że kompakt na zawsze (tak się wtedy wydawało…) pokonał winylową płytę.
Zaskakująco duże, dodatkowe firmowe opakowania „małych, poręcznych” CD przeszły do historii show businessu jako przejściowy dziwoląg amerykańskiego rynku. Taka ciekawostka, warta - moim zdaniem - przypomnienia.


Komentarze

  1. Doskonale pamiętam te amerykańskie wydania w tych dziwnych pudełkach. Z powodu wysokiej ceny miałem zaledwie kilka takich płyt. Na pewno pamiętam, że miałem takie wydania zespołu Pink Floyd, a jedno z nich mam do chwili obecnej (Atom Heart Mother - niestety już bez pudełka).

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane.

Popularne posty z tego bloga

Nie będę psuł legendy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem.

  Jest naprawdę śliczny   – zapewnił mnie Andrzej Nowak podczas naszej rozmowy w końcu czerwca. A chodziło o jego najnowszego Harleya-Davidsona, model cywilny z 1942 roku, którego z pomocą teścia skompletował i który powiększył jego i tak już imponującą kolekcję motocykli tej legendarnej marki. Andrzej rozmawiał ze mną przez telefon siedząc obok Harleya w swoim warsztacie, wyjątkowo ważnej części jego – jak mawia - „posiadłości” pod Głubczycami, gdzie od lat mieszka z żoną, Justyną, pod ochroną swoich ukochanych pitbulli.

Coś ze mnie

Przyznam, że niemile zdziwiło mnie, gdy jeden z autorów polskiego „Metal Hammera” zaczął publikować bloki swych recenzji płytowych pod nagłówkiem Przesłuchanie. Akurat tak się składa, że ów nagłówek do prasy wprowadziłem już w pierwszym numerze „Tylko Rocka”, w 1991 roku. I pod tym nagłówkiem ukazywały się przez przeszło dekadę istnienia tego pisma, jak też ukazują się od 2004 roku na łamach „ Teraz Rocka ”, rezultaty moich rozmów z krajowymi muzykami rockowymi (choć był i Ray Manzarek). Rozmów o ważnych dla nich nagraniach i płytach (dodam, że zasadniczo tu chodzi o te zrealizowane przez innych artystów).

Nie jestem fałszywy. Rozmowa z Andrzejem Nowakiem

Gdy przeprowadzałem rozmowy o Tadeuszu Nalepie do mojej książki Tadeusz. Nalepa, Breakout absolutnie, wiedziałem, że wśród rozmówców musi być Andrzej Nowak. Z powodzeniem współpracował on z naszym rockowym klasykiem, koncertował i nagrywał. Byłem też pewien, jako dziennikarz znający już wcześniej Andrzeja, że opowie ciekawie i szczerze o swoich muzycznych doświadczeniach z Tadeuszem. I   nie pomyliłem się. Gdy w połowie tego miesiąca przeczytałem w internecie – sygnowaną przez trzech muzyków - zapowiedź działalności TSA w nowym składzie personalnym , bez Andrzeja Nowaka, założyciela, gitarzysty i kompozytora szeregu klasycznych utworów TSA , też wiedziałem, że muszę z nim porozmawiać. Już kiedyś,   trzydzieści kilka lat temu faktycznie odszedł z zespołu na jakiś czas, ale teraz coś mi się tu nie zgadzało. I tak odbyliśmy dłuższą rozmowę, zresztą nie tylko o TSA. Jej wierny zapis, autoryzowany przez Andrzeja, poniżej.